Beatrycze Nowicka Opowiadania

Płonący bóg (recenzja, E)

Razem na złe i na jeszcze gorsze

Rebecca F. Kuang, wyd. Fabryka Słów

Trzeci tom trylogii „Wojna makowa”

Beatrycze Nowicka: 6/10

„Płonący bóg” Rebeki Kuang zamyka trylogię Wojen Makowych – może nie w pełni satysfakcjonująco, ale konsekwentnie.

„Wojna makowa” Rebeki F. Kuang zwraca uwagę sposobem, w jaki autorka zmienia pewne znane z fantasy schematy, większą dozą „realizmu historycznego” jeśli chodzi o opis wojny, a także bardziej egzotycznym dla europejskiego czytelnika sztafażem. Ze względu na powyższe, uważam, że warto z cyklem się zapoznać.

Jeśli jednak chodzi o tom trzeci, mam mieszane uczucia o tyle, że praktycznie nie wnosi on nic nowego względem „Republiki smoka”. Znowu niemal w całości wypełniają go opisy działań wojennych. Rin z Kitajem wędrują po kraju, zyskują i tracą sojuszników, toczą kolejne bitwy, bywają zdradzani, czasem popełniają te same błędy. W zasadzie nie ma stopniowania napięcia – owszem, co jakiś czas zdarzają się nagłe odmiany losu, jednak po pewnym czasie sytuacja niejako wraca do „poziomu bazowego” zgodnie ze schematem: kampania posuwa się naprzód, wydarza się coś, co znacząco komplikuje sprawy, sytuacja się poprawia, wojna jest kontynuowana. Czasami te przeskoki z sytuacji niemal beznadziejnych do momentów przewagi nad przeciwnikiem były mało przekonujące. Choć, ogólnie rzecz ujmując, Kuang i tak podchodzi do opisu działań wojennych lepiej niż wielu innych autorów, którzy nie wspominają o zaopatrzeniu, albo ucinają akcję po zwycięstwie nad kolejnym Złym Lordem, nie zastanawiając się nad krajobrazem po bitwie.

Uwaga narratora nadal koncentruje się na niewielkiej grupce postaci, w dodatku, o ile w częściach wcześniejszych czytelnik mógł się dowiedzieć nieco więcej na temat Kitaja i Nezhy, tak w „Płonącym bogu” można „zajrzeć do głowy” jedynie Rin. Bohaterowie drugoplanowi pojawiają się jedynie na krótko. Autorka w jednym z wywiadów stwierdziła, że interesował ją proces „stawania się potworem”. Rin rzeczywiście przechodzi taką drogę – od dziewczyny marzącej o lepszym życiu i chcącej uniknąć zaaranżowanego małżeństwa, do cierpiącego na megalomanię dowódcy traktującego podwładnych jak pionki, które można poświęcać w liczbie dowolnej oraz lubującego się w paleniu ludzi żywcem. Obserwowanie tej przemiany bywa ciekawe, choć ma swoją cenę – to raczej nie jest postać, którą można polubić, a co za tym idzie, zaangażować się emocjonalnie, śledząc jej losy.

„Płonący bóg” może skłonić do refleksji nad historią, zwłaszcza nad uwikłaniem w wojny i przemoc, która trwa mimo odtwarzania kolejny raz tych samych scenariuszy. Zwaśnione strony walczą, dopóki mają na to zasoby, a późniejszy rozejm jest kruchy. Zarzewia konfliktu tlą się w pamięci doznanych krzywd, by na nowo rozgorzeć przy sprzyjającej okazji. Zwróciłam uwagę także na taki cytat: „ważne jest, by otoczyć się mitem. Śmierć każdego wroga powinna budować twoją legendę. W ten sposób twoja osoba odrywa się od rzeczywistości tak bardzo, że pojęcia dobra i zła przestają mieć do ciebie zastosowanie, a ty stajesz się nieodzownym, nierozerwalnym elementem idei narodu.” Oczywiście w tym celu trzeba jeszcze poprowadzić ów naród do zwycięstwa, a wtedy potomni będą sławić imię danego wodza niezależnie od jego okrucieństw. Smutne, ale prawdziwe.

Kuang okazała się w swej wizji tak konsekwentna, jak sądziłam, że będzie – zakończenie więc mnie nie zaskoczyło. W książkach fantasy przedstawiających losy „wybrańców” zazwyczaj starania tych postaci prowadziły do zmiany świata na lepsze. Tymczasem, w przypadku trylogii o Rin, uderzył mnie bezsens wojny – tyle krwi, tyle ofiar, tyle cierpienia, a czemuś to posłużyło? Jedna z postaci wierzy, że oczyszczeniu kraju z arystokracji, jednak czytając o tych wszystkich mordowanych, gwałconych i głodujących zwykłych ludziach oraz wiedząc, że rewolucje zazwyczaj prowadziły do jeszcze większego terroru, trudno mi podzielić ten pogląd.

Sądzę, że czytelnicy, którzy zapoznali się z poprzednimi tomami, sięgnęli bądź sięgną po zwieńczenie historii ognistej szamanki nawet mimo pewnej powtarzalności względem „Republiki smoka”. Pozostałym radziłabym zapoznać się z tomem pierwszym, by zobaczyć, czy taka konwencja im odpowiada.