Beatrycze Nowicka Opowiadania

Na psa urok (recenzja, E)

Lekka przekąska

Kevin Hearne, wyd. Rebis

Pierwszy tom „Kronik Żelaznego Druida”

Beatrycze Nowicka: 5/10

Może sensu nie ma tu zbyt wiele, ale „Na psa urok” czyta się lekko i gładko. Powieść Kevina Hearne’a wydaje się raczej skierowana do nastoletniego odbiorcy, choć i starszy czytelnik może po nią sięgnąć, jeśli szuka niewymagającej lektury na parę godzin.

Na określenie takich książek jak „Na psa urok” ukułam sobie własny termin, „czasospędzacz” – lektura na jeden-dwa wieczory, lub do tramwaju, po którą można sięgnąć jako odskocznię od ambitniejszej fantastyki. Zaletą pierwszego tomu cyklu o żelaznym druidzie jest bezpretensjonalność. Autor ani przez chwilę nie twierdzi, że stworzył Dzieło, albo że miał do przekazania jakieś głębsze myśli czy spostrzeżenia. Raczej bawi się popkulturowymi kliszami i motywami mitologicznymi, mieszając je dosyć swobodnie.

Do tego tygla inspiracji wrzuca głównego bohatera i zarazem narratora. Jeśli umięśnieni barbarzyńcy odzwierciedlali męskie marzenia kilkadziesiąt lat temu, Shiodhahan aka Atticus wydaje się być skrojony na idola nastolatków z XXI wieku. Wyluzowany, nieco narwany, o młodzieńczym wyglądzie. Biegle włada magią. Na brak pieniędzy nie narzeka. Wrogów rzeza bez najmniejszego problemu w scenach rodem z gier komputerowych. Otaczają go same urodziwe kobiety (ze sporą przewagą bogiń), które chętnie okazują mu swoje względy. Wypowiada się językiem stylizowanym na potoczny [1], od czasu do czasu rzuci cytatem z „Gwiezdnych wojen”. Ma także oddanych sojuszników, kilkoro przyjaciół i psa, z którym umie rozmawiać. Pisząc krótko, jest tak cool, że bardziej się chyba nie da, elfy pokonuje w przerwie na lunch, bogów w drodze z pracy do domu, a olbrzymów przed kolacją.

Zazwyczaj tego rodzaju kreacja postaci mnie odstręcza, jednak tym razem tak nie było. Może to kwestia dręczącego mnie ostatnio niezaspokojonego głodu książkoholika, a może „Na psa urok” trudno poważnie krytykować, bo ta pozycja raczej nie pretenduje do miana literatury. Jednak istotną przyczyną takiego a nie innego odbioru tej postaci był optymizm Atticusa. Można stwierdzić, że druid zupełnie nie zachowuje się, jakby miał dwa tysiące sto lat. Z drugiej strony, ci wszyscy długowieczni, zblazowani, zniechęceni, narzekający na brak sensu życia tudzież wygłaszający monologi o tym, ile zła widzieli i jak wszystko jest marnością, zdążyli mi się już znudzić. Bardziej ogólnie zresztą – po lekturze tylu książek, których bohaterowie mierzą się z traumami i są rozdzierani przez wewnętrzne konflikty, czytanie o Atticusie stanowiło mile widzianą odmianę. Przyjemnie spotkać bohatera, który cieszy się życiem, a poczucie bezsensu istnienia uważa za wynik braku ciągłej troski o zdobycie wystarczającej ilości pożywienia. Można się nawet zamyślić nad tym, że w świecie, gdzie można oszukać śmierć, malkontenci i pesymiści z czasem by się wykruszyli i w zasadzie stulecia powinni przeżywać ci, którzy najzwyczajniej w świecie lubią żyć. Nie podobało mi się jedynie to, że z jednej strony Atticus pozbawiał życia przeciwników dość niefrasobliwie (od czasu do czasu komentując, że za jego młodości życie nie miało zbyt wielkiej wartości, a poza tym istnieje życie pozagrobowe), z drugiej zaś potrafił wygłosić umoralniającą mowę wiedźmie.

Trochę szkoda, że pozostałe postacie występują na planie dalszym (z wyjątkiem może pewnej niestroniącej od alkoholu staruszki). Sporo miejsca autor poświęcił psu Atticusa. Miało to wprowadzać element komiczny, ale – przyznam szczerze – rozmowy druida z Oberonem rzadko mnie śmieszyły.

W urban fantasy dość często pojawia się motyw śledztwa. Nierzadko spotykanym wątkiem jest też pokazanie, jak zwykły człowiek, niezdający sobie sprawy z istnienia nadnaturalnych istot, zostaje wciągnięty w rozgrywki i problemy magicznego światka. Autor „Na psa urok” zrezygnował z tych rozwiązań – jego druid spokojnie prowadzi sobie sklep z ziółkami i literaturą okultystyczną (większość to newage’owy chłam, ale prawdziwy adept magii, jeśli wie, o co spytać, może natrafić tu na coś wartościowego), ukrywając się przed bogiem, któremu dawno temu ukradł artefaktyczny miecz. Nietrudno zgadnąć, że poprzedni właściciel magicznej broni będzie próbował ją odzyskać. Na logikę i prawdopodobieństwo wydarzeń lepiej spuścić zasłonę milczenia, bo pisać o ich braku można by długo. Pozwolę sobie tylko wymienić niemal kompletną ślepotę zwykłych mieszkańców miasteczka na dziwaczne wydarzenia (w rodzaju walki na miecze na ulicy w biały dzień, zakończonej dekapitacją przeciwnika; nikt też nie zastanawiał się dłużej nad „cudownym ozdrowieniem” bohatera), beztroskę Atticusa (właściwie po co zgodził się na układ z wiedźmami, skoro od początku podejrzewał je o nieczyste intencje?), czy podejście bogów [2]. Pisząc krótko – „Na psa urok” albo należy potraktować z przymrużeniem oka, albo omijać szerokim łukiem.

Zaletą powieści jest dość potoczysta i niewymuszona narracja. Jeśli przypadnie ona do gustu, można nad pierwszym tomem cyklu o żelaznym druidzie spędzić przyjemnie kilka godzin, jeśli nie, w zasadzie nie ma tam czego szukać. Zakończę więc kilkoma przykładami:

„Lubię swój wygląd. Gdybym zapuścił białą brodę, sprawił sobie spiczastą czapkę, emanował roztropnością i godnością oraz promieniował błogostanem, ludzie mogliby odnieść mylne – choć skądinąd słuszne – wrażenie. Czasami się zapominam i (…) na przykład zaczynam sobie śpiewać jakieś pasterskie pieśni po aramejsku, czekając w kolejce w Starbucksie.”

„Największą zaletą Ameryki jest to, że ten kraj jest praktycznie zupełnie bezbożny.”

„Moja pierwsza ofiara zmieniała się już w popiół, a pozostałym dwóm naprawdę niewiele brakowało do tego, by uświadomić sobie tę bolesną prawdę, iż marnością jesteśmy jedynie i pyłem na wietrze.”

„Bogom niejedynym dzięki za paranoję, którą w ogóle klasyfikuję raczej jako niezbędny element sztuki przetrwania, a nie problem psychiczny.”

„Przemknęło mi przez głowę, że to może nieco zbyt melodramatyczne, ale nie krytykuje się retoryki bogini śmierci.”

„Niedziele przynosiły nam zwykle dość przyzwoity zysk, tak jakby wszyscy niechrześcijanie chcieli coś komuś udowodnić, robiąc swoje pogańskie zakupy wtedy, gdy inni są w kościele. Nietrudno rozpoznać kogoś, kto wychował się w surowym chrześcijańskim środowisku: zwykle kładą oni swoje książki na temat wicca lub coś Aleistera Crowleya na ladę i posyłają mi nerwowy uśmiech, jakby sami nie wierzyli, że zdobyli się na to, by kupić coś zakazanego przez rodziców. Ich aury natomiast niemal zawsze zdradzają spore podniecenie, czego z początku (…) zupełnie nie mogłem pojąć, ale z czasem zrozumiałem, z czego to wynika: ci ludzie po raz pierwszy w życiu mają w dłoniach książki opisujące systemy wierzeń, w których seks nie jest niczym złym, z przejęciem więc czekają na to swego rodzaju uprawomocnienie.”

[1] Choć zawsze zastanawiam się, na ile to jest aktualne, bo akurat slang młodzieżowy zmienia się dość szybko. Owszem, „wypasiony” mówiło się „za moich czasów”. Ale czy teraz się tak mówi?

[2] Jeden bóg mógłby chcieć zniszczenia drugiego, ale jeśli dokonałby tego śmiertelnik i w dodatku tak łatwo, to czy na pewno pierwsze z bóstw pognałoby wyrażać wdzięczność, czy raczej zastanowiłoby się nad podstępnym usunięciem człowieka, gdy ów przestałby już być potrzebny?

W Polsce ukazał się cały cykl, liczący sobie dziewięć powieści, plus tom opowiadań. Nieprzetłumaczone zostały dwie powieści z tego uniwersum, nie opowiadające już o Atticusie, być może także część krótkich form. Aż tak mnie nie wciągnęło, by czytać dalej.