Beatrycze Nowicka Opowiadania

Smoczy tron (recenzja, E)

Stara szafa

Tad Williams, wyd. Rebis

Pierwszy tom cyklu „Pamięć, Smutek i Cierń”

Beatrycze Nowicka: 7/10

Czyli powrót do wieku niewinności fantasy. Tad Williams w „Smoczym tronie”, mówiąc oględnie, korzysta z cudzych pomysłów, jednak nie sposób odmówić jego powieści uroku.

Choć w teorii dająca pole do popisu nieskrępowanej wyobraźni autorów, fantasy jest konwencją zdominowaną przez klisze. Tad Williams nawet nie próbował zapuszczać się w nowe rejony – nie można ukryć, że „Smoczy tron” jest boleśnie wręcz wtórny. Jednak amerykański pisarz potrafił też tchnąć w swoją powieść magię, a to już udaje się tylko nielicznym.

Dla tego rodzaju utworów granica jest cienka – po jednej jej stronie znajdują się książki, które wręcz odrzucają swoją schematycznością, nużą i wzbudzają litość, po drugiej zaś te, które czyta się z uczuciem najbliższym temu, jakie odczuwa dziecko, prosząc o to, by kolejny raz opowiedzieć mu ulubioną bajkę. Bo poza biadaniem nad brakiem oryginalnej myśli trzeba też zauważyć, że ludzkie umiłowanie opowieści łączy się z przywiązaniem do znanych motywów. Mity, legendy, historie bohaterów bazowały na charakterystycznych zestawach elementów, powtarzanych i stopniowo przekształcanych, zmieniających się wraz z kulturą, która je stworzyła. A fantasy jest swego rodzaju przedłużeniem tej tradycji, spora jej część zaspokaja tęsknoty za opowieściami o dalekich krainach i bohaterskich czynach. Świadomy pisarz może wykorzystać czytelniczą słabość do tego co znane i zbudować na schematach historię, która poruszy odbiorców. Kluczem do sukcesu jest oczywiście kształt, jaki autor nada swojej opowieści, ten zaś zależy już tylko od talentu. Szczęśliwie talent Tada Williamsa – przynajmniej w moim odczuciu – okazał się wystarczający.

Tym, co w „Smoczym tronie” wysuwa się na pierwszy plan, jest świat przedstawiony. Patrząc na niego chłodnym okiem trzeba stwierdzić, że jest to typowe quasi-średniowieczne uniwersum, z nacjami wzorowanymi na rozmaitych ludzkich kulturach. Mapka na szczęście nie jest kolejną wariacją na temat Europy, znalazła się na niej jednak Prastara Puszcza Elfów oraz Mroczna Góra na Północy, skąd napływają Wrogie a Potężne Siły Mrocznego Lorda. Mimo to, czytając „Smoczy tron” odnosi się wrażenie, że ten świat żyje. Nie nazwałabym go realistycznym (ot, choćby samotnego wędrowca we wspomnianej wyżej kniei nie niepokoją dzikie zwierzęta), jednak jest wyrazisty, ma swój charakter. Trudno to ująć w słowa, po prostu niektóre światy fantasy wydają się czytelnikowi bardziej „realne” od innych i Osten Ard jest takim właśnie miejscem. Lektura „Smoczego tronu” przypomniała mi powód, dla którego wiele lat temu sięgnęłam po fantastykę.

Osten Ard zawdzięcza swój urok wyobraźni Tada Williamsa, powołującej do istnienia nastrojowe i piękne miejsca, a także jego stylowi – plastycznemu, miejscami poetyckiemu, choć przy tym nie przesadnie kwiecistemu, zwracającemu uwagę, a zarazem nie nachalnemu. „Smoczy tron” zdecydowanie jest przeznaczony dla tych, którzy lubują się w malowniczych opisach. To one właśnie budują atmosferę i pozwalają czytelnikowi zanurzyć się w innej rzeczywistości.

Nie byłabym sobą, gdybym nie przytoczyła kilku przykładów: „w kaplicy paliło się tylko parę pochodni. Przepastny dach niemal w całości pogrążony był w cieniu, lśniące okna kopuły zdawały się unosić na nocnym niebie niczym dziury w ciemności, przez które widać było skrawki Niebios”, „wiatr wył i śpiewał w okiennych otworach, a dzwony nuciły cicho, jakby wiatr umieścił w ich spiżowych wnętrzach małe przestraszone duszki”, „Simon leżał ukryty w sianie na strychu stajni; unosił się w drapiącym, żółtym morzu (…) kurz z siana opadał, migocąc w świetle szerokiego okna”, „żółtawy księżyc na czarnym niebie wydawał się kolejną dziurą, która prowadziła do chłodnego, oświetlonego lampą miejsca, gdzieś ponad niebem, do krainy lśniących rzek i zapomnienia (…). Palce wiekowej skały nagrobków wymykały się spod trawy (…) albo leżały wyciągnięte, rzeźbione białym jak kość światłem księżyca”, „wiosenne słońce rozsypało złoto po całej trawiastej równinie (…) zbocza łagodnych pagórków obsypane były mleczami i długonogimi nagietkami”, „ogarnęła ich czarna cisza lasu, tak jak przestworza nocy wchłaniają spadającą gwiazdę.”

Fabuła „Smoczego tronu” jest typowa – mamy sierotę o niezwykłych (choć póki co uśpionych) zdolnościach, Pradawne a Powracające Zło, niegodziwego czarnoksiężnika, dobrego mentora, dużo wędrowania, tudzież magiczne miecze. Dość dużą niestety wadą jest tempo; zwłaszcza w pierwszej części akcja toczy się niemiłosiernie wręcz wolno. Toż nawet w „Kole Czasu” Rand opuścił swoją wioskę gdzieś w okolicach sto dwudziestej strony. Williams natomiast każe swojemu wybrańcowi imieniem Simon przez bite dwieście stron snuć się po zamku. Stanowi to pretekst do udzielania informacji na temat historii świata, jego kultur oraz wierzeń, służy zawiązaniu fabuły i zapewne również nakreśleniu sylwetki bohatera (do czego wystarczyłoby zdecydowanie mniej tekstu). W praktyce jednak nadmiernie rozwlekły początek wystawia cierpliwość czytelnika na ciężką próbę.

Później jest nieco lepiej – Simon w końcu wyrusza przez puszczę, nazwaną Starym Sercem, choć w zasadzie powinna ona nosić miano Lasu Szczęśliwych a Pożądanych Fabularnie Spotkań. Te „przypadkowe” spotkania właściwych osób w ogromnej kniei mnie raziły, przyznam jednak, że po wielu książkach, których akcję osadzono w miejskiej scenerii, po prostu stęskniłam się za opisem wędrówki przez leśne ostępy. W części ostatniej dzieje się zdecydowanie najwięcej, a wydarzenia zostają opisane z perspektyw kilku bohaterów, co wprowadza urozmaicenie. Wcześniej zdarzało się to tylko sporadycznie – a szkoda, gdyż zastosowanie tego zabiegu od początku mogłoby wprowadzić nieco pożądanej dynamiki.

Wybory związane z narracją miały także wpływ na kreację bohaterów – przez większość „Smoczego tronu” uwaga autora koncentruje się na Simonie, przez co pozostałe postaci zostają zepchnięte na drugi plan. Młody wybraniec zaś bywa irytujący – rozumiem, że Williams chciał pokazać dojrzewanie bohatera, ale w takich realiach historycznych piętnastolatek-służący raczej nie miałby szans pozostać rozmemłanym dzieciakiem. Reszta postaci, dość jednoznacznie podzielonych na dobrych i złych, nie zaskakuje. Pozytywne budzą sympatię, choć trudno nazwać ich szczególnie wyrazistymi. Od czasu do czasu Williamsowi udaje się scena, dialog, czy opis przemyśleń, czyniący je bardziej wiarygodnymi.

Na koniec dwie kwestie, które zwróciły moją uwagę. Jedną jest duży nacisk położony na wierzenia religijne mieszkańców Osten Ardu. Autor nie szczędzi wzmianek na temat kultów, świąt, ale też związanych z tą sferą przeżyć bohaterów.

Drugą są elfy, tu nazwane Sithami. Williams stworzył całkiem miłą wariację na temat nieśmiertelnej, miłującej sztukę starszej rasy – obdarzył ich własnym językiem, wymyślił też dla nich nastrojowe i piękne pieśni. Ciekawsza jest natomiast sama koncepcja głównego konfliktu. Sithowie przybyli na kontynent jako pierwsi, lecz ich cywilizacja upadła pod naporem ludzkich najeźdźców. Zły Lord, tu noszący miano Króla Burz, jest duchem sithijskiego księcia, powracającym po setkach lat, by dokonać zemsty. Wiele lat później i niestety znacznie gorzej powtórzył ten motyw Sullivan. Czyżby głos sumienia, echo amerykańskiej historii?

Daje o sobie znać odmienna perspektywa. Choć Williams nie szczędzi opisów nieszczęść i zniszczeń, jakich dokonali najeźdźcy, czyni Króla Burz złem wcielonym, natomiast „dobrzy” Sithowie (aczkolwiek na razie bez specjalnego przekonania) pomagają ludziom w ratowaniu świata. Polacy nie doczekali się własnej klasycznej epickiej fantasy – wydaje się, że nasza historia jest zbyt gorzka, by inteligentni pisarze potrafili z przekonaniem użyć czarno-białego schematu. Najbliższa anglosaskiej fantastyce wydaje mi się proza Wegnera i, jeśli spojrzeć na „Niebo ze stali”, mamy tam wielką wyprawę w celu odbicia z rąk najeźdźców ojczystej ziemi. Role zostały zatem przydzielone odwrotnie. A ja, pomimo opisów tego, jak bardzo zły a okrutny jest Ineluki, w głębi serca żywię przekonanie, że ma on moralne prawo do swojej zemsty i nie potrafię życzyć mu porażki.

Żałuję, że nie przeczytałam „Smoczego tronu” wiele lat temu, gdy miałam te naście lat i dopiero zaczynałam przygodę z fantastyką (zresztą utwór Williamsa wydaje się skierowany raczej do młodszego odbiorcy). Sądzę, że wtedy pokochałabym tę powieść z całego serca. Czytana teraz nie zrobiła ogromnego wrażenia, jednak wzbudziła sporo nostalgii i wspomnień uczuć, z jakimi niegdyś odwiedzałam Śródziemie.

Cały cykl (w oryginale trylogia), został wydany w Polsce. Poza nim, wydano u nas także „Serce świata utraconego”, którego akcja toczy się po akcji „Pamięci…”. Autor pracuje także nad rozgrywającym się w tym samym uniwersum cyklem „Ostatni król Osten Ard”, z czego w Polsce wydano „Koronę z czarodrzewu”. Losy Simona nie porwały mnie jednak na tyle, bym kontynuowała lekturę.