Beatrycze Nowicka Opowiadania

Królowie Dary (recenzja, E)

Dmuchawce, latawce i wiatr historii

Ken Liu, wyd. SQN

Pierwszy tom cyklu „Pod sztandarem Dzikiego Kwiatu”

Beatrycze Nowicka: 6,5/10

Pierwszy tom cyklu Kena Liu to solidna fantasy w mniej wyświechtanej scenerii. Warto dać jej szansę, bo odróżnia się na tle innych. Choć czytelnicy preferujący powieści oparte na budzących emocje postaciach mogą poczuć się zawiedzeni.

Ken Liu, który zasłynął jako autor opowiadań SF, postanowił spróbować swoich sił w znacznie obszerniejszej formie. „Królowie Dary” otwierają wielotomowy cykl fantasy inspirowany opowieściami o walce o władzę w dawnych Chinach.

Na początku uwagę czytelnika przykuwa świat przedstawiony. Ostatnimi laty modne stało się umieszczanie akcji w realiach innych niż quasi-średniowieczne, co uważam za zaletę. Autor „Królów…” zaczerpnął inspirację z Dalekiego Wschodu. Podobne rozwiązania zastosowali w swoich cyklach Jay Kristoff i Brian Staveley. Ken Liu ma nad nimi tę przewagę, że sięgnął do swoich korzeni i wspomnień z dzieciństwa, a nie tylko powielił najbardziej znane motywy i klisze kojarzące się z orientem człowiekowi Zachodu. Choć przyznam, że ucieszyłabym się, gdyby powieść została w jeszcze większym stopniu przesycona „wschodnim klimatem”. Liu kreśli swoje uniwersum dosyć oszczędnie, skupiając się na relacjonowaniu wydarzeń, tymczasem bogatsze opisy miejsc, strojów, rytuałów oraz zwyczajów przydałyby Darze więcej kolorytu. Pisarz nie odważył się także zaludnić kart powieści wyłącznie przedstawicielami rasy żółtej (co byłoby moim zdaniem oryginalniejsze) – w „Królach…” pojawi się między innymi złotowłosa księżniczka Kikomi. Jeśli chodzi o pomysły na świat, rozwiązania mniej ograne, jak położenie na wyspach, czy bardziej zaawansowana technologia pozwalająca m.in. na budowę sterowców, sąsiadują z nazbyt typowymi, że wspomnę RPGową z ducha manierę, by każde królestwo miało jakąś charakterystyczną cechę – i tak np. Haan to kraina naukowców i filozofów, mieszkańcy Cocru słyną jako wojownicy, w Amu mieszkają wielbiciele wyrafinowanej sztuki, a Rimę porastają gęste lasy. Autor nie pokusił się o przedstawienie rozbudowanej mitologii, jednak stworzony przezeń panteon prezentuje się całkiem przyzwoicie. Bogowie Dary są zresztą drugoplanowymi bohaterami powieści, choć ich działania ograniczają się przede wszystkim do manipulowania śmiertelnikami.

Od najbardziej typowej fantasy „Królowie Dary” odróżniają się także konstrukcją fabuły. Autor zdaje się przyglądać swoim bohaterom z większego oddalenia, skupia na historii świata, w którą wprawdzie wplata indywidualne losy, jednak czyni je zaledwie częścią większej całości. Sceny istotne dla rozwoju fabuły sąsiadują z „kronikarskimi” opisami wydarzeń – w Darze mijają lata, bohaterowie wędrują, żenią się, zdobywają i tracą wpływy, umierają.

Ta bardziej globalna perspektywa przywodzi mi na myśl „Cienie pojętnych” Czajkowskiego. Obydwaj pisarze przedstawiają wojnę w skali całego uniwersum, zwracają uwagę na aspekty takie jak logistyka i propaganda. U obydwu konflikty zbrojne są głównym motorem postępu technologicznego. Czajkowski okazał się odważniejszy, jeśli chodzi o pomysły na świat. Zdecydowanie lepiej – przynajmniej w moim odczuciu – uwypuklił ponoszone koszty (przede wszystkim straty w ludziach). Sprawił też, że w pamięci czytelnika zapisały się losy postaci, nawet tych trzecio-, czy wręcz czwartoplanowych. Choć trzeba koniecznie dodać, że udało mu się to dopiero w dalszych tomach. „Królowie Dary” to otwarcie cyklu, więc istnieje spora szansa na to, że Liu również udoskonali wybraną przez siebie metodę. Na razie zdołał przedstawić kilka wyrazistych scen, jak choćby zakończenie wątków króla Jizu i Miry (potencjał miała także historia Kikomi, jednak zaszkodził jej zbytni pośpiech). Nadal porównując z utworami Czajkowskiego – i tu, i tu czytelnik poznaje losy bohaterów z różnych stron konfliktu. Liu poszedł jeszcze dalej w kwestii niejednoznaczności postaci, bardziej udały mu się też portrety kobiet (te u autora „Cieni…” nie odróżniały się zbytnio od mężczyzn pod względem psychologicznym).

„Królowie Dary” są opowieścią o tym, jak szybko i łatwo władza deprawuje. Tutaj nie ma niewinnych, przynajmniej wśród głównych graczy. Każdy z nich ma swoje racje, dążenia i ideały (te ostatnie zazwyczaj mocno kruszeją z wiekiem). Wizjoner okazuje się małostkowym i porywczym człowiekiem. Odważny wojownik dopuszcza się czynów okrutnych i nierozważnych. Inteligentny polityk bywa podstępny i zdradliwy. Najwyższą cenę – jak zawsze – płacą zwykli ludzie, miażdżeni przez tryby historii. Bohaterowie powieści często tłumaczą się celem, który uświęca środki. Gdzie jednak przebiega granica? Źle jest zgadzać się na rządy tyrana, jednak ile krwi można przelać dla „lepszej przyszłości”? Czy upragniona stabilizacja i pokój są w ogóle możliwe? Czy można je zbudować na wojnie, zdradach i politycznych intrygach?

Ceną przyjętej przez Liu „mozaikowej” konstrukcji i szerokiego spojrzenia jest mniejsze oddziaływanie emocjonalne. Wiele cykli fantasy przede wszystkim opiera się na bohaterach, w założeniu mających budzić w czytelniku głębsze uczucia. O takich jednak w „Królach Dary” trudno, gdy ich losy odbiorca obserwuje z dystansu.

W moim przypadku lektura okazała się płynna i przyjemna, lecz zabrakło czegoś, co zachęciłoby do zarywania nad nią nocy. Co nie oznacza, że po powieść Liu nie warto sięgnąć. „Królowie…” są godni uwagi ze względu na przebieg fabuły oraz orientalne inspiracje. Na tle wielu innych utworów fantasy prezentują się ciekawie i stanowią dobrze zapowiadające się otwarcie cyklu.

PS. „Królowie Dary” zasługują na pochwałę jeśli chodzi o wydanie – elegancka okładka, twarda oprawa oraz zdobiące wnętrze książki rysunki i motywy mniszka lekarskiego (gdyby dosłownie przełożyć tytuł cyklu, brzmiałby on „Dynastia Dmuchawca”) robią bardzo dobre wrażenie. A skoro już wspomniałam o przekładzie – odrobinę żałuję, że książka nie nosi tytułu „Łaska królów” – jest on ciekawszy i kojarzy się z przysłowiem o łasce pańskiej i pstrym koniu, które akurat wydaje się szczególnie adekwatne w odniesieniu do treści. Z drugiej strony „The grace of kings” zapewne bardziej oznacza „majestat królów”, przynajmniej tak zrozumiałam z kontekstu, w którym ta fraza pojawiła się w książce (gdzie wprawdzie w polskim tekście pojawiło się słowo „łaska”, jednak nie brzmi ono trafnie).

W Stanach ukazały się do tej pory trzy tomy tego cyklu, czwarty zapowiadany jest na 2022. W Polsce wydano pierwsze dwa.