Beatrycze Nowicka Opowiadania

Cesarz ośmiu wysp (recenzja, E)

Drewno na papierze

Lian Hearn, wyd. MAG

Pierwszy tom „Opowieści o Shikanoko”

Beatrycze Nowicka: 2,5/10

Sądząc z innych recenzji, są osoby, którym „Cesarz ośmiu wysp” Lian Hearn przypadł do gustu. Mnie jednak od cyklu, który rozpoczyna, odstręczył styl.

Zaczynam się pomału utwierdzać w przekonaniu, że amerykańska fantasy, nazwijmy to „głównonurtowa” ostatnimi czasy nie ma czytelnikowi wiele ciekawego do zaoferowania. Anglicy próbują tchnąć nieco świeżości i różnorodności w tę konwencję, podczas gdy za oceanem – a przynajmniej, jeśli wziąć pod uwagę to, co jest tłumaczone na polski – dominują epigoni Brandona Sandersona i Scotta Lyncha oraz młodzieżówki. Akurat cyklu Lian Hearn o Shikanoko nie można podciągnąć pod powyższe kategorie, co niestety nie oznacza, że wprowadza on nową jakość.

Spotkałam się ze stwierdzeniem, że styl autorki jest inspirowany japońską literaturą. Niewykluczone, jednak nie zmienia to faktu, że wypada on nadzwyczaj drętwo i pozbawia powieść emocjonalnego oddziaływania. Uważam, że istnieje coś takiego, jak szlachetna prostota, że niekoniecznie trzeba układać kwieciste i wielokrotnie złożone zdania, żeby tworzyć wartościową literaturę. Niemniej, pisać w ten sposób wcale nie jest łatwo.

Hearn się ta sztuka nie udała. A pomysł, by w takim stylu serwować kolejną opowieść o sierocie z prowincji, zyskującej magiczne moce i potężny artefakt oraz o prawowitym następcy tronu pozbawionym swojego dziedzictwa przez złego krewniaka uważam za chybiony. Jedynym atutem „Cesarza…” są quasi-japońskie realia – przynajmniej od czasu do czasu ubarwiają one lekturę, choć z drugiej strony w tekście pojawia się też mnóstwo długich imion, co przy braku opisów noszących je postaci i podania jakichś cech charakterystycznych sprawia, że szybko zaczynają się mylić. Niektóre rozwiązania fabularne także uważam za co najmniej dziwaczne. W szczególności te, które dotyczą erotyki.

Chłopak wędruje przez las i trafia do chaty miejscowego szamana. Ten poi go narkotykiem, wskutek czego przez kilka tygodni młodzian leży otumaniony, a pewna kobieta przychodzi co noc i go gwałci – wszystko to ma na celu stworzenie magicznej maski. Pomysł, rzekłabym, raczej średni, jeśli chodzi o rozpoczynanie „kariery” postaci. Do tego czytelnik zaczyna się złośliwie zastanawiać, jak wyglądała kwestia innych czynności fizjologicznych unieruchomionego bohatera. Ale może cytat na okrasę: „stwierdził, że leży przed ołtarzem, nagi, przykryty jelenią skórą. (…) Wydawało [mu] się, że obok niego leży kobieta. Przepełniał go strach, bo nigdy wcześniej nie był z kobietą (…). Ale ona pokierowała nim, wiele razy tamtej nocy i w kolejne (…). Wiedział, że jego ciało, siła i męskość są wykorzystywane w celach, których nie rozumiał, wbrew jego woli. Mimo to jego żądza się wzmagała, a on ją zaspokajał. W dzień leżał niezdolny do ruchu i patrzył, jak Shisoku pokrywa maskę kolejnymi warstwami lakieru, mieszając go z białymi i czerwonymi płynami wytwarzanymi przez kochanków (…) [Założył maskę i] poczuł, że wlewa się w niego siła jelenia i cała prastara mądrość lasu. Nieznajoma przyszła do niego po raz ostatni. Jego krzyki rozbrzmiały echem, jak jesienią rozbrzmiewają ryki samców.”

Żeby jeszcze ta maska cokolwiek sensownego bohaterowi dawała… Jednak opisów korzystania z niej jest ledwo kilka i nie są one szczególnie malownicze, nie tłumaczą też dlaczego przedmiot uważany jest za bardzo potężny. Zostało natomiast wspomniane, że zakładaniu maski często towarzyszy wzmożenie popędu płciowego. Zanim zamknę tę kwestię, pozwolę sobie jeszcze przytoczyć kilka „upojnych” fragmentów: „Kobieta zręcznie doprowadziła go do Wielkiej Rozkoszy i razem usłyszeli Ryk Lwa”, „Otaczała go moc lasu, a nim zawładnęły zwierzęce instynkty. Dziewczyna odwróciła się we śnie w jego stronę. (…) Próbowała go odepchnąć (…) nic nie mogło go powstrzymać. Ani litość ani strach. Posiadł ją jak jeleń swoją samicę, z bezmyślną dominacją”, „poczuła, że ogarnia go pożądanie, i w tej samej chwili jej ciało zaczęło się ku niemu wyrywać.”

Wszelkie sceny i motywy erotyczne zawsze były dla mnie probierzem umiejętności pisarskich, bezlitośnie nomen omen obnażając niedostatki stylu. Dla równowagi zacytuję jednak kilka zdań na tematy inne: „z jego ciała lały się niczym wyrzuty sumienia pot i łzy”, [rozmawiają dwa duchy opiekuńcze domu, zmuszone do posłuszeństwa] „- Było zabawnie, gdy trwało, prawda? – Jak w raju. Ale wszystko przemija. – Wszystko, co ma początek, ma również koniec. – Tak dużo lepiej – pochwalił je Masachika. – Tak właśnie powinny mówić duchy opiekuńcze.”

Wracając jednak do fabuły. Po otrzymaniu maski Shikanoko pozostaje u czarownika, potem przystaje do bandy zbójców, następnie służy we dworze, by stamtąd trafić do parającego się magią opata. Podsumowując, przez większość czasu jest zdumiewająco bierny – idzie, gdzie go życie niesie, słucha tego, kogo akurat spotka. Nie ma ani krztyny charyzmy i indywidualności. Poza nim równolegle przedstawiane są losy kilku innych postaci, żadna z nich jednak nie wzbudziła we mnie cienia uczuć, czy to pozytywnych, czy negatywnych. Trudno w takim przypadku śledzić losy bohaterów z zainteresowaniem.

Szkoda, że brakuje dobrej fantasy osadzonej w egzotycznych przecież i barwnych realiach wschodnich. Ze znanych mi najlepsi są chyba „Królowie Dary”, ale i w tym przypadku mam wrażenie, że potencjał nie został w pełni wykorzystany. Jeśli natomiast chodzi o szamańską magię, to mogę polecić dylogię Grega Keyesa o Zrodzonej z Wody, czwarty tom cyklu „Korona Gwiazd” Kate Elliott, czy „Sagę o Rubieżach” Liliany Bodoc. Zaś motyw obdarzającej mocą maski najciekawiej chyba przedstawił Robert Holdstock w „Lavondyss”. „Cesarza ośmiu wysp” natomiast nie polecam, choć dodam, że jeśli komuś ten styl nie będzie przeszkadzał, otrzyma kolejną klasyczną historię fantasy, tyle że w mniej ogranym sztafażu.

Całość (cztery części wydane w dwóch tomach) ukazała się w Polsce, nie miałam jednak zupełnie ochoty kontynuować znajomości z tym cyklem.