Beatrycze Nowicka Opowiadania

Ziemia, powietrze, ogień i… budyń (recenzja, E)

Sen szalonego sztukmistrza

Tom Holt, wyd. Prószyński i S-ka

Trzeci tom cyklu „J. W. Wells & Co.”

Beatrycze Nowicka: 6/10

Tom Holt trzyma formę. Trzeci tom przygód Paula Carpentera „Ziemia, powietrze, ogień i… budyń” nie rozczarowuje, choć też nie zaskakuje. Mówiąc krótko – Paul nadal ma przechlapane jak przednia szyba samochodu podczas ulewy stulecia.

Paul Carpenter to bohater zaiste niestrudzony. Od czasu, gdy rozpoczął swoją pracę J. W. Wells & Co. zdążył już odnaleźć i utracić miłość swego życia, zostać niejednokrotnie wykorzystany i/lub zdradzony przez osoby ze swojego otoczenia, poznać kilka nader gorzkich prawd z rodzaju takich, bez których żyje się nam przyjemniej, a także umrzeć dwukrotnie. Ktoś inny załamałby się po czymś takim całkowicie. Paul jednak z pracy zrezygnować nie może, zaświaty zdążył poznać na tyle, by dojść do wniosku, że znalezienie się tam na stałe się mu nie uśmiecha, a poza tym do pewnego stopnia pogodził się ze swoim marnym losem. Gdzieś w głębi duszy nasz bohater zdaje się wierzyć, że nic dobrego w życiu spotkać go nie może. W tej ostatniej kwestii los zdaje się z Paulem całkowicie zgadzać.

W momencie rozpoczęcia akcji „Ziemi…” nasz bohater kontynuuje swoje staże u różnych członków zarządu firmy. Tym razem trafił do profesora Van Spee – działka niby inna, jednak w praktyce oznacza to, że Paul znów dostaje do przeczytania materiały i tak jak poprzednio się z tym nie wyrabia, wykonuje rozmaite czynności bez specjalnego pojęcia, czemu mają one służyć, wreszcie nieustannie obawia się gniewu zwierzchnika. Poza tym pojawiają się pewne drobne niedogodności w rodzaju dziwnych snów oraz nieoczekiwanego najazdu rodziny w postaci wujka Kena. Ma też miejsce jedno wydarzenie korzystne, mianowicie awans na asystenta czarnoksiężnika. Wszystko to jednak tylko preludium, życie bowiem szykuje dla Paula kilka bardzo paskudnych niespodzianek.

Kto czytał tomy poprzednie – a takim osobom radziłabym sięgnąć po „Ziemię…”, bo wprawdzie autor w kilku miejscach przypomina kluczowe kwestie, mam jednak wrażenie, że czytelnik rozpoczynający lekturę cyklu od tej części czułby się raczej zagubiony – wie, czego się spodziewać. Podobnie, jak w „Śniło ci się”, fabuła „Ziemi…” kręci się dookoła intryg snutych przez zwierzchników głównego bohatera. I tym razem okazuje się, że biedny Paul mimowolnie tkwi w tym wszystkim po uszy – ktoś będzie chciał go wrobić, ktoś zabić, ktoś użyć do swoich celów. Kwestia rozbitego związku z Sophie także nie będzie dawać bohaterowi spokoju. Suma summarum – wydarzy się niejedno, a zarząd firmy ponownie zostanie uszczuplony.

Jeśli chodzi o kwestie fabularne, mam wrażenie, że z tomu na tom Holtowi idzie coraz lepiej. Podobnie jest z konstrukcją świata. „Przenośne drzwi” były w zasadzie zbiorem śmiesznych sytuacji, poukładanych wprawdzie wedle jakiegoś porządku, lecz całość sprawiała wrażenie dość luźno złożonych elementów, gdzie świat dopiero wyłania się z chaosu, zaś fabuła jest jedynie pretekstem. W „Śniło ci się” wątki były zdecydowanie wyraźniejsze i zabawne wydarzenia były im podporządkowane a nie odwrotnie, niemniej wciąż miałam poczucie, że wszystko to nie jest zanadto spójne. W „Ziemi…”, zarówno świat, jak i fabuła są bardziej przemyślane i zwarte. Choć wciąż mamy do czynienia z nawałnicą szalonych wydarzeń. Jeśli mogłabym porównać do czegoś sposób snucia historii przez Holta w tym tomie, to najbardziej przywodzi mi on na myśl sen. Autor zabiera czytelnika w szaloną podróż, gdzie miejsca i postaci zmieniają się w zawrotnym tempie, rzeczy okazują się czymś innym, niż się wydawały, kolejne intrygi nakładają się na siebie, zaś wszystko razem dziwi i nie dziwi jednocześnie. Do tego za każdym razem, gdy wydaje się, że sytuacja została jakoś ogarnięta i rozwiązana, okazuje się, że to nie koniec. Sądzę, że osiągnąć tego rodzaju efekt nie jest łatwo.

Kilka zastrzeżeń jednak mam. Nie mogę bowiem pozbyć się wrażenia, że Tom Holt nie jest konsekwentny. Na przykład w pierwszym tomie postać, która pomogła Paulowi i Sophie, w tomie drugim nagle okazała się tą, która od dawna chciała Carpentera zabić. Czemu więc nie zaszkodziła mu wcześniej, chciałoby się zapytać? Identyczny motyw pojawia się także w „Ziemi…”. Wydaje się, że autor strasznie lubi z tomu na tom „odwracać kota ogonem”. W efekcie jednak niektóre rzeczy wydają się po prostu przekombinowane. Kiedy po raz n-ty okazuje się, że ktoś miał jakieś mroczne plany, które realizował już od dawna, czytelnik zaczyna odbierać te rewelacje jako stworzone nieco „na siłę”. Dotyczy to także miejsca Paula w tym wszystkim. Holt postanowił przebić to, czego nasz bohater do tej pory dowiedział się o sobie i swojej roli, dodając kolejne wyjaśnienia oraz machinacje rozmaitych osób tudzież sił wyższych. Strach pomyśleć, co wydarzy się w tomach kolejnych. Podróże w czasie, przestrzeni oraz pomiędzy światami sprawiają, że akcja gmatwa się niemiłosiernie. Przede wszystkim nie za bardzo rozumiem, skąd w pewnym momencie bierze się drugi Paul, ale być może to ja coś przegapiłam. Kluczową kwestią jest także pytanie – po co Ricky w ogóle podarował Paulowi miecz? Jedynym sensownym wytłumaczeniem, jakie obecnie widzę, jest to, że autor wprowadzając ten wątek pod koniec „Śniło ci się”, nie miał najmniejszego pojęcia, jak go potem rozwinie.

Niekonsekwencji nie można jednak zarzucić w przypadku kreacji głównego bohatera. Pisałam już poprzednio, że Paul się zmienia. W „Ziemi…” ta tendencja zostaje zachowana. Widać wyraźnie, że bohater dotarł do pewnej granicy, potem zaś ją przekroczył, by znaleźć się w miejscu, gdzie niewiele jest już w stanie go zdziwić. Pomału protagonista wpasowuje się w świat. Wciąż jeszcze ma sumienie, które zazwyczaj nie ułatwia mu życia, lecz parokrotnie zachowuje się dość bezwzględnie. Na pewien czas Paul staje się także kimś innym i to doświadczenie również odciska swoje piętno – bohater staje się bardziej pewny siebie i zdecydowanie mniej skłonny, by chętnie odgrywać rolę ofiary. W „Ziemi…” Carpenter zaczyna się buntować. Jeśli nawet wciąż nie bardzo wie, czego chce od życia (z wyjątkiem może miłości Sophie), to przynajmniej zaczyna jasno i wyraźnie widzieć, czego na pewno nie chce. Jeśli chodzi o innych bohaterów, trochę smutne jest to, że z tomu na tom kolejni okazują się egoistycznymi łajdakami, którzy wystawiają Paula do wiatru.

Jeśli chodzi o obserwację ludzkiej natury, Holt potrafi być bardzo przenikliwy, a to, co ukazuje, zazwyczaj optymistyczne nie jest. Wydaje mi się, że „Ziemia…” zawiera nieco mniej gorzkich refleksji niż „Śniło ci się”, jednak nadal jest ich dość sporo. Trudno też się z nimi nie zgadzać.

Oczywiście, tak jak poprzednio nie braknie zabawnych sytuacji i spostrzeżeń w rodzaju „każdy z nas ma podświadomy głos, wewnętrzną matkę, która mówi nam to, co wiemy, iż powinniśmy zrobić dokładnie w tym momencie, kiedy wiemy, iż tego nie zrobimy”. Styl Toma Holta nadal jest wyrazisty a przy tym potoczysty, choć pojawia się nieco mniej kwiecistych określeń takich jak „o broni wiedział z grubsza tyle, ile pudełko po butach o średniowiecznej muzyce rosyjskiej”, „pewnie łatwiej byłoby uzyskać jasną odpowiedź od ministra rządu”, „subtelna jak eksplozja w fabryce fajerwerków”, „to było oszałamiające, upokarzające, wyczerpujące i straszne, i jedynym spośród jego nielicznych doświadczeń, z jakim mógł to porównać była chwila, kiedy po raz pierwszy uruchomił Windows.” Brawa dla Tomasza Wilusza za tłumaczenie. Pojawiają się też nawiązania do filmów i książek oraz zupełnie zwariowane pomysły z Wielką Niebiańską Krową na czele.

Z tomu na tom cykl Toma Holta staje się coraz mniej wesoły, ale niejako w zamian rozwijają się inne elementy. Autorowi udaje się też podtrzymać zainteresowanie czytelnika losem swojego bohatera. Kto czytał części poprzednie, nie powinien być rozczarowany, kto zaś jeszcze nie zetknął się z perypetiami Paula niech wie, że całość jawi się coraz bardziej interesująco i może warto się z nią zapoznać.

PS. Szkoda trochę, że okładka zdecydowanie odróżnia się od poprzednich dwóch, które były utrzymane w jednym charakterze, co zdecydowanie ułatwiało wypatrzenie książki.

Cały cykl liczy sobie siedem tomów, „Ziemia, powietrze, ogień i… budyń” okazał się ostatnim z tej serii wydanym w Polsce. Na pociechę mogę dodać, że następne opowiadają już o innych bohaterach.