Beatrycze Nowicka Opowiadania

Pełne zanurzenie

Przez ostatnie godziny moc odbieranego sygnału rosła w miarę zbliżania się do źródła. Natomiast jego charakter nie ulegał zmianie – wciąż ta sama zakodowana sekwencja, z której pokładowa SI mogła wyosobnić jedynie hasło wywoławcze Nurków. Jean nie potrafił zdecydować, czy to dobrze, czy źle. Najwyraźniej statek nie uległ całkowitemu uszkodzeniu. Mogło się jednak okazać, że nikt nie przeżył wypadku. Pilot „Koziorożca” bezskutecznie usiłował odepchnąć od siebie ponure myśli. Raz jeszcze wysłał komunikat, że pomoc jest już w drodze. Co, jeżeli przybędzie za późno? Od rozbłysku gamma, który Jean uważał za najbardziej prawdopodobną przyczynę awarii, minęła już niemal doba. Kolejne trzy godziny upłyną, zanim dotrze na miejsce. Szybciej lecieć nie mógł, ponieważ musiał jeszcze wyhamować. Kolejnym zmartwieniem Jeana było niedostateczne przygotowanie. Wysłano go z zadaniem sprawdzenia i ewentualnego zresetowania lub ponownej instalacji systemów zarządzających bezzałogową stacją na orbicie GG12.087.25. Planetę tę w slangu pilotów nazywano Błękitnym Przylądkiem nie bez powodu – jej układ gwiezdny znajdował się na rubieżach eksplorowanego przez człowieka kosmosu. Jean nie miał powodów, by spodziewać się, że w drodze powrotnej napotka kogokolwiek żywego. Co za tym idzie, „Koziorożec” nie został wyposażony na potrzeby misji ratunkowej. Pilot dysponował jednym zapasowym skafandrem, a na pokład mógł zabrać maksymalnie cztery osoby. Nie mógł też zapewnić zaawansowanej pomocy medycznej.

Lot wlókł się niemiłosiernie, a wyobraźnia podsuwała Jeanowi kolejne czarne scenariusze. Chcąc zająć ją czymś innym, mężczyzna przywołał stare, ale wciąż wyraźne wspomnienie dnia, który zaważył na całym jego przyszłym życiu. Kolonia Nowy Quebec świętowała wtedy stopięćdziesięciolecie zakończenia terraformacji. Władze zadbały, by obchody były odpowiednio wystawne. Gwóźdź programu stanowił pokaz lotniczy w wykonaniu Nurków właśnie. Gubernator musiał się wykosztować, bo członkowie elity pilotów wysoko cenili swoje usługi. Efekt wart był jednak zainwestowanych pieniędzy. Jean pamiętał, jak wraz z dziesiątkami tysięcy innych uczestników wielkiego festynu zgromadzonymi na ulicach, placach i w parkach stolicy, wpatrywał się w niebo, na którym eskadra Nurków kreśliła arabeski, napisy i abstrakcyjne wzory kolorowymi wstęgami dymu. Precyzja lotu i koordynacja działań całego zespołu wzbudziły w chłopcu bezgraniczny zachwyt. Dziennikarze rozpisywali się potem na temat powietrznego tańca, lecz małemu Jeanowi wyczyny eskadry skojarzyły się raczej z ławicą ryb, którą oglądał kiedyś na filmie pokazanym mu przez ciocię. Gdy matka spytała, czy mu się podobało, odpowiedział z najgłębszą powagą, że kiedyś sam zostanie pilotem i będzie tak umiał. Madleine zaśmiała się na to i poczochrała ciemną czuprynę syna, zapewniając, że jeśli tylko zechce, będzie najlepszym pilotem we wszechświecie.

Kilkanaście lat później, na uroczystym rozdaniu dyplomów Akademii Transportu Kosmicznego, wyznała Jeanowi, że nie spodziewała się, iż ten wytrwa w swoim dziecięcym postanowieniu. Ojciec był dumny. Świeżo upieczony absolwent także. Jego radość nie trwała jednak zbyt długo. Ukończenie studiów z najwyższą lokatą okazało się niewystarczające, by dostać się do Nurków. Pilot rok w rok słał CV, listy motywacyjne, prośby. W międzyczasie pracował dla różnych zleceniodawców i ćwiczył na symulatorach. Przybywało mu doświadczenia, wylatanych godzin i pozytywnych referencji. Zawsze jednak otrzymywał odpowiedzi odmowne. Gdy zirytowany domagał się wyjaśnień, grzecznie poinformowano go, że nie posiada odpowiednich warunków fizycznych. Od tamtej pory zbywano jego starania całkowitym milczeniem. Jean próbował zasięgnąć informacji z innych źródeł, jednak nie dowiedział się wiele. Nie udało mu się poznać osobiście nikogo powiązanego z organizacją, ani nawet nikogo, kto znałby jakiegoś ich pilota. Wychodziło na to, że Nurkowie nie opuszczali swoich statków i komunikowali się jedynie zdalnie. Jean miał kiedyś okazję pracować dla miliardera, któremu zdarzało się latać statkami Nurków. Udało mu się porozmawiać ze zleceniodawcą i dowiedział się od niego, że moduł pasażerski jest ściśle odgraniczony od reszty statku, a pilot kontaktuje się z nim jedynie przez interkom. Jean rozważał rozmaite możliwości – od utrzymywanych w tajemnicy wszczepów i genetycznych modyfikacji po zaawansowaną SI Zgromadził kolekcję zarejestrowanych sygnałów Nurków i usiłował ją rozkodować, póki co bezskutecznie.

A teraz, zupełnym przypadkiem natrafił na uszkodzony statek. Przez chwilę pilot bawił się myślą, że to rodzaj nagrody od losu. Może szansy na późniejszą współpracę. Chociaż nie. Wzgardzili jego kandydaturą wtedy, mimo że był naprawdę dobry, więc nie zamierza się prosić. Zresztą, wszystko to były jałowe rozważania. Do spotkania zostało już tylko półtorej godziny.

Bez większych problemów udało mu się zrównać lot z dryfującym statkiem. Jednostka była poważnie uszkodzona, wyglądało to na skutek zderzenia. Jean zgadywał, że pilot z jakiegoś powodu nie odebrał lub zignorował ostrzeżenie o prognozowanym rozbłysku. Promieniowanie musiało upośledzić działanie pokładowej elektroniki akurat wtedy, gdy statek przelatywał w pobliżu jakiegoś niedużego ciała niebieskiego, prawdopodobnie asteroidy, i Nurek nie zdołał w porę skorygować trajektorii. Nadawany sygnał wciąż pozostawał niezmienny. Jean posłał serię zapytań, lecz nie doczekał się na nie odpowiedzi. Zażartował sam do siebie, że powinien już przywyknąć, ale potem skarcił się w myślach. Przecież tam wszyscy mogli już nie żyć, albo właśnie umierać.

Na szczęście statek Nurków miał standardowe wejście i nie zostało ono uszkodzone w wyniku kolizji. Manewr dokowania wymagał cierpliwości i precyzji, ale w końcu Jeanowi udało się sczepić ze sobą obie jednostki i wysunąć rękaw. Raz jeszcze sprawdził odczyty sensorów i upewniwszy się, że w najbliższej przyszłości „Koziorożec” z niczym się nie zderzy, przełączył sterowanie na autopilota. Kolejne polecenie aktywowało cztery boty serwisowe. Ich zadaniem było przedostać się statek Nurków od zewnątrz i zbadać rejony, w których doszło do uszkodzenia kadłuba. Na koniec Jean na wszelki wypadek założył kombinezon próżniowy i udał się do śluzy, zabierając ze sobą moduł komunikacyjny, zestaw narzędzi, apteczkę oraz palnik plazmowy.

Nurkowie stosowali się do uniwersalnych procedur i obok włazu znajdowało się gniazdo bezpieczeństwa. Jean wpiął w nie komunikator i wysłał standardową komendę awaryjnego otwarcia. W ten sam sposób otworzył wewnętrzne drzwi śluzy. Tu jednak zasoby pomyślności najwidoczniej się wyczerpały. Nurkowie musieli mieć obsesję tajności – szyfrowali nie tylko zewnętrzną komunikację, ale i interfejs. Jean użył kolejnego zestawu komend, który w teorii powinien pozwolić mu przejąć system pokładowy i zdobyć informacje o stanie statku oraz dane z wewnętrznych czujników. Niestety, tym razem polecenia nie zadziałały, co oznaczało konieczność mozolnego przeszukiwania jednostki kabina po kabinie. Jean podpiął się pod sieć i zlecił SI „Koziorożca” skopiowanie dostępnej zawartości pamięci, sam zaś udał się na poszukiwania członków załogi.

Przeszukanie dostępnej części statku nie zajęło pilotowi dużo czasu. Kolejne pomieszczenia były puste. Natrafił na trzy zamknięte przejścia, które nie reagowały na uniwersalne kody bezpieczeństwa. W międzyczasie boty spenetrowały kadłub z zewnątrz i przysłały wstępne dane dotyczące miejsc, w których doszło do dehermetyzacji. Jean rozkazał im wejść do statku przez dziury w poszyciu. Wybrał jedne z zamkniętych drzwi, za którymi, jak teraz wiedział, nie znajdowała się próżnia i zabrał się za przecinanie ich palnikiem.

W maszynowni nie zastał nikogo, tak samo w pomieszczeniu, w którym znajdował się centralny komputer. W paru miejscach do podłogi i ścian przywarły boty naprawcze. Jean ze zdziwieniem stwierdził, że zostały wyłączone.

Drugi korytarz zamiast kolejnym rozsuwanym włazem kończył się ręcznie ryglowanymi drzwiami w rodzaju tych, jakie niegdyś montowano na łodziach podwodnych. Pilotowi przemknęło przez myśl, że to pewnie nawiązanie do nazwy organizacji. Spodziewał się, że dalej będzie mesa, albo inne pomieszczenie rekreacyjne. Zaciekawiony pokręcił kołem… i po chwili dziękował sobie za to, że w obawie przed niewłaściwym składem powietrza lub nagłą dehermetyzacją pozostał w skafandrze. Przez otwarte drzwi wydostała się woda – mniejsze i większe kule i krople wypełniły korytarz. W środku szamotało się jakieś stworzenie.

– Ktoś tu ma naprawdę nierówno pod sufitem – wymamrotał Jean, nie dowierzając w to, co widzi.
Pracował dla rozmaitych ludzi i widywał fanaberie bogaczy, ale żeby przewozić na statku kosmicznym delfina? I to w takich warunkach, w jakiejś maleńkiej klitce, spętanego pasami i podpiętego do kilku rur? Ciotka Jeana była oceanologiem-terraformatorem i zaszczepiła w siostrzeńcu miłość do morskich stworzeń. Pilot spróbował ocenić sytuację, choć przeszkadzało mu w tym tornado bąbelków. Co on miał z tym zrobić? A teraz jeszcze rozlał całą tę wodę po statku. Szkoda mu było zwierzęcia, które jakiś bezrozumny bogacz skazał na urągający wszystkim normom transport tylko dla zaspokojenia swojej próżności. Bo przecież nie mogła to być maskotka Nurków? Nie zrobiliby czegoś tak okrutnego. Zresztą, po co?

Jean ostrożnie wyciągnął rękę i spróbował pogłaskać zwierzę po pysku. Nie starało się go ugryźć, to dobrze. Wydało nawet z siebie słaby pisk. Pilot musiał podjąć decyzję szybko, na statku mogli przecież pozostawać żywi ludzie. Przeanalizował dostępne opcje. Doszedłszy do wniosku, że nie ma innego sposobu, odciął pasy i przewody, które – jak zauważył – sprawiały wrażenie przyklejonych do skóry zwierzęcia. Delfin znosił to nawet spokojnie, ale i tak wykonanie całej operacji w stanie nieważkości nie należało do łatwych. Z jednej rurki po przecięciu zaczęła lecieć krew. Jean mógł jedynie ścisnąć ją kluczem francuskim. Miał nadzieję, że to był tylko przewód kroplówki, dostarczającej substancje odżywcze, a nie nic poważniejszego.

Później musiał jeszcze przeholować stworzenie na „Koziorożca” i to pilnując, żeby unosząca się dookoła woda nie dostała się do wlotu rury, wcześniej doprowadzającej delfinowi powietrze. Na szczęście zwierzę nie szarpało się, a system elektromagnesów wbudowanych w skafander zapewniał przyczepność. Już na własnym statku Jean polecił SI „Koziorożca” odciągnąć wodę z bioreaktora i odfiltrować spożywcze glony. Zostało mu jeszcze trochę pakowanego prowiantu, najwyżej będzie chodził głodny przez te parę dni. Zresztą, pocieszył się, modyfikowane algi były może pożywne, ale i niesmaczne. Udało mu się wepchnąć delfina do bioreaktora i prowizorycznie podłączyć rurę oddechową do systemu napowietrzania, uszczelniając połączenie pianką montażową. Zamknąwszy pojemnik, polecił ponownie napełnić go wodą. Delfin wyglądał w bioreaktorze jak sardynka w puszce, ale nic lepszego dla niego nie miał. Dobrze, że podczas długich lotów nudziło mu się i na swoim komputerze pokładowym miał najrozmaitsze rzeczy – w tym zgrane od ciotki materiały popularnonaukowe. Na ich podstawie zmienił ustawienia temperatury, napowietrzania i wymiany wody.

Po całej tej operacji czuł się wykończony, ale musiał przecież wrócić i szukać dalej. Ku swojemu rozczarowaniu nie odnalazł nikogo. Trzeci korytarz prowadził do grodzi, która zamknęła się automatycznie, gdy doszło do rozhermetyzowania kadłuba. Boty naprawcze zdążyły już poinformować Jeana, że po drugiej stronie znajduje się próżnia. Przejrzał nagrania z ich kamer w poszukiwaniu ewentualnych rozbitków w skafandrach, choć zrobił to bez większych nadziei. Być może pilot wyszedł na zewnątrz i próbował dokonać jakichś napraw, ale coś się stało i oderwało go w próżnię. Albo ktoś inny natrafił na ludzi wcześniej i zabrał ich z pokładu.
– Wygląda na to, że zostałeś tylko ty – powiedział pilot delfinowi, stając przed bioreaktorem.
Delfin zastukał w szybę. Jean odpukał mu ze swojej strony.

Nie zostało już wiele do zrobienia. Pilot mógł wreszcie odespać. Potem skorzystał z okazji i wypompował ze statku Nurków nieco powietrza i wody. Udało mu się także wymontować pojemniki z kroplówkami z systemu podtrzymywania życia delfina, choć nie miał pojęcia, jak je poprawnie podłączyć. Uznał, że wyśle w tej sprawie zapytanie – tylko nie wiedział jeszcze, czy do Nurków, czy do ciotki. Do osobistej urazy Jeana dołączył niesmak wywołany sposobem potraktowania zwierzęcia. Choć przecież i tak nie miał co z nim zrobić. Słono płacił za wynajem „Koziorożca”, a każdy dodatkowy dzień nieopłacanego lotu podnosił koszty. Będzie musiał albo oddać delfina Nurkom, albo zostawić w pierwszym większym kosmoporcie.

Pokładowa SI dysponowała funkcją konwersacji. Jean uważał rozmowę z komputerem za atrapę prawdziwej komunikacji, ale zwykle po kilku dniach samotnego lotu łapał się na tym, że gada do siebie i zrezygnowany uruchamiał bota. Teraz także nie wytrzymał. Po wszystkich tych nerwach musiał się wygadać. Właściwie to bardziej głośno myślał, zastanawiając się nad dalszymi krokami.
– Wyślij wiadomość do urzędu celnego – doradziła SI miękkim kobiecym głosem.
Pilot tylko się skrzywił. Urzędnicy będą debatować w nieskończoność. Nie wiadomo, czy ktoś należycie zajmie się zwierzęciem. A poza tym pewnie czeka go tona papierów, może jakieś przesłuchania… Pokładowy komputer miał wbudowaną opcję rozpoznawania mimiki, więc zauważył reakcję swojego kapitana.
– Obrońcy zwierząt? – podsunął usłużnie.
– To już prędzej. To powinno ich zainteresować. Warunki transportu były niezgodne z prawem. Widziałem też blizny na skórze zwierzęcia.
– Pasażer pyta, dokąd lecimy. Czy mogę udzielić tej informacji?
– Tak, oczywiście, to nie tajemnica… Jaki pasażer?
– Tożsamość nieznana. Data wejścia na pokład 23.05.2371.s.d. godzina 6:42 czasu pokładowego – wyrecytowała SI niezmiennie uprzejmym tonem.
Przed oczyma Jeana przemknęła scena oglądanego w dzieciństwie holo, w którym na statek kosmiczny dostała się obca, wstrętna i krwiożercza forma życia. Odpędził od siebie tę wizję i zażądał powtórzenia komunikatu. Szybko przeanalizował sytuację i wyszły mu trzy opcje – wariował, SI szwankowała, albo miał pasażera na gapę.
– Dlaczego nie poinformowałeś mnie, że ktoś dostał się na pokład bez mojej wiedzy.
– Pasażer nie dostał się na pokład bez twojej wiedzy, kapitanie.
– Jak to? – wyrwało się Jeanowi, który zaczął już podejrzewać się o pierwsze objawy choroby psychicznej.
– Sam go tu przyprowadziłeś podczas akcji ratunkowej.
Pilot „Koziorożca” podjął kolejną próbę opanowania wyślizgującej mu się z rąk rzeczywistości.
– Jak się komunikujecie?
– Wykorzystuje standardowy alfabet Morse’a.
– Odtwórz mi jego ostatnie słowa.
– Czy mam zwolnić nagranie, żebyś usłyszał przekaz wyraźnie?
– Nie trzeba.
Z głośników statku wydobył się krótki świergot.

Nie, zepsuty komputer pokładowy nie potrafiłby wymyślić czegoś takiego. A zatem zostały dwie opcje. Jean wstał z fotela i popłynął w stronę sektora hydrohodowli.

Unosili się naprzeciw siebie, oddzieleni szybą.
– Czy to naprawdę ty do mnie mówisz?
SI przekonwertowała komunikat. Delfin lekko stuknął nosem w szybę. Po chwili nadeszła świergotliwa odpowiedź.
– Ja. Dla kogo pracujesz? Ktoś ci zapłacił za odzyskanie mnie? Co zamierzasz ze mną zrobić?
– Nikt mi nie zapłacił, przynajmniej na razie. Jeszcze nie wiem.
– Nie mogę wrócić do Nurków. Lepiej od razu mnie zabij. Tak będzie prościej. Dla ciebie też. Nie wiem, do czego się posuną, żeby utrzymać tajemnicę.
Następne pytanie samemu Jeanowi wydało się absurdalne. O niczym takim nie słyszał, ale nie mógł wykluczyć.
– Jesteś efektem jakiegoś tajnego eksperymentu? Dokąd cię wieźli?
Delfin poruszył się gwałtownie.
– Nie rozumiesz. Byłem kapitanem „Bystrej”. Porwałem statek, uciekłem i rozbiłem go.

Kapitanem. Jean przypomniał sobie nieludzką grację powietrznych manewrów Nurków, ich niezrozumiałe komunikaty i dziwaczny interfejs pokładowego systemu. A także frazę, którą wziął za typowe zdanie-wytrych:
– Brak odpowiednich warunków fizycznych… – wyszeptał, myśląc o lepszej orientacji w trójwymiarowej przestrzeni, zapewne lepszym znoszeniu braku grawitacji i możliwości przekształcania sygnałów z tele-sond tak, by umysł delfinów interpretował je podobnie, jak bodźce uzyskiwane podczas echolokacji.
Komputer przetłumaczył i to.
– Teraz ja nie rozumiem – odpowiedział delfin.
– Nie jesteś jedyny, prawda? Czy wszyscy Nurkowie-piloci nie są ludźmi?
– Wszyscy, których znałem. Pozostali pracownicy firmy to ludzki personel.
– Od jak dawna to trwa?
– Nie udzielono nam takich informacji. Szkolenie obejmowało głównie kwestie praktyczne.
– Nie zastanawiałeś się nad tym?
– To nie miało znaczenia. Hodowali nas i wsadzali do statków. Nie mieliśmy żadnego wyboru. Mieliśmy za to swoje stado i mogliśmy pływać w przestrzeni.
– Ale ty chciałeś być wolny…
– Nie. To było dobre życie. Ale dobiegało końca. Starzeję się i oni to dostrzegli – wolniejsze reakcje, drobne błędy. Zużyłem się. Powtarzano nam, że firma ma ośrodek dla starych pilotów na Tetydzie. Że spędzimy resztę życia w prawdziwym oceanie. Puszczali nam holo z błękitną wodą pełną ryb. Wielu wierzyło w tę historię. Niektórzy nawet marzyli, że gdy odsłużą swoje, wrócą do… ty byś pewnie użył słowa „domu”. Ale przecież to by tylko generowało koszty i zwiększało ryzyko wycieku informacji. A nawet gdyby nie kłamali, nie chciałem tak skończyć. Jak mógłbym żyć poza otwartą przestrzenią? Łapać ryby jak jakieś zwierzę, po tym, jak nurkowałem w mgławicach i ścigałem się z kometami. Pomyślałem, że wezmę statek i polecę tak daleko, jak zdołam, a potem umrę wśród gwiazd.
Jean poczuł jak ściska go w gardle. To akurat potrafił zrozumieć.
– Ale to było straszne… – odezwał się delfin po dłuższej chwili – Po tym, jak uszkodziło czujniki byłem ślepy, głuchy i sam. Myślałem, że oszaleję. Teraz też jest ciężko. Lepiej, że możemy rozmawiać, bardzo mi tego brakowało. Gorzej, że jestem taki głodny.
– Zabrałem ze statku twoje kroplówki. Spróbuję podłączyć, jeśli mi powiesz, jak ustawić dozowanie.
– Nie ma sensu, żebyś mnie wiózł z powrotem. I tak mnie zabiją, a ty będziesz miał kłopoty. Chyba, że już wysłałeś informacje?
– Nie, na szczęście nie…
– Zatem najprościej będzie, jeśli mnie uśpisz. Możesz przestawić dozowanie tlenu na zwiększoną zawartość CO2. Tak będzie najmniej bolało. Wyrzucisz ciało, zatrzesz ślady. Nie przyznasz się, że znalazłeś statek.
– Uratowałem cię nie po to, żeby zabijać!
– A widzisz jakieś inne rozwiązanie?
– Coś wymyślę. Na razie podłączmy tę cholerną kroplówkę i daj mi się zastanowić. Możesz się w międzyczasie przespać.
– Jeśli to miał być żart, to nie jest śmieszny.
– O co ci chodzi?
– Ja nigdy całkiem nie zasypiam. Gdy jedna półkula śpi, druga czuwa, potem odwrotnie.
– W takim razie postaram się decydować szybko.

***

Gdy tylko z powrotem usiadł w kokpicie, zrozumiał, że decyzję już podjął. Teraz pozostało tylko obmyślić odpowiedni plan. Będą musieli wrócić do wraku i wymontować z niego wszystko, co można zabrać. Być może delfin zdoła zaprogramować kurs, który pośle uszkodzony statek na przykład w stronę gazowego giganta. Lepiej nie zostawiać śladów, niech Nurkowie myślą, że niepokorny pilot zaginął. Część sprzętu się upłynni, część może uda się zaadaptować do „Koziorożca”. Jean miał odpowiednie znajomości w branży. Jeśli Zwierciadło było nienaruszone, powinien dostać za nie całkiem sporą sumę. W takim przypadku byłoby go stać na wykup statku może i za pół roku… jeśli będzie brał wszystko, co się nawinie i oszczędzał na wygodach. Wtedy wprowadzi odpowiednie przeróbki. Na razie jednak trzeba było znaleźć delfinowi jakieś bezpieczne miejsce. Jean uznał, że najwyższy czas odwiedzić rodzinę.

Dobrze, że jego nowy towarzysz nie był człowiekiem. Dzięki temu pilot „Koziorożca” nie potrafił ocenić reakcji kolegi po fachu.
– To szalony pomysł – stwierdził były kapitan Nurków.
– Nie bardziej szalony niż to, co zrobiłeś. Lepsza taka szansa niż żadna. Moja ciotka zawsze lubiła wyzwania. Znajomi mechanicy także. Zobaczysz, stworzymy dobry zespół. Zawsze chciałem być jednym z was, ale wychodzi na to, że będzie odwrotnie.