Beatrycze Nowicka Opowiadania

Szare płaszcze: Rubież, Chwała imperium (recenzja, E)

Nietrwałe wizje albo kąpiel w letniej wodzie

Marcin A. Guzek, wyd. Genius Creations

Drugi i trzeci tom cyklu „Szare Płaszcze”

Beatrycze Nowicka: t2 5,5/10 ; t3 4,5/10

„Rubież”, czyli drugi tom cyklu Marcina Guzka o Szarych Płaszczach, dość zgrabnie kontynuuje historię bohaterów. Bez nadmiernych rozczarowań, ale i bez zaskoczeń. Z kolei „Chwała imperium” Marcina Guzka ani specjalnie nie porywa, ani nie odrzuca.

Lekturę „Komandorii 54” wspominam dobrze, z drugiej strony wydarzenia tam opisane szybko zatarły się w mej pamięci. Podobnie jest z „Rubieżą”, którą czytało się przyjemnie, wciąż jednak cyklowi Marcina Guzka brakuje czegoś, co wyróżniałoby go na tle innych książek fantasy.

Akcja tomu drugiego rozpoczyna się pięć lat po wydarzeniach przedstawionych w części pierwszej, co uważam za dobre rozwiązanie – czytelnik nie musi śledzić zwykłego życia bohaterów, zamiast tego spotyka ich ponownie, gdy stają oni przed kolejnymi wyzwaniami. Niegdysiejsi rekruci kontynuują swoją karierę w straży – niektórzy wciąż się uczą, inni osiągają pierwsze duże sukcesy. Sądzę, że przydałoby się poświęcić głównym bohaterom nieco więcej uwagi i „czasu ekranowego”, ponieważ „Rubieże” bardzo niewiele wnoszą do ich charakterystyk. Nie do końca przekonały mnie niektóre decyzje Nathaniela. Rozumiem, że wydarzenia z poprzedniego tomu go zmieniły, ale żeby aż tak?

Autor wprowadza też kilka nowych postaci. Wśród nich najciekawiej prezentuje się młoda księżniczka Olga. Zdecydowanie gorzej nakreśleni zostali nowi kandydaci na Szarych Strażników – napisano o nich zbyt mało, by zacząć wyróżniać ich z tłumu i jakkolwiek przejąć się z ich losem (w moim przypadku z jednym wyjątkiem, który to wyjątek akurat został uśmiercony). Czytając można odnieść wrażenie, że zostali oni wprowadzeni tylko po to, by mogli ginąć zamiast postaci pierwszoplanowych.

Fabułę poprowadzono zgrabnie, choć i tu jest „ale” – punkt kulminacyjny został opisany nazbyt pośpiesznie, co odbiera mu ciężar. Spodobał mi się natomiast zaczątek szerszej intrygi oraz sugestie, że niektórzy z bohaterów w przyszłości będą grali przeciw sobie.

Marcin Guzek pisze sprawnie, przez co całość czyta się bardzo gładko. Zgadzam się jednak z niektórymi opiniami krytykującymi autora za brak choćby śladowego zróżnicowania sposobu mówienia bohaterów.

Szkoda, że „Rubież” nie okazała się książką dłuższą. Pozwoliłoby to na szerszy opis świata, więcej scen z udziałem bohaterów oraz wyrazistsze sceny akcji. Autor kończy powieść tuż po rozstrzygnięciu prowadzonych w niej wątków i zaznaczeniu tematyki części kolejnych, więc przerwanie akurat w tym momencie jest uzasadnione. Niemniej i tak żałuję, że akcja nie została pociągnięta dalej – po lekturze bowiem odnosi się wrażenie, że w książce wydarzyło się stosunkowo niewiele. A że autor nie ma tempa pisania Andrzeja Pilipiuka, na poznanie dalszych losów bohaterów trzeba będzie trochę poczekać i istnieje ryzyko, że w tym czasie zainteresowanie kontynuacją się ulotni.

Przyznam, że w czasie lektury moja opinia na temat „Rubieży” była lepsza. W niecały tydzień po jej skończeniu, niestety, wspomnienia się rozmyły, za to została pamięć o niedostatkach. Trudno mi tę książkę szczególnie polecać, ale też nie ma potrzeby odradzać lektury. Czytelnicy spragnieni płynnie napisanej rozrywkowej fantasy w klasycznym sztafażu mogą po cykl Guzka sięgnąć. Ci zaś, którym spodobała się „Komandoria 54”, z pewnością zapoznają się i z „Rubieżą”.

Łatwo jest pisać o bardzo dobrych i bardzo złych książkach, trudniej natomiast o książkach średnich, a „Chwała imperium” jest właśnie taką powieścią. Marcin Guzek konsekwentnie buduje swoją fabułę, pisze też na tyle sprawnie, że lektura przebiega gładko. Docenić należy starania, by rozgrywać wątki wbrew zakorzenionym w fantasy schematom. Styl jest poprawny, w zasadzie wątpliwości mam jedynie odnośnie użycia niektórych słów kojarzących się bardzo współcześnie (jak np. „Szefu” jako ksywka najemnika), które nieco wybijają z klimatu.

Niestety, trzeci tom cyklu o Szarej Straży, pomimo przedstawionych na jego kartach ważkich wydarzeń, nie wzbudził we mnie praktycznie żadnych emocji. W teorii bohaterowie zostali obdarzeni odróżniającymi ich od siebie cechami, w praktyce większość z nich zlała się w – nomen omen – szarą masę. Autorowi udało się ich uczynić moralnie niejednoznacznymi aż za dobrze, dzięki czemu w zasadzie nikt nie budzi sympatii czy chęci kibicowania mu, nikt też nie jest odpowiednio wyrazistym czarnym charakterem. Nie pomaga także zwyczaj uśmiercania bohaterów w najmniej spodziewanych momentach.

Rozgrywki polityczne oraz kampania wojenna, choć obfitujące w bitwy, spiski czy bohaterskie poświęcenia, niestety prezentują się dość blado. Być może to kwestia pośpiechu, z jakim Guzek prowadzi narrację. Zabrakło umiejętnie budowanego napięcia, przez co całość wydaje się „płaska” i to do tego stopnia, że nie jestem w stanie nawet stwierdzić, czy to już ostatnia część cyklu, czy też w planach są kolejne. Pod koniec książki z gromadki wprowadzonej w „Komandorii 54” mało kto się ostaje, z drugiej strony autor wprowadził kolejne postaci. Z jednego z dialogów zapamiętałam uwagę, że prawdziwa historia nie ma swojej kulminacji i rozwiązania, życie po prostu toczy się dalej. Być może „Chwała imperium” miała to właśnie obrazować, doprowadzając do końca jedynie wątki niektórych bohaterów. A może autor chciał pewne rzeczy zamknąć, nie przekreślając możliwości kontynuacji. Ewentualnie cykl ma się skupiać bardziej na historii świata niż na indywidualnych losach.

Po lekturze części pierwszej miałam nadzieję, że z tomu na tom cykl będzie coraz barwniejszy, tymczasem stało się odwrotnie.

Nie wiem, czy autor zamierza jeszcze wracać do tego świata, jeśli tak – to raczej się nie skuszę, chyba, że już zupełnie nie będę miała co czytać.