Beatrycze Nowicka Opowiadania

Król cierni (recenzja, E)

Zabili mu psa

Mark Lawrence, wyd. Papierowy Księżyc

Drugi tom trylogii „Rozbite imperium”

Beatrycze Nowicka: 6/10

Ci, którym przypadł do gustu „Książę cierni” Marka Lawrence’a z pewnością sięgną po kontynuację. Ta, niestety, jest już nieco mniej efektowna, choć wciąż czyta się ją gładko.

Drugi tom trylogii „Rozbite Imperium” robi mniejsze wrażenie, niż pierwszy. Przede wszystkim znika „efekt nowości” i czytelnik zaczyna oczekiwać poszerzenia perspektywy – rozbudowy uniwersum, ciekawych postaci drugoplanowych, bardziej skomplikowanej fabuły. Sam Jorg przestaje wystarczać, zwłaszcza, gdy autor nie pozostaje w pełni wierny koncepcji, na której oparł część pierwszą.

Nie można jednak napisać, że autor wcale się nie starał. Świat przedstawiony został w „Królu cierni” opisany dokładniej. Lawrence posłał swoich bohaterów w podróż po to, by móc zaprezentować czytelnikowi nowe miejsca i miejscami udało mu się to całkiem zgrabnie, tak, że ziemie Rozbitego Imperium nabrały nieco kolorów. Pojawiło się też kilka nawiązań popkulturowych – to do Indiany Jones’a, choć już ograne, w konwencji fantasy wypadło nawet zabawnie.

Jeśli chodzi o bohaterów, niestety członkowie bandy Jorga (teraz już jego przyboczni), nadal pozbawieni są indywidualności, a ich los jest czytelnikowi całkowicie obojętny. Krótkie wypowiedzi na ich temat pomiędzy rozdziałami, gdzie odbiorca jest zapewniany, jak bardzo są oni źli, krwiożerczy i skuteczni w zabijaniu, na niewiele się zdają. W ogóle nie pamięta się imion tych postaci, a jedynie kojarzy się ich na zasadzie „ten duży”, „ten stary”, „ten młody”, „były strażnik” itp., a część pozbawiona została nawet tej jednej cechy, pozwalającej jakoś ich wyróżnić. Dobrym pomysłem było wplecenie w powieść fragmentów pamiętnika księżnej Katherine – to przynajmniej wprowadza nową perspektywę. Szkoda jednak, że Lawrence nie poświęcił dziewczynie więcej miejsca, bo i jej sporo brakuje, by stać się pełnoprawną postacią. Chciał uczynić ją osobą, która szuka swojej siły w świecie zdominowanym przez mężczyzn, jednak portret kobiety nie wypadł mu przekonująco.

Najwięcej zastrzeżeń mam do fabuły oraz jej konstrukcji. Lawrence chciał pożenić dynamikę z ekspozycją i zdecydował się na zbudowanie swojej powieści z rozdziałów, których akcja toczy się w kulminacyjnym momencie wojny, przeplecionych rozbudowanymi retrospekcjami. Pomysł sam w sobie niezły i na pewno mniej ograny, zabrakło jednak finezji w żonglerce czasami oraz wątkami. Z jednej strony te retrospekcje bywają rozwlekłe, często też ich klimat jest zupełnie odmienny od „tu i teraz” oblężenia, co osłabia nieco dramaturgię bitwy, z drugiej zaś brakuje kilku kluczowych elementów – sporo kwestii i tak zostało rozegrane „poza kadrem”. Ma to na celu zaskoczenie czytelnika, czasami jednak zamiast tego odnosi się wrażenie dość irytujących luk (zdecydowanie przydałoby się więcej informacji o Orrinie, który jest kluczową postacią toczonej wojny, a autor pokazał go w zaledwie jednej scenie, do czego dorzucił kilka stron lakonicznego opisu Katherine). To ostatnie tyczy się także samej bitwy, polegającej na tym, że wróg ma miażdżącą przewagę, a Jorg raz za razem wyciąga z rękawa kolejną sztuczkę. Takie rozwiązanie sprawdziłoby się raz, no może dwa razy, jednak oparcie całego przebiegu walk na kolejnych fortelach, przybywających sojusznikach, czy nagle dostępnych rodzajach broni oraz mocy, odbiera opisowi resztki wiarygodności i budzi tak niechlubne skojarzenia, jak to z ekranizacją „Złotego Kompasu”, gdzie „w ostatniej chwili” pojawiały się „niespodziewane” odsiecze trzy razy pod rząd. Zastrzeżenia mam też do przedstawionej w retrospekcjach wyprawy – rozumiem, co chciał osiągnąć autor, jednakże sytuacja, w której tuż po krwawym zdobyciu władzy i mając wrogiego sąsiada, świeżo upieczony król wybrałby się na wielomiesięczną wycieczkę krajoznawczą, zamiast umacniać swoje panowanie, razi swoim nieprawdopodobieństwem.

Na koniec zostawiłam sobie kwestię protagonisty. Zapewne autorzy wielotomowych cykli fantasy w swoim odczuciu zachowują spójność konstrukcji własnych bohaterów. Trzeba jednak, aby to wrażenie podzielał czytelnik, a tu mogę jedynie powiedzieć, że w moich oczach Jorg z tomu drugiego różni się od siebie z części pierwszej. Oczywiście można to uzasadniać tym, że bohater dojrzewa, a przede wszystkim spotykającą go częściową utratą pamięci. Pomysł na szkatułkę, w której uwięziono niektóre wspomnienia protagonisty, i w której on sam potrafi chować swoje plany tak, by nie mogli ich poznać śledzący go magowie, był wygodny dla Lawrence’a. Dzięki niemu mógł stopniowo odkrywać przed czytelnikiem rozmaite dramatyczne wydarzenia z przeszłości księcia. Niemniej, nie potrafię uwierzyć, że Jorg znany mi z „Księcia cierni” przez cztery lata nie otworzyłby artefaktu, którego zabroniono mu otworzyć. Jedną z głównych cech tej postaci było to, że młody Ancrath nienawidził, gdy ktokolwiek mówił mu, co ma robić, a zwłaszcza czegokolwiek zabraniał. Zawsze postępował na przekór, niezależnie od ceny. Wydawało się też, że istotnym źródłem siły księcia było przekonanie, że to, co najgorsze, już się w jego życiu wydarzyło. W jednej z pierwszych scen „Księcia cierni”, Jorg staje przeciwko ożywieńcowi i staczają pojedynek umysłów, w którym chłopak ani przez chwilę nie waha się przed sięgnięciem do najgorszych ze swoich wspomnień. Czemu więc teraz miałby się wystraszyć?

Widać, jak Lawrence boryka się ze swoim dziełem. Umyślił sobie bohatera negatywnego, a teraz nie potrafi go konsekwentnie jako takiego prezentować. Szuka dla Jorga usprawiedliwień. Na przykład na samiutkim początku tomu pierwszego, książę podrzyna gardło jednemu z towarzyszy broni dlatego, że ten go poucza o jeden raz za dużo. Młody Ancrath komentuje swój czyn słowami „nie musiałem, ale chciałem”. Teraz zaś czytelnik zostaje uraczony scenką, w której ów zabity zbój nieco wcześniej dla zabawy dręczył psa, a sam Jorg stwierdza w innym miejscu, że to była przemyślana akcja prewencyjna, gdyż rzezimieszek planował odebrać mu przywództwo. W „Królu cierni” czytamy, jak Jorg ratuje kobietę i dzieci przed egzekucją, albo daje chorej dziewczynce zabawkę. Główny bohater kiczowato roztkliwia się nad swym uczuciem do wzmiankowanej wyżej księżnej Katherine (z którą miał w tomie pierwszym okazję porozmawiać dłużej tylko raz). Lubi małe dzieci i psy. To ostatnie dlatego, że sam miał kiedyś własnego, jednak ten został bardzo brutalnie zabity. Czemu Lawrence’owi nie starczyło, że na oczach Jorga zgwałcono i zabito mu matkę oraz zamordowano brata? Po co jeszcze ten nieszczęsny pies na dokładkę do traum z dzieciństwa? Dlaczego autor chciałby, żeby odbiorca zaczął się nad jego bohaterem litować, skoro wcześniej przedstawił Jorga jako kogoś, kto nie chce niczyjej litości?

Równocześnie, co jakiś czas Lawrence czuje potrzebę przypomnienia, że książę złym chłopcem jest i uracza czytelnika sceną, gdzie młodzieniec ogarnięty nagłą żądzą krwi kogoś tam szlachtuje [1]. Kierując się też stereotypem o moralnej brzydocie przenikającej na zewnątrz, autor opatruje Jorga rozległą blizną po oparzeniu. Najgorsze ze wszystkiego są jednak wypowiedzi innych osób oraz samego zainteresowanego na temat tego, jaka to jego miłomściwość jest okrutna i zła z natury. Zdumiewa mnie to – gdybym miała udzielać rad komuś, kto zabierałby się za pisanie fantasy, jedną z pierwszych byłoby, żeby najlepiej w ogóle zrezygnował ze scen, dialogów, czy przemyśleń, gdzie używa się tego rodzaju epitetów w odniesieniu do którejś z głównych postaci, chyba, że chodziłoby mu o kogoś powszechnie uważanego za porządnego, a skrywającego mroczne sekrety, albo odwrotnie. Zabrakło mi tu też jakichś ciekawych wypowiedzi bohatera, tak jakby autor większość „złotych myśli Jorga” (epitet złoty nie do końca tu pasuje ale trudno) zużył w tomie pierwszym.

Dużo narzekałam, jednak przede wszystkim z żalu, że Lawrence nie wykorzystał w pełni potencjału swoich pomysłów. Mimo wymienionych wyżej kwestii, Jorg nie stracił całkowicie swojego „uroku”, a powieść mnie wciągnęła. A że obecnie mało książek jest w stanie dokonać tego ostatniego, czasu poświęconego na lekturę nie uważam za stracony.

[1] O ile jednak w tomie pierwszym tego typu akcje zdarzały się Jorgowi bardziej dla kaprysu, tak teraz autor dostarcza jakichś „okoliczności łagodzących” np. pobili mu kumpla.