Beatrycze Nowicka Opowiadania

Rok szczura. Świeca (recenzja, E)

Na krowie w siną dal

Olga Gromyko, wyd. Papierowy Księżyc

Trzeci tom trylogii „Rok szczura”

Beatrycze Nowicka: 6/10

„Rok szczura. Świeca” – trzecia część przygód Alka, Ryski i Żara, czyli więcej tego, za co fani zdążyli polubić prozę Olgi Gromyko.

Trudno mi jest pisać recenzję kolejnej powieści Olgi Gromyko, gdyż zarówno zalety, jak i wady prozy białoruskiej pisarki się nie zmieniają. Czytelnicy, którzy polubili twórczość autorki „Wiernych wrogów”, wiedzą czego się spodziewać i nie powinni poczuć się zawiedzeni lekturą „Świecy”.

W oryginale „Rok szczura” ukazał się jako dylogia, polski wydawca rozbił tom drugi na dwie części. Szczęśliwie miejsce owego podziału zostało wybrane z wyczuciem tak, że nie odnosi się wrażenia przerwania narracji w losowym miejscu. „Świeca” rozpoczyna się ucieczką trójki przyjaciół z miasteczka, w którym już zaczęli układać sobie życie. Na trakcie czekają bohaterów kolejne przygody oraz – jak nietrudno się domyślić każdemu, kto czytał tomy poprzednie – finał związany z wątkiem grożącej ich ojczyznom wojny.

Nie zabraknie żartów, docinków i zabawnych sytuacji. W ilu to już książkach pojawiał się motyw bohaterów udających się w przebraniu na bal u arystokraty – a jednak w wykonaniu Gromyko wciąż prezentuje się on całkiem lekko i przyjemnie. Humor również nie zawodzi – wyżej podpisanej nieraz zdarzyło się parsknąć śmiechem podczas lektury. Urzekł mnie nade wszystko Alk parodiujący kwiecisty styl zalecających się szlachciców: „do przepięknej, drogocennej Isieńki – zacytował Alk z drżeniem w głosie, przypominając sobie, jak siostra podniosłym tonem czytała mu wytwory ogarniętych miłosną febrą adoratorów, przy okazji na zawsze uwalniając go od chęci pisania czegokolwiek podobnego. (…) – Światłości jego duszy oraz studni jego wiadra. – Tam chyba było o studniach oczu – zauważyła Ryska niepewnie. – Bezdennych.”

Nie braknie też rozmieszczonych to tu, to tam, nastrojowych fraz w opisach: „ślady zarastały mrokiem”, „przed świtem ze wschodu popłynęła mgła, jak gdyby ktoś narzucił na schowane za horyzontem słońce całą masę wilgotnych polan. Poranek był nawet nie zimny, ale przeszywający i mlecznobiały, cichy jak jesienią”, „słońce zalewało kamienie wrzącą smołą zachodzących promieni”, „ciężkim czarnym kocem leżało na ziemi niebo z dziurami gwiazd”.

Choć napisałam, że wady również pozostają niezmienne, gdy porównać z „Rokiem szczura”, cykl o Wolsze Rednej, którym Gromyko debiutowała, widać, że nastąpiła pewna poprawa w sposobie konstrukcji fabuły. W cyklu o Rysce pomniejsze przygody, stanowiące pretekst do zabawnych sytuacji, zostały splecione z głównym wątkiem zdecydowanie zręczniej. Czytelnik znający poprzednie książki Białorusinki wie, że zazwyczaj więcej uwagi poświęca ona kreśleniu relacji pomiędzy postaciami i właśnie owym pomniejszym epizodom, podczas gdy punkt kulminacyjny, gdzie ważą się losy większej liczby ludzi, zostaje potraktowany nieco po macoszemu. Tak jest i tutaj – finał odrobinę rozczarowuje o tyle, że wypada mniej dramatycznie od wydarzeń z „Wędrowniczki”, gdzie bohaterom groziła egzekucja. W części drugiej znalazło się też więcej scen, które wzbudzały żywsze uczucia, przez co tom ostatni jawi się nieco bladziej. Oczywiście nie spodziewałam się tutaj patosu rodem z heroic fantasy, ale wolałabym jednak bardziej dramatyczny i budzący emocje opis, gdzie starania bohaterów zostałyby bardziej zaakcentowane, a czytelnik dłużej potrzymany w niepewności co do tego, kto przeżył wydarzenia nad rzeką.

Nie do końca rozumiem też, po co w „Roku szczura” pojawiły się wątki pobocznych postaci z majątku Ryski – ostatecznie nie wnoszą one zbyt wiele. Chyba, że autorka pragnie jeszcze kiedyś powrócić do Rintaru, Sawrii i ich mieszkańców. Osobiście nie miałabym nic przeciwko, bo zarówno z tych postaci, jak i świata można wyciągnąć jeszcze więcej. Tymczasem, pozostaje cieszyć się tym co jest – a jest całkiem sympatyczne zwieńczenie przyjemnego w lekturze cyklu.