Beatrycze Nowicka Opowiadania

Podziemia Veniss (minirecenzja, E)

Chore obrazy

Jeff VanderMeer, wyd. MAG

Beatrycze Nowicka: 4/10

Chcąc zapoznać się z twórczością kolejnego autora, wydawanego w serii Uczta Wyobraźni, zdecydowałam się na lekturę „Podziemi Veniss” VanderMeera. Do tej pory miałam okazję przeczytać zaledwie kilka jego opowiadań, z czego jedno zapadło mi w pamięć i zachęciło do dalszego zapoznawania się z dorobkiem pisarza. Literacka wyprawa do Veniss sprawiła jednak, że ochota ta przeszła mi zupełnie, co więcej, cieszę się, że „Podziemia…” i „Viriconium” Harrisona nie były pierwszymi książkami z Uczty Wyobraźni, po które sięgnęłam – w takim przypadku bowiem stałyby się najprawdopodobniej także ostatnimi.

Co od razu trzeba zaznaczyć, samej formie trudno coś zarzucać. VanderMeer ma dobry warsztat, operuje słowami z łatwością, niektóre jego zdania zwracają uwagę świeżością i inwencją: „kiedy byłem mały, poszedłem do cyrku tak wielkiego, jakby w dzieciństwie pił wyłącznie mleko”, „w drgającym, rozrzedzonym powietrzu rzutkich i leniwych słów, skrzących się, błyskotliwych, lecz przewidywalnych konwersacji, pysznych ripost, przypominasz sobie mgliście to, co chcesz zapomnieć: jesteś w najlepszym razie wspomnieniem, w najgorszym – upiorem więdnącym już od dawna”, „[krzesła] zwykle stały w przedziwnych miejscach, niczym oszołomione zwierzęta”, „nie zamieniliśmy ze sobą słowa, od ilu? Od pięciu lat? A teraz siedzę tu sobie i nagle się pojawiasz, zupełnie bez ostrzeżenia, jak cud, który wydarzył się nie w porę”.

Gdyby jednak odrzeć „Podziemia Veniss” z efektownych fraz, dostaje się wariację na temat mitu o Orfeuszu oraz motywu szalonego naukowca (choć słowo „nauka” nie jest tu zbytnio na miejscu). Pomysł z artystą, tworzącym z żywych ciał pojawił się u Jeffreya Thomasa – a VanderMeer musiał go znać, skoro zbiór opowiadań o Punktown ukazał się wcześniej w jego wydawnictwie. Zresztą, samo Veniss przywodzi na myśl miasto wymyślone przez Thomasa – wydaje się być jego jeszcze bardziej mroczną i drapieżną kopią. Sądziłam, że New Weird miało być czymś nowym i oryginalnym, jednak nagle okazuje się, iż wszystkie te wizje fantastycznych metropolii zmierzają w jednym kierunku, powracają podobne motywy i obrazy, tak młoda przecież podkonwencja zaczyna zjadać własny ogon.

Na mojej ocenie zaważyło jednak przede wszystkim stężenie makabry. Pomysły VanderMeera są dosyć obrzydliwe. Sam autor w posłowiu wspomina m.in. o tym, że zainspirowała go katedra w Yorku. Kilka lat temu miałam okazję ją zwiedzić – i zaprawdę nie wiem, jak to pełne światła i przestrzeni miejsce mogło w umyśle pisarza transformować w organiczno-technologiczną konstrukcję, wypełnioną zanurzonymi w płynie organami, uwięzionymi, okaleczonymi ludźmi i zmasakrowanymi trupami. Jak chorą wyobraźnię trzeba mieć, żeby wyprodukować tego rodzaju wizje (a tych jest w książce o wiele, wiele więcej)? Oczywiście, jeśli ktoś chciałby zanurzyć się w cudzym, sztucznym (oby) obłędzie, „Podziemia Veniss” są lekturą w sam raz dla niego.