Beatrycze Nowicka Opowiadania

Miecze buntowników (recenzja, E)

Kmicic od zniechcenia machał szablą

Licia Troisi, wyd. Zielona Sowa

Drugi tom tetralogii „Królestwa Nashiry”

Beatrycze Nowicka: 3,5/10

Chociaż pierwszy tom przeznaczonego dla nieco młodszych czytelników cyklu Licii Troisi pozwalał mieć nadzieję na dosyć przyjemną lekturę, „Miecze buntowników” jej nie spełniły. Poziom kontynuacji jest doprawdy mizerny.

W zdecydowanej większości przypadków, lekturę cykli, poświęconych nastoletnim bohaterkom obdarzonym niezwykłymi mocami, kończę na tomie pierwszym. „Marzenie Talithy” stanowiło chlubny wyjątek – powieść włoskiej autorki zaintrygowała mnie na tyle, bym wyglądała kolejnej części. Troisi miała ciekawy pomysł na świat oraz naturę zagrożenia, które nad nim zawisło, zdołała też sprawić, by czytelnik przejął się losem dwójki głównych bohaterów.

Kontynuacja powinna być miejscem, gdzie zarówno uniwersum, jak i postaci zostają rozwinięte. Co niestety nie nastąpiło. Troisi wprowadza niewiele nowych elementów, a żaden z nich nie wzbudza szczególnego zachwytu, powiem więcej – częstokroć drażni. Wszystkie te kolorowe smoki i potwory zamiast barwnie prezentują się plastikowo, zaś nowe obszary, które odwiedzają bohaterowie, zostały przedstawione bardzo pobieżnie, przez co nie zapadają w pamięć, ani nie budują klimatu świata przedstawionego.

Fabuła posuwa się do przodu ledwie odrobinę: Talitha przyłącza się do tytułowych buntowników, zaś Saiph przemierza mapę, która na potrzeby „Mieczy…” została uzupełniona o ziemie położone na północy i zachodzie czterech królestw, noszące tak cudowne miana, jak Wielka Biała Przestrzeń, Góry Morskie oraz Miejsce Bez Nazwy. Wydawać by się mogło, że kompletna nieznajomość terenu, dzikie zwierzęta oraz brak tlenu powinny uniemożliwić bohaterowi samotną podróż, albo przynajmniej znacząco ją utrudniać. Trzeba też wspomnieć o tym, że Saiph szuka jednego człowieka, ukrywającego się na rozległych terenach, znajdujących się poza granicami znanego mieszkańcom Talarii świata. Jednakże dzielny były niewolnik przewyższa Beara Gryllsa i Indianę Jonesa razem wziętych – w parę dni odcyfrowuje tajemnicze notatki ze wskazówkami (z których jedna duża część jest zapisana nieznanym mu alfabetem, a druga wprawdzie znajomymi literami, ale w obcym języku), równie szybko uczy się podstawowych zasad przetrwania na rubieżach, nieustannie wpada na świetne pomysły, albo natrafia na miejsca czy rośliny, zapewniające mu pożywienie oraz tlen. Wreszcie, kiedy autorce nudzi się opisywanie jego pieszej wędrówki przez las, ni stąd, ni zowąd do Saipha przylatuje przyjazny smok i pozwala się dosiąść. Oczywiście to nie koniec cudownych zbiegów okoliczności; by nie zdradzać zbyt wiele z fabuły, napiszę tylko, że wrażenie sztuczności pogłębia się z każdym rozdziałem.

Niestety, w porównaniu z wątkiem Saipha, losy Talithy prezentują się jeszcze gorzej. Troisi chciała przedstawić ogarniającą cztery królestwa rebelię niewolników, jednak zabrakło jej umiejętności, by nadać wydarzeniom jakąkolwiek dramaturgię – nędznie wypada zarówno opis z perspektywy jednostek, jak i bardziej globalnej. Autorka ciągle powtarza myśl, że wszelka wojna jest zła, a podnoszący się po latach ucisku Femtyci są równie okrutni, jak ich byli panowie. Kiepski styl sprawia jednak, że przesłanie nie przekonuje, zaś sama rebelia staje się garstką wymęczonych scenek.

Smutnym kuriozum stają się „popisy szermiercze” protagonistki, która w „Mieczach buntowników” kładzie pokotem całe tabuny wrogów za pomocą swojego mityczno-artefaktyczno-cudownego oręża. Wydaje się, że Troisi nie ma pojęcia o walce bronią białą, nie posiada też wystarczających umiejętności pisarskich, by tę niewiedzę zamaskować, ani rozsądku, by uczynić główną bohaterką postać trzymającą się z dala od wszelkiego rodzaju bitew, lub posługującą się głównie magią. Zamiast tego autorka raczy czytelnika takimi oto wspaniałymi opisami, przy których zacytowany w tytule fragment pewnego pechowego wypracowania, który trafił do „humoru z zeszytów” nie wyróżnia się na niekorzyść:

„Wyciągnęła się najbardziej, jak mogła, po czym zadała potworowi cios, który pozostawił dziurę w jego ciele.”

„Gwardziści wykorzystywali swoje doskonałe wyszkolenie i zadawali perfekcyjne ciosy, lecz Femtyci odpowiadali z taką energią i zapałem, że udaremniali ich ataki. Rzucali się na wrogów, krzycząc, wymachując toporami i mieczami, jakby nic nie mogło ich powstrzymać.”

„Zbliżył się do niej kolejny gwardzista i Talitha pokonała go, wymachując mieczem Verby z niewiarygodną wprawą.”

„Talitha zadawała ciosy, powalała ich z niszczycielską furią.”

Podobnie koślawym stylem zostały opisane przeżycia wewnętrzne bohaterów. Kiedy protagonistka zakochuje się bez wzajemności, autorka przedstawia jej uczucia w sposób następujący: „usychała z pragnienia, a świadomość, że nie może z nim być, bardzo ją bolała”, „wypełniająca jej ciało żądza z każdym dniem stawała się coraz większa.” Pozwolę sobie nie przytaczać cytatów na temat ogarniającego Talithę zapału do walki za wolność niewolników, czy późniejszych wątpliwości. W momencie, gdy bohaterowie powinni zostać pogłębieni, dzieje się dokładnie odwrotnie – nie dowiadujemy się o nich absolutnie niczego nowego a kreślone przez Troisi portrety są skrajnie uproszczone.

Zdumiewa mnie to, że ktoś, kto ma za sobą już trzy trylogie i jeden pięciotomowy cykl, pisze tak słabo. Uważam też, że skierowanie książki do młodszego odbiorcy nie usprawiedliwia marnego stylu, głupot, papierowych postaci i zniszczonego nieudolnością wykonania wątku rebelii. Żałuję, że cykl Troisi rozwinął się w ten sposób.

Całość ukazała się we Włoszech, polskie wydawnictwo poprzestało na pierwszych dwóch tomach.