Beatrycze Nowicka Opowiadania

Zakonna (recenzja, E)

Fabuła poszła wychędożyć się sama

Małgorzata Lisińska, wyd. Genius Creations

Prequel cyklu „Tropiciel”

Beatrycze Nowicka: 2,5/10

Czy Małgorzata Lisińska chciałaby zostać Blanką Lipińską polskiej fantasy?

Jakiś czas temu na Esensji ukazała się lista pornoparodii znanych filmów, w tym „Władcy pierścieni” – i, przyznam bez bicia, że z ciekawości z fragmentami jednej takiej produkcji się zapoznałam. Wspominam o tym dlatego, iż lektura kolejnej części cyklu o Sodim przypomniała mi oglądanie owej pornoparodii. Pod względem konstrukcji książka sprawia wrażenie literackiego odwzorowania tego typu filmu, tyle że zamiast naturalizmu czytelnik otrzymuje typowy kicz opisów rodem z „literatury kobiecej” przetykany dosadnymi uwagami krasnoluda (których akurat jest w tym tomie mniej, a szkoda, bo one przynajmniej wprowadzały jakiś kontrapunkt).

O ile w częściach, które ukazały się poprzednio (jeśli chodzi o wewnętrzną chronologię świata, „Zakonna” jest prequelem „Tropiciela”), scenek erotycznych bywało sporo, ale jeszcze oprócz tego działo się coś chociaż odrobinę sensownego i składającego się w jakąś całość, tak tutaj wrażenie jest odwrotne. Wszystko podporządkowane zostało temu, by bohaterowie mogli sobie poużywać w łożnicy, a okoliczności ku temu bywają cokolwiek absurdalne. Prologiem jest scenka erotyczna, której właściwie mogłoby nie być, jeśli chodzi o „potrzebę fabularną”. Kolejny przykład niemal z początku książki – dochodzi tam do zebrania zwołanego w celu zabezpieczenia przyszłości pewnego kraju, co podobno jest bardzo ważne dla powieściowego świata. Jak to wygląda w praktyce? Przedstawiciele ras i frakcji owego królestwa w liczbie pięciu osób (z których tylko jedna jest kimś u władzy, a reszta to posłańcy tudzież zastępcy, w większości nie zachowujący się, jakby posiadali jakiekolwiek kompetencje w dyplomacji), spotykają się w jakiejś położonej na odludziu… karczmie. Tam przez jeden wieczór omawiają pewne kwestie, albo od razu się zgadzając, albo ignorując zdanie oponenta. Następnie czwórka bohaterów uprawia seks (w parach), a piąty, choć niby miał zadanie zlecone mu przez zwierzchników, zamiast przystąpić do jego realizacji, zajmuje się podglądaniem. Najbardziej kuriozalna scena całej powieści rozgrywa się później, gdy jedna z postaci, zatrzymawszy się w oberży z niedawno poznanym mężczyzną, kocha się z nim, bo – uwaga – w jej żyłach płynie krew rasy A, co oznacza, że jak spotka ona przedstawiciela rasy B to muszą, ale to muszą jak najszybciej odbyć stosunek. Serio?

Bohaterowie Lisińskiej ciągle myślą tylko o jednym, odnoszę też wrażenie, że miłość fizyczna to ich wyłączny sposób spędzania wolnego czasu. Aż się czytelnik zadumać może, jak oni w ogóle osiągnęli te swoje magiczne supermoce, czy umiejętności walki, skoro głównie przedstawiani są na rozważaniu, z kim by tu się przespali, albo na podejmowaniu tejże czynności, z krótkimi przerwami na podróże oraz pokonywanie przeciwników. Można się także zastanowić, dlaczego liczący sobie lat kilkaset najpotężniejszy mag świata do tej pory ani trochę się nie znudził uciechami cielesnymi, albo przynajmniej nie zadbał o to, by motywacje związane z zaspokajaniem popędu erotycznego nie wpędzały go raz po raz w kłopoty.

Wspominałam o kiczu, więc czas na cytaty: „rozkosz wypalała płonący szlak na rozgrzanej skórze. Paznokcie rozdzierały ciało. Oddech palił. Aż nadeszło spełnienie. Jak śmierć i narodziny”, „pozwoliła, by X jednym gestem, jednym dotykiem, jednym pocałunkiem rozpalił miliony gwiazd w jasny dzień. Rozśpiewał ptaki. Rozbudził muzykę. Wypalił każdą z gwiazd na skórze. Podążyli razem. W nieskończoność.” Po przeczytaniu trzech już książek można wyłonić wzorzec. Scenki opisywane dotyczą bohaterów pięknych. W „Zakonnej” – i, jeśli dobrze pamiętam, także w częściach poprzednich – postaci owe zawsze robią to parami (heteroseksualnymi) i mają swoje ulubione pozycje. Seks zbiorowy, w konfiguracji mężczyzna i kilka kobiet, przytrafi się czasem krasnoludowi. Ale cóż, krasnolud z innej nieco bajki, brzydki i raczej przyziemny, więc wtedy następuje ściemnienie zamiast opisów natchnionych. Czyli w zasadzie „grzecznie”, choć dziwaczne się to okazuje, gdy spojrzeć z nieco innej strony. Chodzi mi tutaj o fakt, że jedna z postaci kobiecych nie dość, że dwa razy uprawia seks zmuszona do tego magią, to jeszcze w dodatku w obu przypadkach jest podglądana, co potem bywa otwarcie komentowane. Za drugim razem przypływ magicznie warunkowanej namiętności dopada ją w stajni, w której właśnie dogorywa pięciu ludzi (zabitych przez nią i jej przyszłego kochanka w obronie własnej). W tym miejscu moja wyobraźnia dorysowała w zarysach sylwetki drgających tudzież wykrwawiających się zwłok (że nie wspomnę o płynu mózgowo-rdzeniowym z rozpłatanej głowy oraz zapewne innych cieczach, wydobywających się z denatów) i cała scena wydała mi się mocno obmierzła.

Ktoś mógłby spytać – czemu aż tyle o tym seksie piszę. Ano dlatego, że poza nim niewiele zostaje. Owszem, jest pewien zrąb fabuły, który jednak sprawia wrażenie mocno naciąganego. Do tego autorka obdarzyła swoich bohaterów mnóstwem potężnych mocy i umiejętności, o których zresztą do znudzenia przypomina. W efekcie nie ma żadnego napięcia – od razu wiadomo, że postaci ze wszystkim sobie poradzą, w trakcie czego czytelnik zostanie uraczony kolejnym peanem na temat wspaniałości maga, wojowniczki, czy elfiego króla.

W świetle tego wszystkiego nie dziwię się, czemu „Zakonna” ukazała się właśnie teraz, po zakończonej w dość dramatycznym momencie „Czarownicy”. Autorka lub jej wydawca najwyraźniej słusznie uznali, że można coś takiego wcisnąć odbiorcy, czekającemu na kontynuację losów Likal. Żałuję, że cykl zmierza w takim kierunku, bo od rozrywkowej fantasy oczekuję opowieści, a nie pretekstu do kolejnych scenek erotycznych i to w dodatku pisanych od sztancy.

PS. Lisińskiej trzeba jednak oddać honor – styl ma lepszy niż autorka „polskiego Greya” (przynajmniej na podstawie fragmentów cytowanych na „Niezatapialnej armadzie…”, bo do czytania całości jakoś mnie nie ciągnie). Inna sprawa, że – jak widać już od lat paru – taka tematyka popłaca, niezależnie od jakości literackiej.

Po zbiór opowiadań z tego świata już nie sięgnęłam, nie mam także ochoty na lekturę ewentualnej kontynuacji cyklu.