Beatrycze Nowicka Opowiadania

Zgromadzenie cieni (recenzja, E)

Powrót do czerwonego Londynu

V. E. Schwab, wyd. Zysk i S-ka

Drugi tom trylogii „Odcienie magii”

Beatrycze Nowicka: 7/10

„Zgromadzenie cieni”, czyli drugi tom cyklu V. E. Schwab o równoległych Londynach i potężnych magach nie powinien zawieść czytelników, którym przypadła do gustu część pierwsza.

Gdy zastanawiam się nad tym, co najbardziej kocham w fantasy, szczególnie w jej wydaniu wielotomowym, na początku listy wymieniam budzących sympatię bohaterów, barwne światy, magię oraz prastare puszcze. V. E. Schwab w „Zgromadzeniu cieni” serwuje czytelnikom powyższe elementy z wyłączeniem rozległych lasów, gdyż akcja powieści toczy się głównie w miastach oraz na morzu. Inną kwestią, którą należy policzyć zdecydowanie na plus jest przyzwoity, bardzo potoczysty styl – przez tę książkę się płynie.

Powieść mogłaby posłużyć za przykład dobrze skonstruowanego drugiego tomu – zgodnie z oczekiwaniami portrety psychologiczne bohaterów zostały pogłębione a świat przedstawiony rozbudowany. Stworzone na potrzeby cyklu uniwersum zachowuje swój urok – Schwab nie szczędzi czytelnikowi malowniczych, a przy tym nienużących opisów, jej świat żyje, jest pełen kolorów, zapachów i detali. Prym wiedzie Czerwony Londyn i jego okolice, choć akcja przenosi się także na krótko do pozostałych wersji miasta, także do dotychczas nie opisywanej czarnej.

Najwięcej uwagi autorka poświęciła bohaterom – znanym z „Mroczniejszego odcienia magii” Kellowi, księciu, Lili, a także nowo wprowadzonemu kapitanowi Alucardowi. O ile tom pierwszy został oparty przede wszystkim na wartkiej akcji, w drugim dzieje się zdecydowanie mniej. Lila podróżuje, by powrócić do stolicy na wielki magiczny turniej, okazuje się też, że siły z Czarnego Londynu nie powiedziały ostatniego słowa, choć ten wątek przewija się jedynie gdzieś w tle. Na pierwszym planie znalazły się natomiast przeżycia i przemiany bohaterów oraz relacje pomiędzy postaciami. Kell i książę Rhy zmagają się z konsekwencjami swoich czynów, natomiast Lila realizuje swoje marzenie o zostaniu piratem, a także uczy się magii. Wyżej podpisanej dominacja wątków obyczajowych (z dodatkiem romansowego, a właściwie dwóch) nie przeszkadzała, gdyż zostały one poprowadzone zgrabnie i przekonująco. Duża w tym zasługa dobrze napisanych dialogów.

Poprzednio bardzo narzekałam na księcia, na szczęście tym razem autorka zamiast przytaczać opinie innych postaci na jego temat, pozwoliła czytelnikowi obserwować tego bohatera w działaniu. Przy bliższym poznaniu Rhy zdobył moją sympatię, choć dla odmiany wiecznie nieszczęśliwy Kell zyskał sobie miano „emo maga”. Alucard zgodnie z zamierzeniem autorki jest uroczym zawadiaką, którego jednak w żadnym wypadku nie należy nie doceniać. Lila pozostaje sobą, czyli nadal to ona nosi spodnie w tej gromadce. Chwilami Schwab przesadza z kreowaniem jej na superłotrzycę – na przykład jeśli bohaterka się uśmiecha, to zawsze czyni to wyzywająco, ostro, albo tajemniczo, aż odnosi się wrażenie, że gdyby panna Bard sięgała w książce po szklankę mleka, czyniłaby to drapieżnym gestem. Bywa, że autorka zanadto ułatwia swojej ukochanej postaci życie. Myślę zwłaszcza o sytuacji, gdzie Lila zabiła członka załogi pewnego statku, a chwilę potem okazało się… że tak właściwie to koledzy go nie lubili i żalu o to wielkiego nie mają. Do tego można mieć spore wątpliwości, czy ów człowiek zasłużył na swój los. Nie chodzi mi nawet o to, że ktoś kogoś zabija bardziej dla kaprysu, niż z potrzeby, ale o to, że autorka stara się swoją bohaterkę tłumaczyć i umniejszać wagę jej czynu.

Pora jednak wrócić do bardziej ogólnych kwestii – zdecydowanie muszę pochwalić opis turnieju magów, który jest odpowiednio widowiskowy i miły dla wyobraźni. Szkoda natomiast, że Schwab tak mało napisała o tym, co dzieje się w Białym Londynie i nie poświęciła więcej miejsca tamtejszym bohaterom oraz ich racjom. Inaczej, niż to miało miejsce w przypadku tomu pierwszego, gdzie główny wątek został zamknięty, „Zgromadzenie cieni” kończy się w emocjonującym momencie, zmuszając czytelnika do niecierpliwego oczekiwania na zwieńczenie cyklu.

Na koniec pozostaje wspomnieć o przekładzie. Ten niestety nadal zawiera liczne błędy i niefortunne wyrażenia. Nie wiedzieć czemu tłumaczka uważa, że słowo „czerep” oznacza okruchy, odłamki – na kartach książki pojawiają się więc i lodowe czerepy i szklane czerepy, co brzmi dziwacznie. Zdanie „czuł się, jakby brakowało mu trzy ćwierci do śmierci” wskazuje na to, że Ewa Wojtczak nie rozumie przysłowia. Bohaterowie nadal mną przekleństwa zamiast je mleć. Trafiają się frazy w rodzaju „szklane kamienne ściany”, „idealnie dobre życie”, „wchodzili do patetycznie wspaniałej sali”, „coś się w niej wezbrało”, „odciągnął w tył jego głowę”, „siwy kosmyk wirował w oczach posągu”. Nie wiadomo dlaczego bohater mówi „witaj” do postaci, z którą rozstał się ledwo kilka minut wcześniej. Niezbyt fortunnie brzmi określenie widniejącego w herbie kielicha mianem mszalnego, skoro w tamtym świecie nie odprawia się mszy (z czego wnoszę, że bardziej chodzi o charakterystyczny kształt). Tego rodzaju potknięcia obniżają przyjemność z lektury. Uważam powieść Schwab za książkę dobrą, zatem wartą tego, by zadbać o porządny przekład, korektę i redakcję.

Cieszę się, że cykl został wydany w naszym kraju, bo to całkiem sympatyczna i barwna wariacja na temat klasycznych motywów. Anglojęzyczne wydanie ostatniego tomu już się ukazało, mam nadzieję, że nie trzeba będzie czekać nazbyt długo na polskie wydanie.