Beatrycze Nowicka Opowiadania

Zapadła dziura Bone Gap (recenzja, E)

O czym szepczą liście kukurydzy

Laura Ruby, wyd. Rebis

Beatrycze Nowicka: 7/10

Laura Ruby to kolejna autorka fantastyki dla nastolatków, której nie zadowala powielanie schematów. W powieści o tytule dosyć kulawo przetłumaczonym na „Zapadłą dziurę Bone Gap” pojawia się także polski akcent.

Przy okazji napisanej przeze mnie niedawno recenzji „Dalekiej drogi do małej gniewnej planety” narzekałam na to, że treść książki nie spełnia obietnic składanych w notce okładkowej. W przypadku powieści Laury Ruby istnieje podobna rozbieżność – jednak tym razem to bardzo dobrze, bo historia okazuje się o wiele mniej sztampowa, niż można by sądzić z reklamowego opisu. A skoro już o okładce mowa, nie mogę nie narzekać na tytuł – „Zapadła dziura Bone Gap” brzmi mocno zniechęcająco. Jeśli wydawca chciał uniknąć wyłącznie angielskich słów, czy nie lepsze byłoby choćby „Pewnego razu w Bone Gap”? Też sugerowałoby, że to nazwa własna miejsca i to takiego położonego gdzieś na rubieżach, pasowałoby do baśniowego klimatu powieści, wreszcie budziło ciekawość, co też się tam wydarzyło. Na szczęście tłumaczenie treści nie wzbudza takich zastrzeżeń.

Książka zaklasyfikowana została jako realizm magiczny dla nastolatków i faktycznie pierwiastek nadnaturalny nie został tutaj logicznie ustrukturyzowany. Zamiast tego służy budowaniu nastroju, przydaje walorów estetycznych, jest też źródłem metafor i sposobem syntezy doświadczeń. W Bone Gap codzienność miesza się z magią: znalazło się tu miejsce na wystawę zwierząt gospodarskich, hodowlę pszczół, kłopoty finansowe, zwyczajne zmartwienia nastoletnich bohaterów, ale też przemawiające ludzkim głosem pola kukurydzy, pojawiające się znikąd konie, bramy do innych rzeczywistości, czy postaci mitologiczne. Podoba mi się sposób, w jaki to wszystko płynnie się ze sobą splata.

Pozwolę sobie jeszcze na chwilę wrócić do wzmiankowanej wyżej notki – istotnie w książce występuje obdarzona niezwykłą urodą dziewczyna imieniem Róża, jednak nie jest ona ukochaną głównego bohatera, a jego starszego brata. Jest to tylko jeden z przykładów tego, jak autorka pogrywa z utartymi schematami – za najodważniejszy uważam punkt kulminacyjny wątku porwania. Nie znam żadnej innej bohaterki stworzonej przez autorkę, która dokonałaby takiego wyboru, jakiego dokonuje Róża. Dobrze wiedzieć, że sposób, w jaki kobiety opowiadają o kobietach, wciąż ewoluuje.

Zaletą powieści Ruby są wiarygodne portrety nastolatków. W książce znalazło się sporo miejsca na dylematy, obawy i nadzieje okresu dorastania. Bohaterowie cierpią z powodu odrzucenia, szukają akceptacji, zastanawiają się nad swoją przyszłością, przygotowują do egzaminów i przeżywają pierwszą miłość. Wydaje mi się, że młodzi czytelnicy powinni odnaleźć w nich coś z siebie. We mnie lektura wzbudziła nostalgię i przywołała wspomnienia. Podoba mi się naturalność, z jaką autorka kreśli swoje postaci, przedstawia relacje między nimi i prowadzi dialogi (szczególnie zapadły mi w pamięć żarty z wydumanych tematów wypracowań).

Muszę przyznać, że najbardziej spodobał mi się wątek Finna i Petey, zwłaszcza w swojej części realistycznej. W historii Róży szwankuje nieco tempo, poza tym autorka bywa zbyt dosłowna – oto opowieść o fizycznym pięknie jako źródle uprzedmiotowienia kobiety. Na plus należy pochwalić delikatnie wpleciony motyw mitologiczny – wyżej podpisana zorientowała się, o które bóstwa z greckiego panteonu chodzi, co najmniej o kilka wskazówek za późno.

Jeżeli chodzi o Różę, z nią wiąże się wspominany polski akcent – dziewczyna jest naszą rodaczką. O ile jednak dla amerykańskiego czytelnika Polska będzie przede wszystkim dalekim krajem, skąd przybywa bohaterka, odbiorca znad Wisły podejdzie do tematu bardziej krytycznie. W podziękowaniach autorka wymienia wiele osób, z którymi konsultowała się w rozmaitych sprawach – hodowli pszczół oraz koni, zaburzeń percepcji, pracy w pogotowiu – dzięki tym poszukiwaniom realistyczna warstwa powieści wypada przekonująco. Ruby radziła się także w kwestii wątku Róży. Trudno mi orzec, czy na koniec po prostu zdecydowała się przenieść Polskę całkiem w rejony baśni, czy też zawiniła jej konsultantka, sądząc z nazwiska i imienia, co najwyżej córka lub wnuczka polskich imigrantów. Dość rzec, że o ile w Bone Gap przyziemne współistnieje z magicznym, rodzinne strony Róży to jakieś sielankowe miasteczko wśród gór i lasów, gdzie przechadzają się jagniątka, a czasami niedźwiedzie (co oni mają z tymi niedźwiedziami?), zaś ludzie myślą, że w USA niektórzy chadzają w ubraniach uszytych z pieniędzy. Tyle dobrego przynajmniej, że Róża przyleciała do Stanów na kilkumiesięczną wymianę studencką, a nie w poszukiwaniu lepszego życia – dziewczyna tęskni za domem i chciałaby wrócić w rodzinne strony. A poza tym silna i uparta z niej kobieta, co cieszy. Sensownie wypadły też wzmianki na temat polskiej kuchni i języka.

„Zapadła dziura Bone Gap” okazała się przyjemnym zaskoczeniem i całkiem interesującą lekturą. Trochę szkoda, że nie napisano jej bardziej literackim, wyrazistym stylem, choć i bez tego Ruby udało się wykreować intrygujący nastrój; pewne autorskie piętno jest też wyczuwalne. Tradycyjnie już kilka przykładów: „asfalt przed Finnem kończył się nagle ścianą nieba, jakby ktoś obciął go sprawnym machnięciem kosy”, „miał już dość tego, że wszystkim się zdaje, że wiedzą o nim wszystko, zupełnie jakby nikt nigdy nie dorastał, nie zmieniał się, jakby rodził się jako dziwny, zamyślony dzieciak ze zbyt czerwonymi ustami i już tak mu to zostawało na zawsze, choćby po to, żeby wszystkim było łatwiej”, „Finn wcale nie chciał dotrwać do końca lata. Chciał w nie wpaść, zaszyć się w nim i zostać tam na zawsze.” Powieści dla młodszych czytelników oceniam zwykle nieco łagodniej – a jak na tę kategorię to udana, godna uwagi pozycja.