Beatrycze Nowicka Opowiadania

Jeżyk we mgle (recenzja, E)

Dlaczego warto odkurzać gwiazdy

Siergiej Kozłow, wyd. Współpraca

Beatrycze Nowicka: 10/10

Zapewne każdy zapalony czytelnik posiada własną listę książek, które ukochał w dzieciństwie i które wciąż żyją w jego pamięci. Dla mnie jedną z nich jest właśnie „Jeżyk we mgle”.

W latach osiemdziesiątych na polskim rynku księgarskim wydawano sporo literatury dla dzieci pochodzącej zza wschodniej granicy – bajki o Maszy i niedźwiedziu, lisicy i żurawiu, Iwanie pokonującym wielogłowe smoki, wierszowaną opowieść o Koniku Garbusku oraz wiele innych. Pośród nich był także „Jeżyk we mgle”, cieniutka książeczka, która stała się jedną z moich ulubionych, obok takich klasyków jak „Kubuś Puchatek” czy cykl o Muminkach.

Na pierwszy rzut oka „Jeżyk…” przypomina wiele innych pozycji dla dzieci – to zbiorek siedmiu króciutkich historyjek o zwierzątkach: jeżyku, misiu, zającu i puchaczu opatrzony bardzo ładnymi i licznymi ilustracjami. Ze względu na niewielką objętość nadaje się nie tylko do czytania na głos, ale też może stanowić jedną z pierwszych samodzielnych lektur. Tym, co wyróżnia utwory Kozłowa, jest niezwykła atmosfera. Zwraca uwagę to, że do jej wykreowania wystarczyła autorowi bardzo niewielka przestrzeń. Zbiorek mieści historyjki oniryczne, humorystyczne, wreszcie poważne. To teksty oryginalne, niebanalne, pokazujące, jak niewiele trzeba słów, by osiągnąć interesujący literacko efekt. Surrealistyczne bajki dla dzieci.

Pozwolę sobie zacytować większy fragment pierwszej z nich pt. „Stara piosenka francuska”:

„Leśna polana zalana była po brzegi księżycowym blaskiem, gęstym jak parujące mleko. Gwiazdy otoczyły księżyc kołem niczym opieńki spróchniałą kłodę. Zając siedział pośrodku polany i był zupełnie niebieski. Siedział i grał na fujarce starą francuską piosenkę. (…) Stary wyleniały Puchacz uśmiechnął się do siebie. Miał sto lat, a może więcej. Wspominał dalekie kraje i uśmiechał się do swoich wspomnień. – To było tak dawno – myślał Puchacz. – Księżyc świecił tak samo jak teraz, taki sam Zając siedział na polanie, gwiazdy sypały się z nieba, i grała fujarka… Potem podniosła się mgła, Zając znikł, a fujarka grała dalej… Graj, fujarko, graj! – myślał Puchacz. – Zjadłbym twojego Zająca, ale siwieją mi już pióra… (…) Zając zbłękitniał tak bardzo, że jego uszy stały się przezroczyste. Był bardzo szczęśliwy. Pragnął stać się przejrzysty jak światło księżyca, żeby go całkiem nie było, żeby na polanie pozostał tylko księżyc grający na fujarce.”

Ta miniaturka nie ma żadnego morału, akcja donikąd nie zmierza – sędziwy Puchacz wspomina swoją młodość, a zające, niczym stare wspomnienia, otaczają go niknącym korowodem, wciąż jednak grającym muzykę. Choć można też spojrzeć na to z perspektywy zajęcy-muzyków, które im doskonalej grają, tym bardziej potrafią stopić się z księżycową nocą i teraźniejszością. A już nie dorabiając do tego filozofii – „Stara piosenka…” urzeka swoim nastrojem.

„Zaczarowaną beczkę” otwierają z kolei takie oto słowa: „na kawałku brzozowej kory Miś narysował beczkę pełną miodu. Zjadł miód i zasnął.” Śpiącemu Misiowi dokucza Jeżyk, który dorysowuje beczce najpierw sterczące gwoździe, potem łapki i tak dalej, co oczywiście przysparza kolejnych problemów.

Jeśli zgodzić się z opinią, że pierwsze zdanie jest kluczowe dla przyciągnięcia uwagi czytelnika, Kozłow opanował tę sztukę bezbłędnie: „już od miesiąca Jeżyk co noc wdrapywał się na sosnę i odkurzał gwiazdy” – tak rozpoczyna się historyjka trzecia.

Czwarta pt. „Czarna głębia” to jedna z moich dwóch ulubionych. Bohaterem jest tchórzliwy Zając, który pewnego dnia ma tak dość swojego strachu, że udaje się nad tytułową głębię z zamiarem utopienia się w niej. Najpierw jednak ucina sobie z nią brzemienną w skutki pogawędkę. Przez lata ta krótka historyjka dodawała mi otuchy. „Jeśli jesteś gotów się zabić” – zdaje się mówić autor – „nie masz już nic do stracenia i równie dobrze możesz zacząć żyć”. Od czasu do czasu jednak niepokoi mnie jej końcówka, którą pewna znajoma po lekturze uznała za pesymistyczną i zmieniającą wydźwięk całości: po pewnym czasie Zając ponownie przybywa nad Czarną Głębię, by wyznać, że jednej rzeczy boi się nadal, mianowicie szelestu opadających liści:

To nie liście opadają – odparła Czarna Głębia. – To czas mija i szeleści. Wszyscy się tego boimy.

Potem spadł śnieg. Teraz Zając biega po śniegu i nie boi się nikogo.”

Druga moja ulubiona – „Zajęcze uszy” jest jedną z tych ujmujących już od samego otwarcia: „w piątek, trzynastego, po deszczu wyrosły w trawie zajęcze uszy.” Świadkiem tego niecodziennego wydarzenia jest Miś – uszy rosną coraz większe i większe, Miś dywaguje na ich temat. Niezwykle zabawne zakończenie ilustruje postawę człowieka wobec nieznanego.

Przedostatnią, tytułową historyjkę, uważałam za słabszą. Opowiada ona o samotnej wędrówce Jeżyka odbytej pewnej mglistej nocy. Co ciekawe jednak, to właśnie ona została zekranizowana w postaci krótkometrażowego filmu animowanego. Wreszcie, w „Słonecznym dniu” Jeżyk i Miś wyruszają oglądać słoneczne zajączki i o mały włos nie dochodzi pomiędzy nimi do kłótni, kiedy Miś zauważa, że jego przyjaciel zmienia zdanie podczas rozmowy. Za pomocą zabawnego dialogu autor trafnie oddaje różnicę charakterów swoich postaci i nierzadko zdarzało mi się pomyśleć, że w swoim życiu spotykałam przedstawicieli obu postaw. Ostatecznie jednak zarówno zasadniczy Miś, który koniecznie chciałby rozstrzygnąć, czy słoneczne zajączki mają uszy i wygłasza opinię, że „lepiej jest myśleć tak samo”, oraz Jeżyk, podtrzymujący konwersację z uprzejmości, a tak naprawdę po prostu cieszący się ładną pogodą, godzą się i wspólnie spędzony czas okazuje się udany.

Po latach sądzę, że „Jeżyk we mgle” okazał się jedną z tych książek, których lektura kształtowała moją wrażliwość literacką. Gdybym miała własne dzieci, z pewnością czytałabym im go do snu.

PS. Kozłow napisał o wiele więcej historyjek o wyżej wspomnianych bohaterach, nie doczekaly się one jednak zbiorczego wydania w Polsce.