Beatrycze Nowicka Opowiadania

Królikarnia (recenzja, E)

Za wcześnie i za późno

Maciej Guzek, wyd. Runa

Beatrycze Nowicka: 6/10

Z opowiadaniami Macieja Guzka zetknęłam się po raz pierwszy na łamach Science Fiction. „Brzask” oraz „Proste rachunki” były klasycznym fantasy. Pamiętam, że gdy pojawiły się wzmianki dotyczące książkowego debiutu autora, oczekiwałam powieści osadzonej w uniwersum wykreowanym na potrzeby wyżej wymienionych tekstów. Teraz mogę stwierdzić, że Guzek wybrał trudniejszą i oryginalniejszą drogę – wtedy byłam zawiedziona i po „Królikarnię” nie sięgnęłam. Zdecydowałam się to zrobić po latach, w ramach zapoznawania się z twórczością rodzimych autorów. Tyle że tym razem lektura okazała się spóźniona – to, co jedenaście lat temu było świeże, teraz nie robi już takiego wrażenia.

Koncepcja wyjściowa, czyli budząca się w Polsce (i na świecie) magia, stanowi dobrą podstawę – docenić należy zwłaszcza sposób, w jaki autor splata nadnaturalne z polską rzeczywistością. W „Królikarni” znalazło się całkiem sporo udanych pomysłów-szczegółów (na przykład na siedzibę Pani Jeziora), ale także celne, często zabawne obserwacje i opisy życia w kraju nad Wisłą. Guzek nie ma złudzeń co do tego, że pojawienie się magii zmieni świat i ludzi na lepsze, co niewątpliwie należy policzyć na plus.

Nie wspomniałam wcześniej, że „Królikarnia” jest zbiorem opowiadań – niestety jest to zbiór nierówny i miejscami niespójny. Trudno mi na przykład uwierzyć, że Kapelusznik chętnie współpracowałby z polskim rządem, a w przypadku Twardowskiego (pojawiającego się w trzech tekstach) nie mam poczucia obcowania z jednym, przemyślanym bohaterem. Książce nie zaszkodziłoby też skrócenie, bo niektóre fragmenty tylko spowalniają akcję, a niczego nie wnoszą. Guzek lubuje się w nawiązaniach i mrugnięciach okiem do czytelnika, lecz często brakuje temu finezji. Zdarza mu się też np. skrytykować autorów fantasy za modę na inspirację mitem arturiańskim, po czym samemu również oprzeć się na tych motywach. W większości utworów brakuje wyrazistych, budzących emocje bohaterów.

Zbiór otwiera „A wy nie chcecie uciekać stąd”. To najdłuższe opowiadanie zbioru – zajmuje około stu siedemdziesięciu stron, czyli więcej niż niektóre powieści fantastyczne sprzed kilkudziesięciu lat. Fabuła nie jest może specjalnie odkrywcza, czy skomplikowana, jednak opis frustracji głównego bohatera mile kojarzy się z opowiadaniami z „Księgi jesiennych demonów” Jarosława Grzędowicza, a marzenie o Krainie Czarów jest bliskie sercu niejednego fana fantastyki. Zdecydowanie przydałoby się temu tekstowi odchudzenie. Przede wszystkim dwa dość długie wtręty (fragmenty książki czytanej przez jednego z bohaterów) sprawiają wrażenie zaczerpniętych z jakichś innych tekstów autora, których szkoda mu było odrzucić – tymczasem tutaj są całkowicie zbędne, w dodatku zastosowana w nich stylizacja językowa nie wypadła dobrze.

Najbardziej spodobało mi się opowiadanie „Skarby”, choć może to z uwagi na wątek romansowy i barwnego bohatera. Nominowana do Zajdla tytułowa „Królikarnia” została oparta na zabawnym pomyśle, choć zabrakło czegoś więcej, bym mogła myśleć o tym tekście inaczej, niż jak o przyjemnej fantastyce rozrywkowej do przeczytania i zapomnienia. W „Brudnych brzegach” i „Reorientacji” pojawiały się ciekawsze fragmenty i koncepcje, jednak jako całość opowiadania nie porywały. W przypadku „Tyle co nic” zgodzę się z niektórymi recenzentami, że to najsłabszy utwór zbioru – rzeczy w założeniu barwne wypadły tu blado i nieprzekonująco, a wątek żony Twardowskiego został ledwo naszkicowany. Wreszcie „Koncesja” budzi pewne skojarzenia z cyklem wiedźmińskim z uwagi na obraz ludzi wyzyskujących i wyniszczających magiczne istoty. Niestety, w porównaniu z Sapkowskim Guzek wypada mniej wyraziście. Odniosłam też wrażenie, iż Twardowski został tu głównym bohaterem niejako na siłę – jego rola nie pasuje do wyobrażenia na temat tej postaci.

Za wadę największą, choć to zarazem kwestia najbardziej subiektywna, uważam to, że lektura „Królikarni” nie wciągnęła tak, jak powinna. Warto docenić, że Guzek szukał tym zbiorem własnej drogi przez polskie poletko fantastyczne, jednak jest to książka średnia.

PS. Jako Krakowianka muszę się wypowiedzieć w obronie rzeźby smoka wawelskiego – otóż zgodzę się, że jest brzydka, jednak nie nazwałabym jej kiczowatą. Proszę sobie wyobrazić sylwetkę legendarnego gada odpowiadającą tradycyjnym wyobrażeniom – to dopiero byłby kicz. Wierzę, że Bronisław Chromy chciał właśnie tego uniknąć, stąd nietypowa forma. Nieprawdą jest też określenie rzeźby przymiotnikiem „blaszany”, skoro to odlew z brązu.