Beatrycze Nowicka Opowiadania

Listy z Hadesu, Punktown (recenzja, E)

Są zagubieni w chorych myślach i obsypani są nadzieją

Jeffrey Thomas, wyd. MAG

Minipowieść i zbiór opowiadań

Beatrycze Nowicka: 7/10

„Listy z Hadesu. Punktown” Jeffreya Thomasa, zawierające minipowieść i zbiór opowiadań, chociaż dosyć nierówne, zasługują na uwagę ze względu na zamieszczone tu krótkie formy.

Początek nie jest zbyt zachęcający – mówiąc oględnie, „Listy z Hadesu” nie rzucają na kolana. Jest to najbardziej „amatorski” utwór ze znanych mi książek wydanych w serii „Uczta wyobraźni”. Trudno nazwać „Listy…” powieścią czy mikropowieścią i to nawet nie ze względu na długość, ale przede wszystkim z powodu oparcia tekstu na jednym głównym bohaterze plus kilku drugoplanowych, a także na jednym, dość banalnym wątku. Pierwsze rozdziały mogą jeszcze intrygować obrazem świata przedstawionego, jednak im dalej, tym bardziej typowo się robi.

Nie wiem, jak było naprawdę, ale czytając „Listy…”, ma się nieodparte wrażenie, że pisał je nastolatek [1]. Wizja piekła, do którego trafia główny bohater, oraz obraz religii kojarzą mi się z zapisem pierwszej fali buntu i irytacji, kiedy dorastający młody człowiek zaczyna dostrzegać luki, sprzeczności i nieścisłości we wpajanej mu doktrynie, przy czym ową doktrynę zna przede wszystkim z opowieści, którymi straszono go w dzieciństwie.

Fabuła „Listów…” również wskazuje na niedojrzałość autora – oto współczesny romantyczny kochanek, pisarz-samobójca, trafia do piekła, gdzie odkrywa swoją męskość i wyrywa najładniejszą laskę. Podczas lektury powieści Thomasa nie opuszczało mnie przekonanie, że powinna się ona ukazać raczej nakładem Fabryki Słów, koniecznie z nagą demonicą na okładce, zasłaniającą strategiczne miejsca skrzydłami oraz mieczem. Do pełnego obrazu dodajmy jeszcze pojawiające się od czasu do czasu kiczowate zdania w rodzaju „niczemu w tym wszechświecie nie obiecano sprawiedliwości, lecz moje serce nadal łaknie jej rozpaczliwie”.

Choć szczerze przyznaję, że od pewnego momentu zaczęło mnie to wszystko bawić. Miło się przekonać, że powieści z wątkiem romansowym, pisane częściowo w celu leczenia kompleksów własnych, są domeną nie tylko kobiet, a nieudane sceny erotyczne przytrafiają się też mężczyznom (choć te Thomasa są kiepskie w nieco inny sposób niż wymyślane przez autorki). Z powyższych względów „Listy z Hadesu” okazały się nader pocieszne, pomimo opisów wszelakich udręk, cierpień i tortur piekielnych [2].

Po „Listach…” nie miałam wielkich oczekiwań odnośnie „Punktown”, tu jednak zostałam pozytywnie zaskoczona. Moja ocena książki przede wszystkim dotyczy opowiadań – to one sprawiają, że warto sięgnąć po tę pozycję. Choć od razu należy zaznaczyć, że z pewnością nie każdemu przypadną do gustu.

Dzieje się tak dlatego, że Thomas opiera swoje teksty przede wszystkim na emocjach, a środki, jakich używa, są na tyle krzykliwe, że dla niektórych czytelników granica przesady może zostać przekroczona. Choć trzeba powiedzieć, że pojawiają się w nich także ciekawe pomysły – ludzkie klony jako tworzywo artystyczne, rasa Vlessich, czy kobieta, która usunęła sobie złe wspomnienia, lecz zamiast doznać ulgi żyje w strachu, że przeszłość się po nią upomni, a ona nie rozpozna niebezpieczeństwa.

Trudno traktować „Punktown” jako SF – owszem, miejscem akcji jest tytułowe miasto na innej planecie, gdzie obok ludzi żyją przedstawiciele innych ras rozumnych, jednak nie jest to konstrukt spójny koncepcyjnie, a tego właśnie oczekuję od fantastyki naukowej. Punktown jest przede wszystkim groteskowym odbiciem naszego świata – tendencje widoczne w rzeczywistości objawiają się tam w pełni. Gdyby historie z miasta zaistniały w innym medium, widziałabym je rysowane ostrą, komiksową kreską, w ciemnych, ponurych kolorach często kontrastowanych z jaskrawymi elementami. Sporo tu także klimatu noir – gangsterzy, policjanci, niebezpieczne ulice, podejrzane speluny. Na kartach „Punktown” pojawiają się także artyści. Poza tym w wielu tekstach bohaterami są zwykli ludzie, próbujący z różnym powodzeniem układać sobie życie w niezbyt przyjaznym otoczeniu.

Chociaż pisane na przestrzeni kilku lat, utwory o Punktown i jego mieszkańcach są spójne pod względem klimatu. Thomas nie oszczędza swoich bohaterów, jednak nie pozbawia ich też całkiem nadziei – szczególnie litościwie obchodzi się z młodymi kochankami, którzy zazwyczaj dostają swoją szansę na szczęście.

Opowiadania Thomasa są krótkie, lecz treściwe. Kilka, kilkanaście stron wystarcza, by nakreślić sylwetki bohaterów, przedstawić pomysł i poprowadzić fabułę. W zbiorku znalazło się też kilka króciutkich historyjek, będących albo impresjami, albo satyrą, a także jedna boleśnie rymowana „Ballada o Moosecock Lip” (cały czas mam nadzieję, że ta kulawa forma była zamierzona). Ponieważ tekstów jest osiemnaście, a każdy opowiada o innych bohaterach (pewne postacie pojawiają się ponownie, lecz tylko we wzmiankach), trudno się do kogoś przywiązywać. Niektórzy jednak zostają w pamięci – bardziej nawet może chodzi tu o związane z nimi sceny, przemyślenia, uczucia. Jadąca pociągiem do kliniki młoda dziewczyna, która niedawno dowiedziała się, że jest nieuleczalnie chora, starszy policjant odwiedzający swoją zniedołężniałą matkę w domu starców, ojciec ciężko chorego upośledzonego chłopca, zabierający synka do supermarketu przed świętami.

W wielu momentach Jeffreyowi Thomasowi udaje się przedstawić ich wszystkich przekonująco – pomimo mocno umownej konwencji uczucia pozostają prawdziwe i to uważam za wielką zaletę opowiadań. Zdaję sobie sprawę, że nie do wszystkich proza Thomasa przemówi, osobiście uważam jednak „Punktown” za zbiór ciekawy i wart poznania.

[1] Po prawdzie źródła sieciowe podają, że „Listy z Hadesu” zostały wydane, gdy autor miał lat 46 a nie 16… Powiedziałabym, że to smutne.

[2] Może tylko jeden pomniejszy wątek wydaje mi się dosyć ponury. Mianowicie bohater podczas swojej wędrówki spotkał kobietę i przespał się z nią, by następnego dnia stwierdzić, że w sumie to nowo poznana potępiona jest nieładna, trochę tłustawa, zaniedbana i ogólnie taka zwyczajna. Niedługo później protagonista wraz z towarzyszką natknęli się w lesie na wyżej wzmiankowaną demonicę w opałach (demonica oczywiście jest niezwykle piękna i do tego za całe odzienie służy jej pas na miecz). Pisarz odczuł wtedy nagłą chęć niesienia pomocy, a jako że kobieta nie pałała nadmiernym entuzjazmem do ratowania kogoś z rasy oprawców, dzielny bohater zostawił ją na rzecz demonicy, szybciutko zapominając o wcześniej snutych rozważaniach na temat wzniosłych ludzkich odruchów wspierania bliźniego swego. Smutna prawda o mężczyznach (choć być może o ludziach w ogóle)?