Beatrycze Nowicka Opowiadania

Rok w ogrodzie (recenzja, E)

Poczytajmy o ogrodach

Dan Pearson, wyd. Wydawnictwo Literackie

Zbiór felietonów o ogrodach i nie tylko

Beatrycze Nowicka: 8/10

„Rok w ogrodzie” Dana Pearsona to pozycja nie tylko dla zapalonych ogrodników. Powinna ucieszyć każdego, kto szuka w naturze piękna.

Dan Pearson jest cenionym brytyjskim architektem krajobrazu i projektantem ogrodów. Oprócz tego regularnie pisuje dla czasopism, pojawiał się także w programach telewizyjnych. „Rok w ogrodzie” jest zbiorem felietonów, które ukazywały się wcześniej w prasie. Zostały one pogrupowane w dwanaście części odpowiadających kolejnym miesiącom.

Jak na felietony przystało, poszczególne teksty są niedługie i lekko napisane. Zwykle w każdym jest jakiś temat lub motyw przewodni. Nietrudno zgadnąć, że często takim tematem jest konkretna roślina albo grupa bliżej lub dalej spokrewnionych gatunków (np. narcyzy, tulipany, dalie, lilie, naparstnice, bez czarny, bluszcze, pnące róże, trawy). Innym razem punktem wspólnym są rośliny przeznaczone do określonych części ogrodu (warzywa, krzewy sadzone jako żywopłoty, drzewa owocowe). Znalazło się miejsce dla tekstów poświęconych praktykom ogrodniczym (ściółkowanie, przycinanie). To jednak nie wszystko, gdyż w części felietonów Pearson dzieli się doświadczeniami i pomysłami związanymi z realizacją rozmaitych zleceń z różnych zakątków świata (ogrody w Japonii, we Włoszech, czy Kalifornii). Pisze także o miejscach, jakie odwiedził, lub w jakich miał okazję pracować – niektóre znajdują się przy arystokratycznych posiadłościach, inne należą (lub należały) do sławnych ludzi (np. George’a Harrisona), znalazło się też miejsce dla historii skrawka gruntu w Londynie, staraniem okolicznych mieszkańców przekształconego w tereny zielone. Pearson opisuje także pracę i wrażenia dotyczące własnego ogrodu (a raczej ogrodów, gdyż na przestrzeni lat kilkakrotnie się przeprowadzał). Niektóre felietony zostały zainspirowane wycieczkami do lasu, odwiedzinami na targach ogrodniczych, albo przejażdżką przez park. W jeszcze innych autor porusza takie kwestie jak oczka wodne, niszczycielskie zapędy młodych lisów, czy bardziej ulotne rzeczy – choćby zapachy. Znalazło się także miejsce dla wspomnień z dzieciństwa oraz anegdot. Oczywiście wszystko w ten czy inny sposób obraca się dookoła roślin i ogrodnictwa, jednak w żadnym razie nie jest monotonne.

Wielką przyjemność sprawia czytanie o pasjach i ludziach takowe posiadających. Pearson wyjawia, że początki jego zainteresowań sięgają wczesnego dzieciństwa – rośliny zafascynowały go, gdy był pięcio-, sześciolatkiem. Jako nastolatek zaoszczędzone kieszonkowe wydawał na cebulki i pracował w weekendy w cudzych ogrodach. Warto wspomnieć, że rodzice wspierali go w jego dążeniach. Pearson wymienia także innych ludzi, którzy chętnie dzielili się z nim swoim doświadczeniem. Sądząc z „Roku w ogrodzie”, autorowi udało się zachować dziecięcy entuzjazm i radość, a zarazem oszlifować je wieloletnim doświadczeniem. Pearson sypie nazwami i opisami roślin jak z rękawa, zgrabnie prowadzi wywód, sprawia, że odrobina jego pasji udziela się czytelnikowi. Ojciec autora jest malarzem, a jego matka wykładała projektowanie ubioru – zapewne to oni zaszczepili w synu estetyczną wrażliwość. Dość rzec, że Pearson nie jest z tych, którzy uważają, że „śliwka to nie kolor” i opisując rośliny czyni to barwnie i trafnie.

„Rok w ogrodzie” to lektura, którą warto sobie rozłożyć w czasie i się nią delektować. Jeśli o mnie chodzi, książka ta wniosła nieco światła i piękna w smutne wieczory pandemicznego stycznia, pozwoliła też przenieść się myślami w lepsze miejsca. Dobrze się czyta wyznania człowieka szczęśliwego i spełnionego, który potrafi cieszyć się chwilą. Spodobało mi się też to, jak autor nienachalnie promuje miłość do natury, pisząc o radości czerpanej z przebywania w jej otoczeniu. W czasach, gdy ludzkość krajów rozwiniętych coraz bardziej zagłębia się w cyberprzestrzeń, „Rok w ogrodzie” stanowi cenne przypomnienie o tym, co ważne.

Przy okazji, czytelnik może też sporo dowiedzieć się o tajnikach projektowania ogrodów, a jest to sztuka i nauka zarazem. Nauka, bo trzeba znać wymagania roślin, żeby wiedzieć, gdzie co warto sadzić. A sztuka, żeby wszystko odpowiednio skomponować. Gdybym to ja miała projektować ogród, pomyślałabym o tym, aby wybrać do niego ładne kwiaty. Ale, jak się okazuje, to dopiero ułamek całości. Można tak dobrać gatunki, aby przez większość roku w ogrodzie coś kwitło (nie miałam pojęcia, że jest tyle roślin kwitnących zimą, przynajmniej w łagodniejszym klimacie południa Anglii). Do tego dochodzą ozdobne krzewy i drzewa. Nie tylko kwiaty się liczą. Pod uwagę brany jest pokrój roślin, owoce, kształty i kolory liści. I to nie tylko latem, ale też jesienią, a nawet zimą – Pearson pisze np. o krzewach o intensywnie zabarwionej korze, które wnoszą nieco życia w zimowy ogród, albo zastanawia się, jakie rośliny będą się ładnie prezentować nawet jako obumarłe, suche pędy. W kilku felietonach znalazły się rozważania na temat zapachów. Okazuje się, że pod uwagę brane są nie tylko terminy (jak dobrać gatunki, by ogród jak najdłużej cieszył jego właściciela przyjemną wonią), ale też np. to, z jakiego kierunku wiatry najczęściej wieją w danym rejonie (od tego zależy miejsce sadzenia). Jeden tekst został nawet poświęcony… cieniom – i to nie tylko rozmieszczaniu drzew i krzewów tak, by tworzyły przytulne zakątki – Pearson bierze bowiem nawet pod uwagę dekoracyjność kształtów cieni liści.

Ci spośród czytelników, którzy sami zajmują się ogrodnictwem, z pewnością znajdą w książce pożyteczne wskazówki, np. uwagi na temat wymagań rozmaitych roślin, opisy ciekawych odmian, czy sugestie, jakie gatunki z powodzeniem można sadzić razem.

Zaletą książki jest jej styl, pozwolę sobie na kilka cytatów: „stale towarzyszyło nam morze, iskrzący się w kąciku oka srebrzysty błękit, nie było też jeszcze tłumów, co sprawiało, że krajobraz stawał się zupełnie ponadczasowy”, „niewiele jest rzeczy, które można porównać ze spokojem spływającym na człowieka obserwującego odbicia w wodzie, a umiejętność sprowadzania nieba na ziemię przez stojącą wodę nie straciła nic ze swojej potężnej symboliki”, „światło padające z zachodu prześlizgiwało się przez drzewa (…). Patrzyłem w górę i na boki, na ludzi spieszących w swoich wieczornych sprawach, zagubionych w wysokiej trawie (…). Martwe drzewa, jak błyskawice wbite między tłuste dęby, przydawały dzikości tej ogromnej przestrzeni parku, a płynąca niżej rzeka obsypana była srebrem”. Tego rodzaju fragmenty przeplatają się zgrabnie z bardziej rzeczowymi, gdzie wymieniane są odmiany roślin, albo pojawiają się uwagi odnośnie przycinania, przesadzania, czy postępowania z cebulkami.

Odniosłam wrażenie, że tłumaczenie mogłoby być miejscami raczej piękne niż wierne, choćby wtedy, gdy Pearson nazywa obumarłe pędy „szkieletami” (rozumiem, że „badyle” nie odzwierciedlałyby intencji autora, niemniej szkielety brzmią dziwacznie i także nie kojarzą się z urodą oszronionych lub obsypanych śniegiem uschniętych wiech i baldachów). Tytuły części felietonów przełożono, inne nie wiedzieć czemu pozostawiono w oryginale. Wkradło się też kilka literówek, co mnie zdziwiło, gdyż Wydawnictwo Literackie kojarzyło mi się ze staranną korektą. „Rok w ogrodzie” został bardzo ładnie wydany – w twardej oprawie, z serią eleganckich grafik ilustrujących poszczególne miesiące. Urzekło mnie to, że książkę wydrukowano ciemnozieloną czcionką.

Jednej rzeczy mi tylko zabrakło, stąd taka, a nie inna ocena. Oryginalne felietony, jak rozumiem, opatrzone były zdjęciami roślin, nie znalazły się one jednak w wydaniach książkowych. Rozumiem, że pozyskanie zdjęć i wydruk bardzo podwyższyłyby cenę, niemniej, choć Pearson opisuje rośliny wiernie, o ileż lepiej byłoby móc od razu zobaczyć je na własne oczy, zwłaszcza, jeśli mowa o mniej znanych gatunkach. A tak, wypadałoby czytać „Rok…” przed włączonym komputerem i na bieżąco wyszukiwać pojawiające się w tekście gatunki. Sama, by się nie rozpraszać, sprawdzałam je po przeczytaniu danej części – warto poświęcić dodatkowy czas na takie poszukiwania, nieraz można się zachwycić. Z pomocą może przyjść także zamieszczony na końcu indeks gatunków i odmian.

Sądzę, że mogę szczerze polecić tę książkę nie tylko ogrodnikom, ale wszystkim, którzy kochają rośliny.