Beatrycze Nowicka Opowiadania

Szara siostra (recenzja, E)

Krok wstecz

Mark Lawrence, wyd. MAG

Drugi tom trylogii „Księga Przodka”

Beatrycze Nowicka: 5,5/10

O ile „Czerwona siostra” była dobrym otwarciem historii Nony, drugi tom najnowszej trylogii Marka Lawrence’a rozczarowuje. Całość osładza efektowny finał, ale nie można oprzeć się wrażeniu, że tę opowieść można było poprowadzić lepiej.

Mark Lawrence jest jednym z nielicznych obecnie autorów fantasy, na których kolejne książki czekam z niecierpliwością. Trylogia o Jorgu Ancrathu była mocnym uderzeniem, pozwalającym sądzić, że autor zna konwencję i potrafi się nią inteligentnie bawić. Kolejny cykl osadzony w świecie Rozbitego Imperium zapewniał dość godziwą rozrywkę. „Czerwona siostra” natomiast pokazywała, że autor ma w zanadrzu nowe pomysły i choć przedstawiona historia nie była zbyt oryginalna, rozgrywała się w ciekawym świecie zaludnionym przez nieźle nakreślonych bohaterów. Wszystko to sprawiło, że po drugi tom „Księgi Przodka” sięgałam pełna oczekiwań… które niestety zostały spełnione tylko w części.

Przede wszystkim zawodzi rozwój fabuły. Jednym z głównych motywów „Czerwonej siostry” był strach Nony przed posiadaną przez nią mocą i przed odrzuceniem ze strony koleżanek. Z kolei istotnym wątkiem był ten związany z zemstą pewnego wielmoży. Pod koniec tomu dziewczyna musiała skonfrontować się zarówno z jej prześladowcą, jak i ze sobą. Podczas lektury uznałam, że końcówka ma wymiar symboliczny, oznacza dojrzewanie, moment przejścia, po którym nic już nie będzie takie samo – ani stosunek bohaterki do samej siebie, ani jej relacje w grupie, ani jej los. Sądziłam, że akcja „Szarej siostry” ruszy z kopyta, a wydarzenia nabiorą rozmachu.

Tymczasem Lawrence zaserwował czytelnikowi powtórkę z rozrywki, po raz kolejny opisując szkolne życie Nony, lekcje, próby i konflikty między wychowankami klasztoru. Po tym, jak dziewczyna zaprzyjaźniła się z Arabellą, w „Szarej siostrze” pojawiła się inna, wrogo nastawiona, knująca i uprzykrzająca życie bohaterce urodziwa szlachcianka. Co z tego, że Nona wyznała koleżankom swoją tajemnicę, skoro autor obdarował ją kolejną, której ujawnienie również może oznaczać odrzucenie. Do tego mroczny towarzysz dziewczyny wygląda tak, jakby Lawrence pozazdrościł Jayowi Kristoffowi pomysłu na cieniokota, towarzyszącego głównej bohaterce wykreowanego przez Australijczyka cyklu. Albo też wydawca zasugerował takie rozwiązanie, zachęcony sukcesem komercyjnym książek o Mii Corvere – tak, czy owak, wprowadzenie tej istoty wypadło sztucznie.

Być może jednak Keot miał służyć do czego innego – wątek wewnętrznych zmagań Nony z bytem, który opętał dziewczynę, miał zamaskować brak pomysłu na rozwój postaci. Bohaterka wypadła przekonująco jako dziecko, ale jest zupełnie niewiarygodna jako nastoletnia dziewczyna. Podobnie konflikty i rozgrywki między adeptkami wyglądają, jakby ktoś opisywał grupkę chłopców, którym zmieniono imiona. Kobiety jednak upokarzają siebie wzajemnie i szkodzą sobie w nieco inny sposób, niż tylko pobicie nielubianej koleżanki tudzież donosy do nauczycieli.

Przyznam, że sama nie umiem sobie wyobrazić, jak mogłoby wyglądać dojrzewanie w żeńskim klasztorze na planecie, gdzie życie jest surowe i trudne. Na pewno młode dziewczyny nie mogłyby sobie pozwolić na nadmierne egzaltacje tudzież wielogodzinne rozważania, czy przypadkiem napotkany chłopak, który zamienił z nimi kilka słów, jest szaleńczo zakochany i będzie z tego wielka miłość. Ale jednak dojrzewanie wiele zmienia i huśtawka hormonalna ma wpływ na postrzeganie i zachowanie. Zresztą dziewczyny z klasztoru od czasu do czasu udawały się do znajdującego się niedaleko miasta, więc nie były całkiem odcięte od świata. Tymczasem, w książce pojawiła się może z jedna scena, w której Nona przelotnie myśli o chłopakach [1]. Być może Lawrence chciał uniknąć kiczowatego rozrzewnienia, które aż wylewa się z kart fantasy o nastolatkach pisanego przez kobiety. Niemniej, to rozrzewnienie do pewnego stopnia odzwierciedla psychikę dziewczyn. Sądzę jednak, że autor nie umiał wczuć się w postać płci żeńskiej. W efekcie Nona została, że tak to ujmę „wykastrowana” – nie jest przecież mężczyzną, jednak nie przekonuje jako młoda kobieta.

Wszystko powyższe sprawiło, że musiałam się wręcz zmuszać do lektury, a gdzieś po setce stron odłożyłam książkę na bok i przeczytałam cztery inne, zanim wróciłam do „Szarej siostry”. Na szczęście druga połowa powieści jest o wiele lepsza. Nona opuszcza w niej klasztor, a autor rozwija smakowitą i inteligentną polityczną intrygę, w której pierwsze skrzypce gra ksieni Szkło. Złe wrażenie łagodzi także zakończenie – barwne, intrygujące i zapowiadające „trzęsienie ziemi” w tomie trzecim. Oby autor nie zmarnował tego potencjału.

[1] O udawaniu, że bohaterki nie miewają okresu, już nie wspomnę, ale to swego rodzaju norma, nawet pomimo coraz bardziej naturalistycznych opisów w fantasy. Ja nie mówię o rozpisywaniu się na ten temat, jednak pogorszenie samopoczucia, ból i utrata krwi nie pozostaną bez wpływu na skuteczność wojowniczek czy szpiegów i podejrzewam, że byłyby brane pod uwagę przy planowaniu akcji.