Beatrycze Nowicka Opowiadania

Pradawna stolica (recenzja, E)

Las w podziemiach, w lesie lisz

Michael J. Sullivan, wyd. Prószyński i S-ka

Szósty tom cyklu „Odkrycia Riyrii”

Beatrycze Nowicka: 3,5/10

O ile Michael J. Sullivan radził sobie jeszcze z opisem kolejnych wypraw i akcji duetu złodziei, nie podołał wyzwaniu w chwili, kiedy wydarzenia nabrały rangi globalnej. „Pradawna stolica” – ostatni tom cyklu o duecie Riyria sprawia wrażenie zlepka nieprzemyślanych elementów okraszonego „natchnionym” stylem.

Pozwolę sobie zacząć od wyjaśnienia tytułu, zainspirowanego zasłyszaną niegdyś anegdotą. Pewien mistrz gry, albo początkujący, albo po prostu pozbawiony smykałki do prowadzenia, zaczął opisywać drużynie las, do którego właśnie weszli. „Ale przecież przed chwilą mówiłeś nam, że jesteśmy w podziemiach” zauważył jeden z graczy, na co MG po krótkiej chwili namysłu odparł „bo to jest las w podziemiach”.

U Sullivana w podziemiach nie ma lasu – jest za to morze, nad którym wieje wiatr i po którym pływają liczne statki piratów. Dodajmy, że bohaterowie zeszli w rzeczone podziemia, szukając zaginionej od wieków tytułowej pradawnej stolicy, z czego można wnosić, że morski szlak wiodący do tejże nie jest, oględnie mówiąc, zbytnio uczęszczany. Statki, gwoli wyjaśnienia, należą do ludożerczej i groźnej rasy chochlików. Tu nadmienić trzeba, że dzielna drużyna w składzie: dwóch wojowników, dwóch żeglarzy, złodziej, arystokrata, kapłan, czarodziejka etc. wybrała się na poszukiwanie magicznego artefaktu, niezbędnego do uratowania świata. Przedmiot ten znajduje się w starożytnym grobowcu, strzeżonym przez smoka (autor wymyślił sobie inną nazwę dla stwora, co nie zmienia faktu, że ów wygląda i zachowuje się jak smok). By do niego dotrzeć, należy przewędrować trochę jaskiń, przebyć podziemne morze i poradzić sobie z wyżej wzmiankowanymi chochlikami, rojącymi się setkami wśród ruin – wiadomo – bębny, horda stworów: „stukot setek ośmiocentymetrowych pazurów przybierał na sile i pojawiło się ognistoczerwone światło, które stale się powiększało (…) zobaczyli przygarbioną, ognistą postać, która kroczyła korytarzem w ich kierunku (…) Nie, nie przejdziesz! – zawołała Arista (…) białe światło pomknęło do drzwi” (w końcu chyba każdy grający magiem chciałby móc wziąć udział w scenie „na Gandalfa”). Po drodze bohaterowie prowadzą natchnione rozmowy, poświęcają się, a także grzebią swoich ginących stopniowo towarzyszy (jak doskonale wiadomo z „Gamersów”, za grzebanie są dodatkowe PDki) – to ostatnie do czasu, aż drużynowy mag awansuje na tyle, by opanować wskrzeszanie.

Kiedy wreszcie drużynie udaje się powrócić na powierzchnię, czeka tam już armia najbardziej kiczowato opisanych elfów, na jaką miałam okazję natknąć się w przeczytanych przeze mnie książkach (Sullivan za każdym razem pisze, że poruszają się z niebywałą gracją, towarzyszy im muzyka, oczka świecą się na zielono, a wszyscy noszą fikuśne różnokolorowe pelerynki oraz rzeźbione w głowy zwierząt hełmy).

O ile błędy, nielogiczności i chybione pomysły pojawiające się w „Królewskiej krwi” można było złożyć na karb braku doświadczenia autora, „Pradawna stolica” to już szósty tom cyklu. Tymczasem, zamiast popracować nad spójnością, czy też po prostu pomyśleć, Sullivan poszedł na żywioł. Zawodzą drobiazgi różnego rodzaju, jak jaskółki latające zimą w jaskini, czy arystokraci spacerujący po zamku nocą w szlafrokach, miecz, który ze zdania na zdanie staje się rapierem, albo dialog „cóż, i tak jesteś niesamowita. Naprawdę jesteś imperatorką godną rządzić wszystkimi ludźmi” (szkoda, że nie „łał, centralnie jesteś słitaśną imperatorką, kawaii!”). Dobrzy bohaterowie są tak szlachetni, że pewien możny szlachcic i mistrz miecza, napadnięty przez zbójców był gotów oddać im wszystko, co miał, by uniknąć rozlewu krwi. O podziemiach już pisałam, przejdę może zatem do rzeczy jeszcze bardziej znaczących. Otóż przez poprzedzający czas akcji tysiąc lat na zamieszkanych przez ludzi ziemiach elfy były niewolone i mordowane, doszło nawet do tego, że eksportowano je… na mięso. Po tym jednak, jak planety ustawiły się w rządku (no, może niezupełnie, ale wiadomo, o co chodzi) zza krańca znanego świata przybyły „dzikie” elfy, przemaszerowały przez kontynent, zrównały z ziemią większość miast i wycięły w pień sporą część ludności. Nie przeszkadza to jednak, by koniec „Pradawnej stolicy” był iście sielankowy – śluby, adopcje elfickich sierot, budujemy nowe miasto, Obama na prezydenta, od teraz będzie już tolerancja, dobrobyt i tanie hamburgery. Doprawdy, podczas lektury brakowało mi dodatkowej pary rąk, by móc nimi się za głowę łapać. Na podobny stek bzdur i nielogiczności nie natknęłam się od czasu liceum, kiedy to przeczytałam powieści na podstawie „Wrót Baldura”, a i tam chyba nie było tego aż tak wiele.

Wszystkiemu towarzyszy radosny patos. Pozwolę sobie na kilka cytatów: „najeźdźcami są straszliwe, dzikie i bezlitosne elfy czystej krwi z imperium Erivanu”, „przybyły bez ostrzeżenia, tysiące tak pięknych, jak i straszliwych (…). Przybyły niepowstrzymane i wciąż przybywają”, „i oto leśni bogowie żerują na człowieku. Ci, których śmierć nie nawiedza i ząb czasu nie nadgryza. Pierworodni bajeczni królowie, niekwestionowani panowie”, „zemsta to słodko-gorzki owoc, po którym pozostaje nieprzyjemny posmak żalu” (ogólnie „cytaty” ze starożytnych ksiąg oraz pieśni zasługują na osobną kategorię), „toniesz w nicości, a twoje serce pogrąża się w rozpaczy (…) udręka jest nie do zniesienia”, „jestem w niej bardzo zakochany i od jej nienawiści wolałbym, żeby wypruto ze mnie wnętrzności i mnie poćwiartowano.” Śpieszę dodać, że to wszystko wyszło spod pióra pięćdziesięciojednoletniego mężczyzny.

Żeby nie pisać wyłącznie złych rzeczy powiem, że sam zarys pomysłu odnośnie tożsamości starożytnego imperatora nie był zły, potencjalnie ciekawa była też postać Mawyndule, wreszcie nieźle wypadła ostatnia scena. Reszta – przynajmniej dla mnie – okazała się nieporozumieniem.

Sullivan natrzaskał jeszcze kilka innych serii, których akcja toczy się w tym samym uniwersum: cykl o wcześniejszych przygodach złodziejskiego duetu (na razie cztery tomy, w planach kolejny), sześciotomowy cykl, którego akcja rozgrywa się w zamierzchłej przeszłości tego świata i kolejny, z którego do tej pory ukazały się dwa tomy i zapowiadany jest trzeci, a także nieco opowiadań. W Polsce wyszły cztery części prequela o Hadrianie i Royce’u, jednak po tak marnym zakończeniu cyklu pierwszego nie miałam ochoty na kontynuację znajomości z Riyrią.