Beatrycze Nowicka Opowiadania

Strzygonia. Dziedzictwo krwi (recenzja, E)

Ballada o złych kobietach

Sławomir Mrugowski, wyd. Fabryka Słów

Pierwszy tom cyklu „Strzygonia”

Beatrycze Nowicka: 4/10

Po lekturze „Strzygoni” Sławomira Mrugowskiego wydaje się, że na porządną fantasy w realiach mityczno-słowiańskich przyjdzie nam jeszcze poczekać.

Zgadzam się, że nie ma książki, która przekonałaby wszystkich. Z tego względu postaram się wyjaśnić, komu „Strzygonia” ma szansę się spodobać, a komu nie. Na początek tło „historyczne”, by lepiej zrozumieć naturę istotnego dla fabuły Ponownie Podnoszącego Łeb Zła, którym są… kobiety. W niedalekiej względem czasu akcji przeszłości rozmaite wiedźmy, rusałki i innego rodzaju magiczne istoty płci żeńskiej zawiązały przymierze celem zrzucenia jarzma męskiej dominacji. Przeciwko nim wyruszyło siedmiu bohaterów (sześciu kapłanów plus jeden zaangażowany w kwestie równouprawnienia bóg) i zgotowało ambitnym niewiastom pogrom (oczywiście niecałkowity).

Skoro zaś o kobietach mowa, w powieści pojawiają się trzy ich rodzaje: szpetne i wredne, piękne i złe oraz ładne i potulne. Brzydotę pierwszych oraz ich paskudny charakter autor opisuje dosadnie i ze szczegółami np. jedna z nich w zasadzie gwałci pewnego grajka. Druga kategoria obejmuje ważniejsze postaci – kobiety silne, bezwzględne oraz ambitne. Zwykle otaczają się one potworami lub szumowinami i lubują się w okrucieństwie. Dwie z nich mają kochanków, którzy pożądają ich do szaleństwa, nienawidząc jednocześnie, pozwalają się też poniżać i wykorzystywać. Kapryśne i nieprzewidywalne złe kobiety raz chcą kogoś wykastrować, innym razem zaś ulegają „prawdziwemu macho” i w łożnicy wykrzykują zdania w rodzaju „bij mnie! (…) Bierz mnie (…) jak ogier klacz!” Z jednym, zostawionym na dalsze tomy wyjątkiem ponoszą one śmierć z ręki mężczyzn. Szansę na lepszy los mają za to niewiasty miłe, uległe oraz łagodne. Jest jeszcze strzyga, zakochana w głównym bohaterze potworzyca, która nieustannie ratuje mu życie, lecz nie opuszcza go ani na chwilę, jest zaborcza i zazdrosna. Wydaje się więc, że „Strzygonia” to powieść skierowana głównie do mężczyzn, żywiących ustalone przekonania na temat miejsca kobiet w świecie, a przy tym nieświadomie obawiających się płci przeciwnej.

Inna sprawa, że zdecydowana większość bohaterów to łajdacy, więc i swojej płci autor laurki nie wystawia. W tym kontekście postaci dwóch protagonistek wypadają nawet bardziej wyraziście względem ich pognębionych kochanków oraz całej reszty zaludniającej karty powieści hołoty, tudzież kilku pojawiających się epizodycznie poczciwców.

Kolejną kwestią jest szeroko rozumiany klimat całości, ze szczególnym zapałem budowany w początkowych rozdziałach. Świat przedstawiony jest parszywym miejscem. Nieprzypadkowo powracającym wciąż motywem jest… sraczka, która nie tylko pojawia się w wypowiedziach i porównaniach, ale też bohaterowie co i rusz grzęzną lub ślizgają się na odchodach. Osady to miejsca tonące w nieczystościach, a autor raz za razem raczy czytelnika opisami rozmaitych odcieni smrodu oraz załatwiania czynności fizjologicznych. Poza grodami znajdują się pełne potworów lasy, jeziora, najczęściej zaś spowite mgłami mokradła. Kolejny wniosek zatem – grupą docelową są fani Młotka w wydaniu skrajnie jesienno-błotnistym [1].

Przaśno-gnojny sztafaż jest tłem, na którym rozgrywają się „odbrązowione” wersje znanych skądinąd fabuł – gdzie indziej były „Dziady”, teraz przyszła kolej na „Balladynę” oraz w mniejszym stopniu historię o Piaście i Popielu. Tylko że imiona w rodzaju Balladyna, czy Filon oraz cytowane fragmenty dramatu kłócą się z „quasi-realistyczno-słowiańską” konwencją i sprośnymi przyśpiewkami. Swoją drogą, ciekawe, co powiedziałby Słowacki, czytając o Goplanie, Pani Jeziora urządzającej wraz z dwojgiem sadystycznych, biseksualnych elfów kończącą się rzezią orgię (a propos seksu, zastanawia mnie, czemu z dwoma wyjątkami wszyscy uprawiają go w pozycji „na jeźdźca”).

„Strzygonia” nie jest książką dla tych, którzy lubią przywiązywać się do postaci. Główny bohater jest mało wyrazisty, poza tym przez większość czasu snuje się na uboczu i pozwala biernie unosić się wydarzeniom. Na początku jest jedynie prześladowanym chłopcem, pod koniec zaczyna dojrzewać do ważkich decyzji. Pozostali zazwyczaj są źli, często też giną, inni zaś pojawiają się jedynie na krótko.

Potencjalnie ciekawym wątkiem były rozgrywki o władzę pomiędzy lokalnymi kniaziami, jednak autor skupiał się bardziej na epizodach, przez co trudno stworzyć sobie dokładny obraz wszystkich stron, tymczasowych sojuszy i rozgrywek. Powieść wydaje się zbieraniną pomniejszych wątków, zazwyczaj rozwiązywanych w dwóch-trzech rozdziałach [2]. Fani rozbudowanych politycznych intryg oraz wielbiciele malowniczych bitew nie znajdą tu niczego dla siebie. Całość wydaje się bardziej prologiem, fundamentem czegoś większego, tyle że od ponad sześćsetstronicowej powieści oczekiwałabym raczej, że wątek głównego bohatera rozwinie się bardziej.

W „Strzygoni” nie ma też wiele dla osób interesujących się słowiańską mitologią, wyjąwszy nazwy leśnych potworów oraz ciekawy wątek nawii i dość oryginalnie przedstawioną strzygę. Jeśli jednak komuś „słowiańskie fantasy” kojarzy się z Światowidem, Perunem, Trygławem, świętymi gajami, wróżebnymi końmi, ofiarnymi kołaczami, pitym z rogów miodem oraz temu podobnymi kolorowymi motywami, może poczuć się zawiedziony.

„Strzygoni” nie warto również polecać osobom lubiącym lekki styl – tej książki nie czyta się szybko, łatwo i przyjemnie. Choć nie można też powiedzieć, by język był rażąco niepoprawny, ot przyciężkawy nieco, trochę stylizowany, najsłabiej wypada we fragmentach w zamierzeniu wzniosłych („życie i śmierć złączyły ręce w tańcu”, „nie sztywniał w bliskim śmierci bezwładzie, nie czuł gorączki niezdefiniowanych pragnień”). Bohaterowie przedstawiani są dość topornie – tuż po tym, jak pojawiają się po raz pierwszy, autor zazwyczaj umieszcza jedno-dwuzdaniowe opisy ich wyglądu („kobieta o czarnych brwiach, prawie łączących się nad nosem prostym, wąskim, zakrzywionym jak u drapieżnego ptaka wykrzywiła wydatne usta w upiornym uśmiechu”, „mężczyzna o mocnej budowie, dużej głowie, dolnej szczęce wysuniętej nieco za mocno”). Kolejne fragmenty rozdziałów często rozpoczynają się od opisów, a imiona padają dopiero później, co za często stosowane nie potęguje napięcia, a tylko rodzi niepotrzebne powtórzenia.

Dwa opowiadania Mrugowskiego (zresztą włączone w powieść) znałam z Science Fiction – i chociaż nie uznałam ich za świetne, z uwagi na „słowiańską” otoczkę zapadły mi one w pamięć. Dowiedziawszy się o wydaniu „Strzygoni”, ucieszyłam się, że kolejna osoba dostała szansę na debiut książkowy i nawet czekałam na kilkakrotnie odsuwaną premierę. Radość minęła mi jednak podczas lektury bardzo szybko. Trzeba oddać autorowi, że stworzony przezeń klimat jest wyrazisty i względnie spójny, podobnie fabuła, że pozwolę sobie tak to ująć, trzyma się kupy. Jednak świat nie budzi ochoty, by się w nim zanurzyć, bohaterów nie da się lubić, a czyta się to opornie i z rosnącą irytacją. Stąd taka a nie inna ocena.

[1] Niewtajemniczonym czytelnikom należy się wyjaśnienie. Otóż wiele lat temu Ignacy Trzewiczek opublikował cykl artykułów zatytułowany „Jesienna gawęda”, który prezentował specyficzny, błotnisto-ponury sposób prowadzenia popularnego systemu RPG Warhammer. I tak np. zgodnie z tą konwencją, najczęściej akcja warhammerowych przygód toczy się jesienią, pada deszcz, gościńce toną w błocie, rany goją się trudno, a łatwo zakażają, jeśli się długo wędruje buty obcierają i powstają odciski, w karczmach trudno o nocleg itp.

[2] Łącznie jest ich osiem.

Kolejne tomy cyklu już się nie ukazały, czego osobiście nie żałuję, choć może w dalszych autor by się rozwinął warsztatowo.