Beatrycze Nowicka Opowiadania

Skald. Kowal słów, oba podtomy (recenzja, E)

Kręta droga skalda

Łukasz Malinowski, wyd. Erica

Podzielony na dwie części drugi tom cyklu „Skald”

Beatrycze Nowicka: cz1 6/10 ; cz2 5/10

Pierwsza część powieści o przygodach Ainara Skalda jest zdecydowanie lepsza od debiutanckiego tomu opowiadań Łukasza Malinowskiego, również poświęconych tej postaci. To kawałek przyzwoitej, rozrywkowej fantasy. Niestety, w drugiej części jest już gorzej.

W recenzji „Karmiciela kruków” napisałam, że jest to książka, w której brakło czegoś naprawdę wartego zapamiętania. Okazało się jednak, że Ainar Skald, łotr, zabijaka, oszust, zapamiętały wielbiciel niewieścich wdzięków oraz zajadły wróg ciężkiej pracy zapisał się w moich czytelniczych wspomnieniach na tyle wyraźnie, bym nabrała ochoty na poznanie dalszego ciągu jego losów. Zastanawiałam się przez czas pewien, w końcu przeczytana na sieci pochlebna recenzja przeważyła szalę i pierwsza część „Kowala słów” znalazła się w moich rękach.

Lektura nie okazała się rozczarowaniem. Nie mogłabym powtórzyć żadnej z krytycznych uwag, które miałam wobec pierwszej odsłony przygód skalda. Tym razem liczne informacje dotyczące architektury, stroju, uzbrojenia, czy wierzeń przedstawianych w książce ludów zostały płynnie wplecione w narrację. Do tego, dla Ainara, zmuszonego opuścić swoje rodzinne strony i szukać szczęścia na Rusi, również są to rzeczy nowe, którym przygląda się z uwagą. Dzięki temu część opisów mogła zostać włączona w obserwacje skalda, co wypada naturalnie. Autor zrezygnował (wyjąwszy może dwa przypadki) z maniery włączania w dialogi słów w obcych językach i zaraz potem tłumaczeń. W zamian za to na końcu znalazł się obszerny słowniczek, który przeczytałam z zainteresowaniem.

Poprawie uległ także styl – przede wszystkim Malinowski ograniczył kwieciste frazy w opisach scen erotycznych, co tylko wyszło na dobre. Również sama narracja jest prowadzona płynnie. Nie jest ona szczególnie skomplikowana, ale też nie oczekiwałam tego od książki pisanej w konwencji lekkiej, rozrywkowej fantasy. Akcja biegnie wartko – bohaterowie co i rusz pakują się w kolejne tarapaty, a że „Kowal słów” jest powieścią dość krwawą, są to przede wszystkim rozmaite potyczki.

O Ainarze pisałam już poprzednio, dodam tylko, że czytanie o osobie, dla której wszystko to, czego uczono nas się wstydzić, jest powodem do dumy, bywa odświeżającym doświadczeniem. W „Kowalu słów” liczba świństw wyrządzanych przez skalda towarzyszom jest mniejsza, choć wynika to zapewne przede wszystkim z tego, że autor wprowadził kilku innych bohaterów pierwszoplanowych. Na szczególną uwagę zasługuje Haukrhedin – ogólnie zresztą autorska koncepcja hamramirów jest nader ciekawa. Nieźle, choć już nie tak oryginalnie, wypada też Ali Czarny Berserk.

W „Kowalu słów” nie zabrakło też humoru, niezbyt po prawdzie wyszukanego, jednak pasuje to do charakteru całej historii. Najbardziej podobały mi się cytowane przez poetę powiedzonka babki Ainara. Musiała to być zacna niewiasta, aż chciałoby się przeczytać kiedyś o niej choćby opowiadanie, czy przygarść retrospekcji. Podoba mi się też brak poprawności politycznej oraz kąśliwe uwagi Ainara na temat różnych wierzeń i bardziej ogólnie, ludzkiej religijności. Zresztą, tytułowy bohater pomimo zamiłowania do przebywania w stanie upojenia, posiada trzeźwy osąd na temat rzeczywistości (z wyłączeniem własnej osoby oraz tych, którzy nadepnęli skaldowi na odcisk).

Pomimo historycznych inspiracji, tworząc świat przedstawiony w „Kowalu słów” autor postawił raczej na malowniczość, niż realizm. Tak samo postaci zostały pomyślane jako członkowie barwnej, nieco przerysowanej drużyny. Powyższe jest tylko stwierdzeniem faktu – nie należy oczekiwać po tej powieści psychologicznej głębi, czy realistycznego obrazu Rusi w X wieku, natomiast jeśli nastawić się na konwencję przygodową, zarówno bohaterowie, jak i lokacje nie powinny zawieść oczekiwań.

W recenzji „Karmiciela kruków” wspominałam też o powieściach Marcina Mortki – to interesujące, jak różne w charakterze książki powstały w oparciu o fascynację autorów tym samym okresem historycznym i tą samą kulturą. Autor „Ostatniej sagi” uderzał w tony heroiczne, podczas gdy w świecie Łukasza Malinowskiego szlachetność nie jest cechą, która gwarantowałaby długie i szczęśliwe życie. Tę różnorodność poczytuję za zaletę. Mam wrażenie, że ostatnimi laty polscy autorzy fantastyki odchodzą od typowego fantasy. To nie jest zła tendencja, jednak jeśli o mnie chodzi, wciąż lubię sobie poczytać przyzwoitą, bardziej tradycyjną rozrywkową fantasy. Za taką zaś można uznać „Kowala słów”. Fani tej konwencji mogą sobie ocenę podnieść (moja jest nieco bardziej ogólna). Jeśli autor utrzyma poziom w kontynuacji, będę w pełni usatysfakcjonowana.

Sądzę, że decyzja o wydaniu „Kowala słów” w dwóch częściach nie przysłużyła się powieści. O ile pierwszy podtom prezentował się całkiem przyzwoicie i można go było z przyjemnością czytać jako osobną książkę, drugi robi dużo gorsze wrażenie. Przede wszystkim jest stosunkowo krótki – nie dzieje się w nim wiele, autor nie wprowadza także nowych miejsc, nacji czy bohaterów. Akcja ogranicza się głównie do opisów potyczek oraz bitew, i tu, przyznaję, zdecydowanie nie odpowiada mi ich stylistyka. Owszem, Malinowski już wcześniej lubił epatować makabrą, jednak w części drugiej niezbyt smacznych fragmentów jest zdecydowanie więcej. Jasne, nie są one realistyczne i trudno traktować je poważnie. Jeśli dla kogoś czytanie o entuzjastycznie prutych flakach jest zabawne, nie powinien narzekać podczas lektury. Osobiście, najzwyczajniej w świecie nie lubię tego rodzaju opisów.

W pierwszej części było jeszcze dosyć sporo humoru, w drugiej niestety jest go zdecydowanie mniej. Brakowało mi kąśliwych przemyśleń oraz zjadliwych komentarzy Ainara. Bohaterowie nie mają okazji się rozwinąć, czy choćby pełniej zaprezentować – przez większość czasu rzezają swoich wrogów na stepie, w grodzie i na wodzie, o czym miałam okazję czytać już wcześniej po wielokroć. Jedyna kobieca bohaterka powieści, która już w części poprzedniej była przerysowana, teraz wypada wręcz karykaturalnie i nawet szaleństwo jako motyw przewodni nie usprawiedliwia takiego jej przedstawienia. Podobała mi się natomiast garść szczegółów na temat taktyki i machin oblężniczych. Szkoda, że Malinowskiemu chwilami powracała maniera tłumaczenia słów i zwrotów (szczególnie nieszczęsny wilk-wygnaniec wyjaśniany po raz n-ty).

Autor planuje dalsze tomy, ja zastanawiam się, na ile potencjał postaci tytułowej i obranej konwencji wystarczą, by „pociągnąć” cykl. To, że Ainar wraz z towarzyszami wybierają się do Konstantynopola pozwala mieć nadzieję na jakąś odmianę – przynajmniej scenografii. Sama zastanawiam się, czy warto sięgać po części kolejne.

Do tej pory ukazała się podzielona na podtomy część trzecia („Wężowy język”), wygląda na to, że serię wznawia też Genius Creations (zapowiadany jest też tom kolejny „Pasterz pieśni”). Od lektury początków przygody skalda trochę czasu minęło i nie wiem, czy sięgnę po kontynuację.