Beatrycze Nowicka Opowiadania

Przystań wiatrów (recenzja, E)

Na skrzydłach innego wiatru

Lisa Tuttle, George R.R. Martin, wyd. Zysk i S-ka

Beatrycze Nowicka: 8/10

Na fali wznowień utworów George’a R.R. Martina niedawno ukazała się także napisana przed ponad trzydziestu laty wraz z Lisą Tuttle „Przystań wiatrów”. I dobrze się stało, bo to świetna książka, pozwalająca poznać zupełnie inne oblicze autora „Pieśni lodu i ognia”.

Pierwszą myślą, jaka przemknęła mi przez głowę na widok „Przystani wiatrów” było stwierdzenie, że wydawca odcina kupony od popularności, jaką Martin zdobył „Pieśnią lodu i ognia”, wznawiając kolejny z jego wcześniejszych utworów [1]. Potem jednak przeczytałam bardzo pochlebną recenzję – padły w niej słowa, które mnie zaintrygowały: „dziś takich książek już się nie pisze”. Kilka dni później „Przystań wiatrów” znalazła się w moich rękach i mogłam się przekonać o prawdziwości cytowanych powyżej słów.

Wspólne dzieło Tuttle i Martina cechuje to, co tak urzekło mnie w twórczości Le Guin – szlachetna prostota, kryjąca uniwersalny przekaz, oszczędność środków i bogactwo emocji. Fabuła nie jest skomplikowana i nie gna na łeb na szyję, a świat nie oszałamia feerią pomysłów, jednak „Przystań wiatrów” niesie w sobie prawdę o człowieku, jego marzeniach i lękach, konsekwencjach życiowych wyborów oraz cenie pasji. Autorzy nie sięgają tak głęboko w mit, jak twórczyni Ziemomorza, niemniej niewiele motywów jest bardziej sugestywnych niż sen o lataniu.

Nazwisko Le Guin przywołałam nieprzypadkowo. Skojarzenia budzi już sam świat przedstawiony – tytułowa Przystań Wiatrów jest planetą pokrytą ogromnym oceanem, na którym leży kilka oddalonych od siebie archipelagów [2]. Mieszkańcy, chociaż są potomkami przybyszów z gwiazd, z powodu braku surowców (zwłaszcza żelazo jest bardzo pożądanym i drogim dobrem) nie dysponują zaawansowaną technologią. Autorzy za pomocą krótkich, lecz sugestywnych opisów kreślą obraz świata, który jest surowy i niebezpieczny, ale także piękny – rozrzucone po bezkresnym morzu wysepki, wichry i sztormy, zapach soli, krzyki mew, sterczące ponad falami skały, otwarte przestrzenie.

Podobieństwa nie ograniczają się jednak tylko do miejsca – ważniejsza jest sama konstrukcja. „Przystań wiatrów” składa się z trzech (początkowo opublikowanych oddzielnie) mikropowieści, połączonych postaciami oraz opatrzonych prologiem i epilogiem. Całość pozwala prześledzić życie głównej bohaterki, nie polega to przy tym na ciągłym opisie wydarzeń. Podobnie, jak ma to miejsce w kolejnych tomach „Ziemiomorza”, poszczególne części „Przystani wiatrów” przedstawiają wybrane momenty w życiu Maris – urywki jej dzieciństwa, dojrzewanie, wiek dorosły, wreszcie starość. Z części na część akcja skacze o całe lata, zmieniają się bohaterowie i perspektywa. Ktoś, kto w jednej mikropowieści był młodą dziewczyną, w następnej pojawia się jako matka dorosłych dzieci, bliscy umierają, przyjaciele odchodzą, wielkie miłości stają się nostalgicznymi wspomnieniami. „Przystań wiatrów” jest powieścią o zmianach i przemijaniu, a powściągliwość opisu wcale nie odbiera mocy wydźwiękowi wydarzeń.

W prologu Maris jest dzieckiem, które marzy o lataniu. Na Przystani Wiatrów najważniejsze wiadomości są bowiem przekazywane drogą powietrzną, poprzez posłańców, należących do elitarnej kasty lotników. Dysponują oni skrzydłami, dawno temu wykonanymi z metalu pozyskanego z rozbitego kosmicznego statku. Skrzydeł jest jednak mało – a z każdym kolejnym rokiem ich ubywa, stąd przekazywane są one z pokolenia na pokolenie, zaś spadkobiercą zostaje pierworodne dziecko. Będąca córką rybaka Maris wydaje się nie mieć szans na spełnienie swoich pragnień, los się jednak do niej uśmiecha.

W pierwszej mikropowieści, „Burzach”, okazuje się jednak, że ów uśmiech był tylko przelotny. Główna bohaterka została wprawdzie przybraną córką lotnika, jednak ten doczekał się własnego potomka, a prawo jest w tym przypadku nieubłagane. To, że Maris kocha latanie, a prawowity dziedzic skrzydeł się go boi i marzy o innym życiu, nie ma znaczenia dla tych, którzy podejmują decyzje. Bohaterka nie zamierza się jednak poddać. „Burze” przemawiają nie tyle samą fabułą, co kłębiącymi się w niej emocjami. Autorzy przekonująco przedstawiają miłość, rozpacz i determinację Maris. Ale ta mikropowieść jest także przejmującą historią rodzinną, można ją czytać jako opowieść o przygarniętym dziecku usuniętym w cień przez potomka „z krwi”. Żeby jednak nie było zbyt prosto – Maris z wzajemnością kocha swojego brata, ten jest rozdarty pomiędzy własnymi pragnieniami a chęcią zadowolenia ojca, sam lotnik zaś nie jest człowiekiem bez serca. Wątek relacji ich trojga jest tak samo ważny, jak wątek walki o własne marzenia.

W „Jednoskrzydłym” czytelnik spotyka Maris w jej „złotym okresie” – została tym, kim pragnęła zostać, jest szanowana i ceniona. Okazuje się jednak, że zmiany, do których doprowadziła, mają swoją ciemną stronę. W zamierzeniu sprawiedliwe prawo stwarza możliwości nadużyć, wyeliminowało pewne kłopoty, jednak w zamian pojawiły się następne, realizacja pragnień jednych postaci pociąga za sobą krzywdę innych. W tej mikropowieści uwagę zwraca wątek tytułowego Jednoskrzydłego – to ciekawy, niejednoznaczny bohater. Interesująco nakreślona została jego relacja z Maris (nie, nie chodzi tu o romans), nie do końca wiadomo, czego tak naprawdę chce chłopak, ani dlaczego lotniczka mu pomaga. Odkrycie źródeł czyjejś postawy życiowej nie doprowadza do cudownej przemiany, nie ma łatwych rozwiązań i szczęśliwych pojednań.

Trzecia, ostatnia mikropowieść nosi znamienny tytuł „Upadek”. Tak, jak pod koniec „Najdalszego brzegu” Ged traci swoją moc, tak Maris ulega wypadkowi, którego powikłania uniemożliwiają jej latanie. Coś, co dla bohaterki do tej pory było równie łatwe i oczywiste jak oddychanie, nagle staje się czynnością, której już nigdy w życiu nie wykona. Trudno o bardziej dobitne metafory starości. Choć nie tylko – Przystań Wiatrów ma swoich lotników, rzeczywisty świat zaś garstkę ludzi, którzy mieli odwagę swoje pasje uczynić treścią własnego życia – podróżników, artystów, sportowców. Niejeden przeciętny zjadacz chleba przygląda się im z oddali, niczym lądowcy wyczynom podniebnych posłańców. Maris stanowi ucieleśnienie takiej osoby – żyje swoją miłością do latania, ono stanowi sens jej istnienia, definiuje ją. Poświęciła mu całą swoją młodość i wiek dojrzały, nie założyła rodziny, a jej przyjaciele to niemal wyłącznie lotnicy. A potem nagle, z dnia na dzień to wszystko zostaje jej odebrane. Sceny, w których Maris najpierw nie chce przyjąć do wiadomości diagnozy i upiera się, że jeszcze poleci, a potem trenuje, usiłując zmusić nieposłuszne ciało do odzyskania dawnych możliwości i podejmuje kolejne rozpaczliwe próby, są przerażające. „Upadek” nie jest jednak tylko gorzką historią o przemijaniu – Maris bowiem jest silną kobietą i w pewnym momencie rozumie, że musi znowu odpowiedzieć sobie na pytanie, kim jest, nadać swojemu życiu inny cel. Tak, jak w „Burzach” skala osobista przeplatała się z „ogólnoświatową”, główny wątek „Upadku” dotyczy społeczno-politycznych konsekwencji zmian praw i zwyczajów lotników.

Wreszcie epilog, w którym autorzy każą czytelnikowi oglądać Maris na łożu śmierci. To scena-klamra, odwołująca się do otwierającego „Przystań wiatrów” prologu. W przedziwny sposób pokazuje ona, że bohaterka zmieniła się pod wpływem czasu, a zarazem pozostała taka sama. Przywiodła mi na myśl zakończenie „Opowiadania o starych kobietach” Różewicza: „kiedy umierają / z oka wypływa / łza / i łączy się / na ustach z uśmiechem / młodej dziewczyny”.

Chociaż pisana przez dwie osoby, „Przystań wiatrów” nie sprawia wrażenia patchworku. Wydaje mi się, że pierwsza i trzecia mikropowieść są bardziej nasycone emocjami, a środkowa nieco od nich odstaje, ale nie mogę rozstrzygnąć, czy to zasługa różnych proporcji autorskiego udziału. W „Przystani wiatrów” z dużym wyczuciem zostały nakreślone zarówno postaci kobiece, jak i męskie, a pojawiające się od czasu do czasu wątki miłosne pozbawione są melodramatyzmu. Gdybym miała spekulować, powiedziałabym, że rozważania na temat roli pieśni kojarzą mi się z Martinem, wreszcie – często cytowane przez niego słowa o „sercu w konflikcie”, jako rdzeniu każdej dobrej opowieści pasują do „Przystani wiatrów”. Z kolei uczynienie główną postacią kobiety być może jest wkładem Tuttle. Autorka, spod której pióra wyszła także „Encyklopedia feminizmu”, stworzyła bohaterkę wydającą się znakomitym przykładem dobrze pojmowanego równouprawnienia – Maris przeżyła swoje życie w zgodzie ze sobą, a o to przede wszystkim powinno chodzić.

Nie sądzę, by „Przystań wiatrów” wzbudziła w każdym tak silny emocjonalny rezonans, jak to się stało w moim przypadku. Mogę jednak pisać tylko za siebie, a dawno już żadna książka nie poruszyła mnie tak dogłębnie. Cieszę się, że dane mi było ją poznać.

[1]  O ile niektóre inicjatywy („Retrospektywa”) są godne pochwały, to już osobne wydanie „Lodowego smoka” wydało mi się przesadą.

[2] Ciekawe, czy wyspy Północny i Południowy Arren noszą taką nazwę tylko przypadkiem, czy też jest to aluzja do imienia księcia Havnoru.

PS. Już poza właściwym tekstem recenzji, pozwolę sobie napisać, że projekt okładki, jak rzadko który przypadł mi do gustu. Tłumaczenie przez pierwsze parę stron wydaje się lekko toporne (że zacytuję wyrażenie „grzmot piorunu”), jednak nie należy się tym zrażać, bo później jest lepiej.