Beatrycze Nowicka Opowiadania

Słoneczne miasto (recenzja, E)

Prześwietleni

Tove Jansson, wyd. Marginesy

Powieść plus mikropowieść, główny nurt

Beatrycze Nowicka: 6/10

Dla fanów Tove Jansson zbiorcze wydanie niepublikowanego wcześniej „Słonecznego miasta” oraz wznowienia „Kamiennego pola” z pewnością będzie gratką. Choć uważam, że jednak opowiadania zebrane w „Wiadomości” są znacznie lepsze.

Wydawnictwo Marginesy kontynuuje wydawanie skierowanych do dorosłego czytelnika utworów Tove Jansson. W ostatnich latach ukazał się zbiór krótkich form „Wiadomość”, „Listy” oraz nowe wydanie „Córki rzeźbiarza”. Teraz przyszedł czas na niewydaną wcześniej w Polsce krótką powieść „Słoneczne miasto” i wznowienie „Kamiennego pola”.

Pierwszy utwór został zainspirowany wizytą pisarki na Florydzie, w mieście zamieszkanym w dużej mierze przez staruszków, którzy zapragnęli spędzić ostatnie lata życia w łagodnym klimacie i miłych okolicznościach przyrody. Brzmi to może urokliwie. Wcale takie nie jest. Jeśli o mnie chodzi, starość jest jedną z rzeczy, których bardzo się boję. Wspominam o tym dlatego, że nie mogę ocenić stopnia, do jakiego ten lęk wpływa na odbiór powieści, przedstawiającej kilka dni z życia mieszkańców pewnego pensjonatu.

Obraz, który kreśli Jansson, wydał mi się upiorny. Oto Saint Petersburg w USA: ładne, zadbane ulice, parki, palmy, na wybrzeżu jedyna atrakcja turystyczna – statek, który można zwiedzać – minąć sklepy z pamiątkami, otrzymać plastikowy kwiatek i przejść się po pokładzie, słuchając odtwarzanej muzyki granej na ukulele, by w końcu trafić do kajuty zapełnionej woskowymi figurami. Mnóstwo tu domów zamieszkanych przez staruszków, którzy żyją tam we własnym gronie, przesiadując godzinami na werandach. Wygnani do tego „raju”, żeby ich krewni nie musieli w ich twarzach oglądać swojej przyszłości. Jeśli ktoś poczuje się gorzej, karetka zabiera go do szpitala. Nie jeździ na sygnale, by nie psuć sielskiej atmosfery. W świecie powieści, kogo już zabiorą, ten nie wraca. A oni tkwią, na ustalonych miejscach, na fotelach wybieranych dożywotnio. W ich życiu już nic się nie wydarzy, prócz śmierci oczywiście. Ta wypełnia pustkę pomiędzy ludźmi, przechadza się cichymi ulicami, w pełnym słońcu.

Chwilami Jansson kreśli sceny wręcz groteskowe, jak na przykład lokalne wydarzenie roku – bal w Klubie Seniora, jakby szyderczo nazwany Wiosennym Balem. Staruszki przychodzą tłumnie, odziane w suknie, które przestały być modne lata temu, ale one przecież o tym nie wiedzą. Organizują konkursy na kapelusze, stroją się w pióra i apaszki. W sali, jak zauważa autorka, z powodu niewietrzenia (te obawy przed przeciągiem) wypełnionej charakterystycznym stęchłym zapachem, odbywają się tańce w takt muzyki sprzed kilku dekad, a ponieważ mężczyzn jest znacznie mniej, partnerzy są losowani. Panie, które nie miały szczęścia, przyglądają się z zawiścią kobietom na parkiecie. A kiedy jeden z tancerzy upada i już nie wstaje, szybko się go uprząta.

Albo taki oto opis parku narodowego Silver Springs, do którego pewnego dnia wyprawiają się pensjonariusze Butler Arms:

„Na skraju dżungli leży ogrodzony plac zabaw Bambiego. Panuje tam tropikalne ciepło, a wszystkie zwierzęta są oswojone, nie gryzą. Kto chce, może kupić butelkę ze smoczkiem z ciepłym mlekiem, żeby pokarmić sarenki, albo potrzymać na rękach króliczki i kocięta. Wszędzie są kózki, beczą i przepychają się (…) pełne ufności gołębie siadają na ramionach i dłoniach, dzieci boją się i krzyczą, są uspokajane, a potem fotografuje się je z przeżuwającymi zwierzątkami. Tę nieopisanie przyjazną i łagodną krainę otacza zapach niemowląt, ciepłego piachu, gotowanego mleka i uryny.”

„Tablica informowała, że jest to Dżunglowa Polana, a niewielki pawilon jak z mórz południowych zachęcał do odpoczynku (…). Na środku polany stał biało-czerwony mikołajek z chorągiewkami i śniegiem na płaszczu, a wokół niego rosły muchomory z plastikowymi pudełkami na świąteczne życzenia. Totem rozdziawiał usta na dżunglę.”

Mogę jedynie napisać, że we mnie powyższe fragmenty budziły podskórną grozę.

W takim otoczeniu żyją i umierają bohaterowie powieści. Jansson przedstawiła wycinek z ich życia – sprzeczki, przechadzki, wspomniane wyżej bal i wycieczkę. Drobne złośliwości, które z braku innych bodźców urastają do rangi strasznych prześladowań. Mieszkańcy Butler Arms żyją w swoich własnych światach. Mówią do siebie, ale nie rozmawiają. Jedna z kobiet regularnie koresponduje z synem – ich listy to banalne, ugrzecznione relacje. Czasem bohaterka pozwala sobie napisać prawdę, jednak potem drze kartki. Prawda bywa zbyt gorzka.

Niestety, pomimo pomysłu i atmosfery, czegoś mi w „Słonecznym mieście” zabrakło. Są tu naprawdę dobre fragmenty (choćby wspomniane wyżej listy) czy stwierdzenia, jednak zdecydowanie bardziej podobały mi się krótkie formy Jansson – tam wszystko było bardziej skondensowane, wyraziste. Tutaj monotonia życia staruszków udziela się tekstowi. Zabrakło jakiegoś punktu kulminacyjnego, rozstrzygnięcia. W jednej ze scen, zwabiony dźwiękami pianina do Butler Arms wchodzi mężczyzna z ulicy, słucha, trochę rozmawia, potem wraca do swoich spraw. Podobnie Jansson pozwala czytelnikowi zajrzeć do pensjonatu tylko na chwilę. Zatem na ocenę „Słonecznego miasta” wpłynie w dużej mierze to, po co dany czytelnik sięga po książkę – czy po to, by dostrzec wycinek egzystencji innej osoby, czy jednak może po to, by doświadczyć czegoś odmiennego od codzienności, albo przynajmniej dostać zamkniętą opowieść, gdzie wątki do czegoś prowadzą.

Kolejna kwestia przyzwyczajeń – jako że z nie-fantastyki czytywałam dziewiętnastowieczną prozę, jestem przyzwyczajona do „gęstszej” frazy, nasyconych emocji, szczerych, desperackich monologów, postaci w jakiś sposób wyjątkowych. Jansson przygląda się bohaterom z dystansu, oszczędnie używa słów. Wszystko jest wychłodzone. Postaci przywodzą na myśl przyrodnicze okazy, motyle przybite w gablotach. W sposobie ich przedstawiania może nie ma okrucieństwa, ale też nie ma litości. Wszystkie te myśli, których zwykle wstydzimy się przed samymi sobą, są relacjonowane. Jeśli zaś chodzi o dialogi, trafnie podsumowuje je jedna z postaci: „niemal wszystko, co do siebie mówimy, naznaczone jest pośpiechem i bezmyślnością, przyzwyczajeniem, przestrachem i potrzebą robienia wrażenia.” W bardziej skondensowanej formie mogłoby to wybrzmieć mocniej, a tak się rozmywa.

Jansson wyjaśnia, że chciała napisać „o tym, czym jest młodość i co to znaczy, gdy człowiek się zestarzeje. I gdy się zakocha.” O ile postaci emerytów wyszły jej dobrze, tak pojawiająca się na kartach powieści para zakochanych jest zupełnie niewiarygodna. Pisarka stworzyła „Słoneczne miasto” w wieku lat sześćdziesięciu, może to jest przyczyna. Sposób opisu pasował do pustoszejących umysłów staruszków, ale młodzi są wybrakowani, za mało myślą i za mało czują. Wydają się jakimiś obcymi istotami i w tym upatruję istotnej wady powieści.

W „Kamiennym polu” Jansson porusza podobne tematy, zresztą wielokrotnie pojawiały się one też w opowiadaniach. Przede wszystkim po raz kolejny przedstawia kłopoty z komunikacją międzyludzką. Opisana w utworze rodzina nigdy tak naprawdę nie żyła razem. Starzejący się dziennikarz spogląda wstecz i zaczyna dostrzegać, że jego życie było puste. „Kamienne pole” jest ponad dwukrotnie krótsze od „Słonecznego miasta” i to wychodzi na dobre, choć jeśli o mnie chodzi, mogłoby być jeszcze bardziej zwięźle. Niektóre rzeczy można było rozegrać lepiej – na przykład fragment pamiętnika matki wnosi jej perspektywę, jednak sposób jego wprowadzenia jest mało finezyjny, ot, w pewnym momencie jeden taki rozdział zostaje wpleciony. Również motyw z pisaniem biografii sławnego człowieka, za pomocą czego autorka niejako „zmusza” bohatera do rozrachunku z własnym życiem, wydaje mi się zbyt łatwym rozwiązaniem, a postawione paralele trochę za toporne. Natomiast dobrze wypadło zakończenie. W przeciwieństwie do „Słonecznego miasta”, „Kamienne pole” pozostawia czytelnikowi nieco więcej nadziei.

Jeśli chodzi o wyżej podpisaną, po lekturze świetnej „Wiadomości” lektura „Słonecznego miasta” okazała się pewnym rozczarowaniem. To jednak nie znaczy, że nie ma tu fragmentów czy scen godnych uwagi.