Beatrycze Nowicka Opowiadania

Retrospektywa: Światło odległych gwiazd, Żeglarze nocy, Wędrowny rycerz (recenzja, E)

Portret pisarza

George R.R. Martin, wyd. Zysk i S-ka

Beatrycze Nowicka: t1 8/10 ; t2 6/10 ; t3 8/10

„Retrospektywa” jest bardzo udaną antologią prezentującą twórczość i sylwetkę George’a R.R. Martina. Dla fanów pisarza rzecz obowiązkowa, dla pozostałych czytelników książka warta uwagi ze względu na różnorodność wybranych utworów i wysoki poziom większości z nich.

Już sam pomysł zasługuje na pochwałę: wyboru tekstów dokonał sam autor, książki zawierają także obszerne komentarze, w których Martin nie tylko przedstawia okoliczności towarzyszące powstawaniu prezentowanych utworów, ale też opowiada całkiem sporo o sobie. Okładkowe hasło „wybór najlepszych opowiadań” jest nieco mylące, gdyż w antologii zawarto także nowele, mikropowieści czy scenariusze. Ponadto czasami nie są to utwory najlepsze, ale np. ważne dla autora, przełomowe dla jego kariery lub reprezentatywne dla danego etapu jego życia. Tytuł „Retrospektywa” jest za to bardzo trafny – George R.R. Martin pozwala prześledzić czytelnikowi swoją długą karierę, prezentuje rozmaite „oblicza” własnej twórczości i wspomina.

Tom pierwszy, „Światło odległych gwiazd”, zawiera przede wszystkim wczesne teksty pogrupowane w czterech częściach. Pierwsza z nich to same początki twórczości. Otwierające je opowiadanie, napisane przez Martina w wieku lat kilkunastu dla komiksowego fanzinu, wywołuje w czytelniku salwy śmiechu, gdyż istotnie jest ono straszne, jednak zdecydowanie nie w sposób, w jaki pragnął autor. Pozwala natomiast na wysnucie refleksji, że upór i praca nad warsztatem mogą zaprowadzić niewyobrażalnie wręcz daleko od punktu wyjścia, co może stanowić pocieszenie dla początkujących pisarzy. Pomiędzy tym opowiadaniem a tekstem następnym, całkiem już przyzwoitą „Fortecą”, widać ogromny postęp. Część druga zawiera garść utworów pisanych już z myślą o publikacji i prezentuje dużo wyższy poziom. Otwiera ją „Bohater” – krótka historia weterana kosmicznych wojen, który przez całe życie wykonywał swoje rozkazy bez jakiejkolwiek refleksji, na koniec zaś postanowił przejść na emeryturę i zamieszkać na Ziemi. Zakończenie zaskakuje i porusza, choć przecież taki motyw przewijał się już niejednokrotnie. Dalsze dwa zasługujące na uwagę to nastrojowe „Mgły odpływają o świcie” i przejmujący „Drugi rodzaj samotności”.

W części trzeciej znajdują się utwory SF, zaś w czwartej – fantasy. Mają one ze sobą wiele wspólnego: przede wszystkim przewijający się w wielu z nich motyw samotności, poczucia wyobcowania, odrzucenia, straty, a także sposób obrazowania. Najlepszym utworem spośród nich jest znakomita „Pieśń dla Lyanny”. Można w niej znaleźć dokładnie to, co dobre SF zawierać powinno: ciekawy i konsekwentnie rozwijany pomysł, dobrze nakreślonych bohaterów, emocjonalną prawdę oraz filozoficzno-religijne rozważania. Tematykę religijną porusza także „Droga krzyża i smoka” – prezentowane idee nie są może zbyt odkrywcze, jednak ujęto je w bardzo udany sposób. W „Nie wolno zabijać człowieka” pojawia się ciekawa obca kultura, niemniej podczas przedstawiania zagrażających jej religijnych fanatyków Martin przeszarżował, skutkiem czego powstały postaci stereotypowe, chodzące wcielenia hasła „ideologiczne zaślepienie”. Pozostałe opowiadania w większości zwracają uwagę barwnością przedstawianych miejsc oraz starannie budowanym, zazwyczaj melancholijnym nastrojem. Sam Martin w którymś miejscu wspomniał, że „słowa spływały mu na papier”. To widać. Czytając, można sobie wręcz wyobrazić autora ledwo nadążającego ze spisywaniem przesuwających mu się przed oczami wizji. Fabuła jest w tych tekstach dość prosta, często podrzędna wobec budowanego klimatu. Tym, co zostaje w głowie po ich przeczytaniu, są głównie barwne pejzaże. Sądzę, że brakuje tym tekstom „pazura”, jakiegoś mocnego, zapadającego w pamięć elementu, lecz są warte przeczytania ze względu na styl i bogactwo wizji. Lepiej jednak zapoznawać się z nimi robiąc sobie przerwy, gdyż mimo różnorodności obrazów są one przedstawiane w tej samej poetyce i przez to mają tendencję do zlewania się ze sobą.

Tom drugi, „Żeglarze nocy”, składa się z trzech części. Pierwszą opatrzono tytułem „Hybrydy i horrory”, który dobrze opisuje jej zawartość. Ciekawsze są „hybrydy” – teksty osadzone w scenerii SF. Najbardziej uznanym spośród nich są oczywiście słynne i powszechnie znane „Piaseczniki”. Kolejny ciekawy utwór to „Żeglarze nocy”. Tutaj w paru miejscach szwankuje styl (toporne przedstawianie bohaterów), jednak mikropowieść zapada w pamięć. Dobrze oddane uczucie osaczenia, ciekawie rozwiązany wątek pogoni za enigmatycznymi obcymi i wreszcie postać (oraz historia) samego kapitana, a także jego relacje z niektórymi członkami załogi stanowią niewątpliwe atuty tego tekstu. Innym opowiadaniem, które robi wrażenie, jest „Trupiarz” – ponure i miejscami dość mocne. Jak sam Martin przyznał we wstępie, „pisane krwią”, co ma swoje zalety (autentyczność przedstawianych uczuć), ale i wady (powtarzalność motywu, przewija się tu wątek obecny też w zamieszczonych w pierwszym tomie „Drugim rodzaju samotności” i „Wieży popiołów”). Pozostałe teksty są już typowymi opowiadaniami z gatunku horroru. Zostały one całkiem nieźle napisane: Martin zarysowuje wiarygodne tło obyczajowe, styl pozostaje adekwatny do treści (bardziej oszczędny w środkach, skupiający się na prowadzeniu akcji), jednak nie zrobiły na mnie dużego wrażenia.

Część druga, zawierająca opowiadania o wędrującym po kosmosie Havilandzie Tufie, również nie wzbudziła mojego entuzjazmu. Są to teksty doskonale średnie: poprawnie napisane, jednak do zapomnienia tuż po ich przeczytaniu. „Bestia dla Norna” byłaby bardzo zgrabną satyrą na niektóre „proekologiczne” działania, podjęte w dobrej wierze, a przynoszące więcej szkody niż pożytku, gdyby nie fakt, że nie wygląda na to, by satyryczny efekt był zamierzony przez autora. Wreszcie w części trzeciej znajdują się przykłady pisanych przez Martina scenariuszy. Dla mnie były one raczej rodzajem ciekawostki, choć „Mniej uczęszczana droga” broni się jeszcze antywojennym przesłaniem.

„Wędrowny rycerz” – tom trzeci i ostatni – dopełnia obrazu twórczości Martina. W jego części pierwszej znajdują się dwa teksty z opowiadającej o superbohaterach serii „Wild Cards”, pisane w konwencji komiksowej, nie przemawiające raczej do osoby, do której ta zakorzeniona w amerykańskiej popkulturze konwencja nie trafia. „Z dziennika Xaviera Desmonda” nawet mnie zaciekawiło, jednak głównie ze względu na zawarty w nim komentarz do wydarzeń i problemów rzeczywistego świata, będących na wokandzie w momencie powstawania utworu.

Część drugą stanowi zbiór należących do różnych konwencji „dojrzałych” utworów Martina. Rozpoczyna ją opowiadanie „W oblężonej twierdzy”, powstałe z zamieszczonej w tomie pierwszym „Fortecy”. Wcześniejszy tekst był niezły, ale to, co Martin zrobił z nim potem, stanowi bardzo ciekawą lekcję, bo okazuje się, że można go było rozbudować i zmienić tak, by powstało opowiadanie odmienne w wymowie i ciekawsze od pierwowzoru. Świetnie poprowadzony wątek kalekiego żołnierza, który w postapokaliptycznej przyszłości usiłuje zmienić bieg historii, dodaje dramatyzmu i zapada w pamięć. Dla odmiany „Obrót skórą” to kryminał z wątkiem nadnaturalnym w postaci wilkołaków. Tutaj można mieć zastrzeżenia w kwestii konstrukcji bohaterów: mówi się, że trzeba zaopatrzyć postać w charakterystyczne nawyki, słabostki i dziwactwa, Willie jednak ma tego wszystkiego za dużo, a jego przyjaciółka z kolei jest standardową córką gliniarza, który zginął na służbie. Niekonieczny był cały ten „mroczny” sztafaż – stare domy, niszczejące budowle, czarna wieża itd. Niemniej historia wciąga i czyta się ją dobrze, starając się przy okazji rozwikłać intrygę. Podobnie „interaktywnym” opowiadaniem są „Słabe warianty”. Podstawowy motyw „znajomy milioner zaprasza swoich dawnych kumpli do oddalonej od cywilizacji rezydencji” wydaje mi się bardzo ograny (zwłaszcza w kontekście przygód RPG), jednak to, co autor z nim robi, zasługuje na uznanie. Do tego należy dodać jeszcze świetnie nakreślony wątek obyczajowy i trafne refleksje. „Szklany kwiat” jest swego rodzaju powrotem do nastrojowo-malarskiej SF, której przykłady znalazły się w tomie pierwszym. Autor przedstawia tutaj i konfrontuje dwa podejścia człowieka do nieśmiertelności, pojawiają się też interesujące rozważania na temat tożsamości. Ostatnim utworem są „Portrety jego dzieci” – świetne, poruszające i prawdziwe opowiadanie o pułapkach pisarstwa. Jeden z najlepszych, jeśli nie najlepszy tekst tego tomu.

Za młodu Martin często przelewał swoje przeżycia i doświadczenia na papier w stanie niemal surowym. Opowiadania z ostatniej części pokazują, że teraz osiągnął on etap, w którym jest zdolny do swoistej wiwisekcji: potrafi własne uczucia i przemyślenia przeanalizować, „przecedzić” i przekształcić. Dzięki temu zyskują one bardziej uniwersalny charakter. To właśnie tę część uważam za najlepszą z całej antologii.

W tym miejscu nie można nie wspomnieć o odautorskich komentarzach otwierających kolejne części. Czasem nostalgiczne, czasami autoironiczne i żartobliwe, innym zaś razem nader konkretne, pozwalają zobaczyć, ile z życia pisarza przeniknęło do jego dzieł. Stanowią ciekawe dopełnienie utworów i razem z nimi tworzą nową jakość – przedstawiają sylwetkę Martina lepiej, niż mógłby to uczynić jakikolwiek wywiad.