Beatrycze Nowicka Opowiadania

Z mgły zrodzony (minirecenzja, E)

Brandon Sanderson, wyd. MAG

Pierwszy tom cyklu „Ostatnie imperium”

Beatrycze Nowicka: 6/10

Po pierwszy tom trylogii o allomantach sięgnęłam ramach uzupełniania wiedzy na temat poczytnych autorów fantasy. Sandersona znałam do tej pory jako współautora „Pomruków burzy”, byłam więc ciekawa, jak zabrzmi jego „własny głos”. Lektura „Z mgły zrodzonego” nie okazała się ani literackim odkryciem, ani też dużym rozczarowaniem. Sanderson pisze po prostu poprawnie. Nie zalicza dramatycznych wpadek, ale i nie proponuje czegoś porywającego. Być może to kwestia stylu, który mnie osobiście nie porwał. Brakuje tu jakiegoś wyrazistszego elementu. Owszem, są pomysły własne, jednak nie na tyle, by tchnąć nowe życie w schemat „jest sobie wyjątkowo uzdolniona magicznie sierota, którą odnajduje potężny mag i werbuje do akcji pokonania Mrocznego Władcy.” Wprawdzie sierota jest płci żeńskiej i miast wypasać owce trudni się złodziejstwem w wielkim, brudnym mieście, a bohaterowie zasadniczo nie jeżdżą tam i nazad po krainie, tylko realizują swoje plany w wyżej wzmiankowanej metropolii i okolicach, jednakże trudno uznać te różnice za bardzo istotne. Podobnie postaci – wzbudzają sympatię, jednak miałam nieodparte wrażenie, że już ich gdzieś wcześniej spotkałam.

Świat stworzony przez Sandersona także nie powala – wzmożona aktywność wulkaniczna, nieustające opady popiołów i zasypywana nimi stolica Imperium z jej dzielnicami nędzy oraz zdobionymi witrażami i iglicami twierdzami arystokratów to za mało, by porwać moją wyobraźnię. Choć jestem w stanie wymienić nazwiska autorów, którzy potrafiliby i takiej wizji nadać potrzebną sugestywność. Jeśli chodzi o fabułę zdumiała mnie scena, gdzie jeden z głównych bohaterów oznajmia, że oto zamierza pokonać nieśmiertelnego, władającego od tysiąca lat i czczonego jako boga Ostatniego Imperatora, a jego kompani błyskawicznie dochodzą do wniosku, że to świetny pomysł. Realizacja planu nie została opisana w całości, stąd pojawiają się pytania takie jak, czy istotnie rebelianci mieli jak wyżywić ukrywających się ludzi, czy na pewno plotkami i kilkoma podrzuconymi trupami udałoby się wprowadzić aż taki zamęt wśród szlachty itp.

Na osobną wzmiankę zasługuje wymyślony przez Sandersona system magii. Czerpanie mocy z metali jest dość świeżym pomysłem, choć już same moce nie są jakoś specjalnie udziwnione (wyostrzenie zmysłów, poprawa refleksu, zwiększenie siły, telekineza, manipulacja uczuciami itp.) i kojarzą się z systemami RPG. Tym, co autorowi wychodzi dynamicznie i naprawdę ciekawie, są opisy walk z wykorzystaniem przyciągania i odpychania metali. Natomiast sama koncepcja bohaterów zajadających się przed akcją metalowymi opiłkami w moim prywatnym estetycznym odczuciu nie jest jakoś specjalnie malownicza. Zabawne jest też to, że o ile Sanderson radzi na swoim blogu, by wymyślając systemy magii opracować też ograniczenia jej stosowania, w jego przypadku takowe istnieją, ale nie dotyczą głównych bohaterów. Przez dłuższy czas zastanawiałam się nad nieco niższą oceną, jednakże autor nie daje także powodów do miażdżącej krytyki. Ot, znośne rzemiosło, do przeczytania i zapomnienia.

To, co miało być trylogią, rozrosło się – autor napisał kolejne cztery tomy, choć ich akcja toczy się kilka wieków po wydarzeniach z oryginalnej trylogii. W planach są części kolejne, dziejące się jeszcze później. Do tej pory w Stanach ukazało się siedem powieści, z czego w Polsce wydano sześć pierwszych. „Z mgły zrodzony” nie wciągnął mnie na tyle, bym sięgnęła po części kolejne.