Beatrycze Nowicka Opowiadania

Książę cierni (recenzja, E)

A ono się pali. Tak, to jest coś

Mark Lawrence, wyd. Papierowy Księżyc

Pierwszy tom trylogii „Rozbite imperium”

Beatrycze Nowicka: 7/10

Pisząc „Księcia cierni” Mark Lawrence wiedział, że pierwsze wrażenie robi się tylko raz. Wyszło mu całkiem nieźle.

„Hate will keep you alive where love fails”

W jednym z wywiadów Adrian Czajkowski wspomniał o tym, jak trudno przebić się początkującemu pisarzowi fantasy do masowego odbiorcy. Mark Lawrence także musiał zdawać sobie z tego sprawę i postanowił rozpocząć swoją literacką karierę z przytupem, pogrywając z konwencją. Postawił wszystko na jedną kartę – tytułowego Księcia cierni – licząc na to, że przykuje on uwagę czytelników. Udało mu się to, choć czy Jorg Ancrath jest aż tak kontrowersyjną postacią?

Swego czasu opinie o debiucie Lawrence’a skutecznie zniechęciły mnie do lektury. Pisano o przekraczaniu granic, o modzie na brutalność oraz krwawych scenach. Spodziewałam się zatem czegoś w estetyce gore, gdzie wielce nielubiane przeze mnie wypruwane wnętrzności ubarwiają każdy rozdział, a bohaterowie nurzają się w moralnej zgniliźnie. Jednak niedawna lektura „Księcia głupców” zaciekawiła mnie na tyle, bym zechciała na własne oczy przekonać się, jak to było z tym Jorgiem. Znalazłam także rysunek przedstawiający bohatera, którego autor włożył wiele pracy w to, by jego wizja miała w sobie coś intrygującego.

Wychodzi na to, że jestem osobą nieczułą, albo zadziałał mechanizm przerostu oczekiwań, dość rzec, że „Książę cierni” nie okazał się tak bulwersujący i mroczny, jak się spodziewałam. Owszem, Jorg Ancrath nie jest dobrym chłopcem i w prawdziwym życiu nie chciałabym spotkać kogoś takiego, jak on. Jednak jako postać literacka mnie nie odrzucał, jak to zdarzało się całej gromadce bohaterów, którzy mieli mniej krwi na rękach. Zgoda też, że trup u Lawrence’a ściele się gęsto, jednak tu tym bardziej widać, jak dużo zależy od samego opisu, czy konstrukcji sceny. Pisząc o modnej ostatnimi laty podkonwencji fantasy spod znaku Abercrombiego [1], używa się słowa „realizm”, jednak mnie to określenie nie wydaje się trafne. To tak, jakby porównywać filmy Tarantino z reportażami z krajów Trzeciego Świata. Przerysowana, efekciarska przemoc nie chwyta za gardło, co najwyżej może czasem zniesmaczyć, ale akurat sposób pisania Lawrence’a (przynajmniej do tej pory) nie sprawia, że zaczynam wyobrażać sobie przedstawiane sceny zabijania.

Wizja brytyjskiego autora zachowuje pewną umowność. Postapokaliptyczny świat, gdzie magia zaciera ślady dawnej nauki, nekromanci i mutanci zamieszkują podziemne kompleksy zbrojeniowe, buduje się zamki na ruinach wieżowców i cytuje starych filozofów, ma swój klimat, jednak czułam dystans. „Książę cierni” nie był dla mnie książką, którą czyta się w stereotypowym celu eskapistycznym, tylko literacką kreacją. Akurat to okazało się korzystne dla oceny, bo mniej przeszkadzały mi kwestie, jakie zazwyczaj zaciekle krytykuję – np. rozmaite nieprawdopodobieństwa w rodzaju młodziutkiego chłopca, który zostaje hersztem bandy typów spod ciemnej gwiazdy i w wieku lat czternastu ma dość sił, by jedną ręką trzymać wyszkolonego żołnierza nad przepaścią. Spójności świata można zatem zarzucić niejedno – ale już nie spójności klimatu, bo pod tym względem całość została całkiem udatnie skomponowana.

„Książę cierni” to teatr jednego aktora. Jorg ma za zadanie udźwignąć całość, uzasadnić konstrukcję świata, czy wybór konkretnych rozwiązań fabularnych. Lawrence wydaje się wytrawnym czytelnikiem fantasy, który wie, ile setek podobnych do siebie historii zostało napisanych, rozumie zatem, że czymś trzeba się wyróżnić, żeby zostać zapamiętanym. Książę Ancrath był jego sposobem na wybicie się – i jak czas pokazał – próbą skuteczną, przynajmniej w krótkiej perspektywie czasowej. Nazwanie Jorga pierwszym antybohaterem obsadzonym w głównej roli w fantasy byłoby nadużyciem, bo takie pomysły już się pojawiały. Niemniej, młodzieniec jest postacią wyrazistą. Uczynienie go narratorem było ryzykowne, ale opłaciło się. Pisząc krótko – książę mi się spodobał, choć jestem ciekawa, czy autorowi uda się utrzymać poziom, bo już w tomie pierwszym zdarzały się fragmenty przegadane. Przypadła mi do gustu koncepcja postaci, zabawne było też śledzenie, jak Lawrence zręcznie manipuluje uczuciami czytelnika. Za zaletę uważam też to, że choć w obydwu pierwszych tomach trylogii osadzonych w świecie Rozbitego Imperium, narratorami są książęta, styl ich wypowiedzi i obraz świata widzianego ich oczami wyraźnie się różnią, co odzwierciedla doświadczenia życiowe tych bohaterów.

Pozwolę sobie na kilka cytatów, by rzucić nieco światła na osobę księcia:

„Zimny i ostry nóż przytknięty do gardła to dość straszna rzecz. I ogień, i łamanie kołem. I stary duch na Drodze Liczy. Wszystko to może człowieka wykończyć. Chyba że uświadomi sobie, czym są. Sposobami na przegranie gry. Przegrałeś grę i co przegrałeś? Przegrałeś grę.”

„Byłem spokojny. Złość niesie ze sobą mniej przerażenia, ludzie rozumieją złość. Zapowiada jakieś rozwiązanie; być może krwawe, ale za to szybkie.”

„Przypomniałem sobie czas, gdy żyłem w kłamstwie. Żyłem w świecie miękkich mebli, zmiennych prawd, delikatnych dotyków, śmiechu dla samego śmiechu.”

„Przebywając w zamkowych kuchniach szybko zaczynasz rozumieć, że w śmierci nie ma żadnej godności ani elegancji. Widzisz, jak brzydka ona jest, i jak dobrze smakuje.”

„Widziałem w niej tę samą słabość, jaką dostrzegłem w sobie, kiedy dotarliśmy z powrotem do zielonych pól Ancrathu. Miękka pokusa pragnień i potrzeb, równanie zależności, która przenika pod skórę, powoli i łagodnie, tylko po to, by obezwładnić cię wtedy, kiedy najbardziej potrzebujesz swojej siły.”

„Roześmiałem się im w twarz. Nie dlatego, żebym sądził, że nie mogą mnie skrzywdzić, ale dlatego, że mogły.”

„Wspomnienia są niebezpieczne. Wracasz do nich wciąż i wciąż, aż w końcu znasz każdy ich zakamarek, każdy szczegół, ale zawsze i tak potrafią cię zranić (…) każdego dnia wciągają cię trochę bardziej w głąb.”

„Myślałem o zemście. O tym, że nie przywraca tego, co utracone. O tym, że nie w tym rzecz.”

„Największe kłamstwa zachowujemy dla samych siebie.”

Jorg jest przerysowany, nieco teatralny, ale zarazem jest w nim jakaś prawda o ludzkich emocjach. Sądzę, że niejeden człowiek, który był bezsilną ofiarą przemocy, gdzieś w głowie miał tęsknotę, którą ucieleśnia Książę cierni.

Niektóre książki wydawały mi się świetnym materiałem na ekranizację. Podczas lektury „Księcia cierni” pomyślałam natomiast, że ta historia znakomicie sprawdziłaby się w formie komiksu, oczywiście pod warunkiem, że za stronę graficzną zabrałby się ktoś naprawdę zdolny. Widzę tę opowieść rysowaną ostrą kreską. Zdecydowane barwy, agresywny światłocień, wyraziste twarze, krótkie komentarze bohatera, gdzieś pomiędzy kadrami – potencjał zdecydowanie jest.

Zastanawiałam się nad oceną – po części mam wrażenie, że ją zawyżam, bo zazwyczaj taką notę daję książkom, w których poszczególne elementy zostały jednakowo dobrze zrealizowane. Jednakże cenię sobie także powiew nowości, a „Książę cierni” wzbudził moje zainteresowanie.

[1] Nie jest on twórcą takiego sposobu pisania, jednak sukces jego powieści zapoczątkował modę.

PS. W polskim wydaniu trafiło się niestety kilka kwiatków, ze szczególnym uwzględnieniem powtórzonego dwukrotnie na jednej stronie błędu ortograficznego w wyrazie „bród” (autorowi nie chodziło o przejście przez rzekę), potknięcia w rodzaju „ci od drogi budowali te drogi” albo „niewidomymi palcami szukałem klamki”, tudzież literówki.

PPS. Drugie wydanie powieści zostało wzbogacone w dodatkowe opowiadanie, które niestety jest słabe. Autor zapewne został poproszony o napisanie jakiegoś „bonusu”, jednak nie miał na niego pomysłu.