Beatrycze Nowicka Opowiadania

Siła trucizny (recenzja, E)

Wrażliwego skrytobójcę poznam od zaraz

Maria V. Snyder, wyd. Mira

Pierwszy tom cyklu „Twierdza magów”

Beatrycze Nowicka: 3/10

„Siła trucizny” Marii V. Snyder to próba połączenia przygodowej fantasy z romansem, niestety nadająca się raczej dla mniej wybrednych czytelników.

Sięgając po „Siłę trucizny” nie miałam zbyt wielkich oczekiwań – spodziewałam się lekkiej, łatwej i przyjemnej lektury na jedno popołudnie, poza tym byłam ciekawa, jak będzie wyglądał romans w wersji fantasy.

Niestety, powieść Marii V. Snyder przede wszystkim sprawia wrażenie napisanej przez osobę, która do tej pory miała z fantastyką styczność raczej niewielką i uznała, że wystarczy wrzucić magię, stare zamczyska i kilka innych rekwizytów, by wszystko zagrało, jak należy. Problem w tym, że nie gra – z jednej strony pojawia się bowiem broń biała i wozy jako środek transportu, z drugiej zaś prysznice na ciepłą wodę, gabinet lekarski jak z XX wieku, dezynfekowanie ran alkoholem, fabryki, podkoszulki i krótkie spodenki jako strój dla żołnierzy na ćwiczeniach (szkoda, że jeszcze adidasów tam nie mieli). Można by polemizować, że np. moda w wymyślonym świecie nie musi odpowiadać modzie historycznej, niemniej w „Sile trucizny” te elementy sprawiają raczej wrażenie efektu, oględnie mówiąc, braku przemyślenia koncepcji. Nie każdy musi od razu konstruować świat na miarę „Malazańskiej księgi poległych”, ale jednak odrobina zastanowienia by się przydała – na przykład czy na pewno stołeczne miasto powinno być z trzech stron otoczone lasem.

Jeszcze bardziej kuriozalnie prezentuje się ustrój polityczny. Autorka zapewne chciała być oryginalna, jednak tym, co pokazała, jest kompletna bezmyślność. Oto bowiem w Iksji (swoją drogą, cóż za wyszukana nazwa państwa) panuje wojskowa dyktatura, w której obywatele muszą wykonywać wybraną dla nich przez państwo pracę, nie ma swobody poruszania się, dotkliwe kary czekają za nienoszenie przepisowego ubrania, większość świąt jest zakazana, nocami obowiązuje godzina policyjna itp. Narratorka jednak wydaje się całkiem zadowolona z tego stanu rzeczy [1], informuje, że przewrót został dokonany niemal bezkrwawo, panuje porządek, sprawiedliwość, równouprawnienie kobiet, edukacja jest powszechna, chłopi wreszcie nie są wyzyskiwani, a sam Komendant nigdy nie nadużywa władzy i nie gromadzi bogactw a poza tym… – tu kłania się pewien pamiętny cytat z „Seksmisji”. Oczywiście można by uznać, że głównej bohaterce przeprano mózg i nawet poszukałam na sieci streszczeń dalszych tomów – jednak nie wskazują one na to, by miał się pojawić jakiś wątek buntu przeciw systemowi.

Zresztą trudno się buntować, gdy obiekt westchnień jest jednym z jego twórców. Valek, bo to o nim mowa, jest głównym szpiegiem i skrytobójcą, a jako że przewrót został dokonany, gdy bohaterka była dzieckiem, powinien być sporo od niej starszy. Nic to, gdy protagonista się zakocha (oczywiście na zabój), nie będzie szczędził swej lubej wyznań w rodzaju „zupełnie oszalałem na twoim punkcie” i ogólnie zacznie zachowywać się infantylnie – dąsać, okazywać zazdrość, narzekać na wyjściowy mundur i temu podobne. Nasuwa się pytanie, jak taki ktoś miałby zdobyć i utrzymać pozycję szarej eminencji w państwie. Protagonistkę lubi także inny mężczyzna, jednak ten jest kucharzem, więc – podobnie jak pałacowy ochmistrz w „Stu tysiącach królestw” – nie ma szans w porównaniu z tajemniczym zabójcą, który nocami rzeźbi kamienne motylki. Taki wrażliwy jest, a co. Śpieszę jednak dodać, że wątek romansowy przewija się raczej na uboczu, podczas gdy bardziej dominują motywy nazwijmy to przygodowe.

Z innych kwestii – „Siła trucizny” to już trzecia (po „Zielonym mieście” Michalskiej i „Stu tysiącach królestw” Jemisin) znana mi książka, w której główna bohaterka-narratorka została zgwałcona, a następnie zabiła sprawcę. Zastanawia mnie, czemu autorki tak lubią ten motyw. Wpływ oglądania „Czerwonej Soni” w dzieciństwie? Chęć doświadczenia postaci a potem pokazania, jaka ona była dzielna? Jakby tego było mało, nad Yeleną znęcano się fizycznie przez kilka lat (na opisy owego znęcania raczej należy spuścić zasłonę milczenia) – jednak dopiero gwałt przepełnił czarę.

Zresztą, traumatyczne przeżycia jakoś nie przeszkadzają Yelenie przespać się z Valkiem tuż po poczynieniu wzajemnych wyznań płomiennych, co Snyder okrasza koszmarnymi zdaniami na temat „cudownych dreszczy rozkoszy” (dodać jeszcze warto, że seks ma miejsce w więziennych lochach, a bohaterka całą poprzednią noc wymiotowała). Swoją drogą, po czymś, co miało być romansem, spodziewałam się czegoś więcej, niż scenki zajmującej jeden akapit. Choć może to i lepiej, zważywszy na styl.

Skoro już o tym mowa – język powieści zasadniczo jest znośny – wyjąwszy te fragmenty, gdzie autorka chciała wywrzeć szczególne wrażenie na czytelniku, a które sprawiają wrażenie pisanych przez trzynastoletnią dziewczynkę: „zatopiona w czarnej nicości, znów ujrzałam tuż przy twarzy potwornie gorące płomienie”, „zamierzałem czas jakiś delektować się twoim cierpieniem”. Tłumaczka również miała gorsze momenty – vide „Z mojego gardła wydobyło się buczenie i narosło tak, że wkrótce wypełniło pokój, dusząc ogień”, „długa twarz”, czy „Góry Soulowe”.

Sam pomysł wyjściowy, wedle którego skazana na śmierć dziewczyna zostaje degustatorką potraw władcy i musi przetrwać w miejscu, gdzie w każdej chwili może stać się ofiarą zamachu – czy to na jej pracodawcę, czy na nią samą (w ramach zemsty za dokonane zabójstwo) nie jest zły. Chyba lepiej by było, gdyby jednak użyto tradycyjnego sztafażu z królem – albo przeciwnie – gdyby całość rozgrywała się w czasach technologicznie nieco bliższych współczesności. Tylko wtedy niechby ta wojskowa dyktatura bardziej przypominała wojskową dyktaturę. Nawet z tego, że bohaterka zakochuje się w swoim zwierzchniku dałoby się coś więcej wycisnąć – pod warunkiem, że postacie byłyby choć trochę wiarygodne psychologicznie. Wreszcie motyw objawiającego się dziewczynie widma zabitego mężczyzny także można by rozwinąć. Niestety, potencjał nie został wykorzystany a całość przede wszystkim cierpi z powodu infantylizmu, przejawiającego się w każdym elemencie powieści.

[1] No owszem, wspomina, że nie jest kolorowo, ale i tak w tej relacji plusy przeważają nad minusami. Włos się jeży, gdy się to czyta. Zastanawiam się, czy Snyder w ogóle zna takie pojęcie jak „ustrój totalitarny”.

Autorka wysmażyła tego jak do tej pory sześć tomów plus krótkie formy. Z tego w Polsce wydano pierwsze trzy. Jak nietrudno zgadnąć, nie byłam zainteresowana dalszą lekturą cyklu.