Beatrycze Nowicka Opowiadania

Objawienie (recenzja, E)

Łyżki bez

Daniel Greps, wyd. Fabryka Słów

Beatrycze Nowicka: 6/10

Mało oryginalnie, choć przekonująco, dobry początek, słaba końcówka i nierówny styl. „Objawienie” Daniela Grepsa jest całkiem niezłe jak na debiut, lecz autora czeka jeszcze sporo pracy.

Jakiś czas temu w „taniej książce” kupiłam sobie antologię „Kochali się, że strach”. Znajdowało się w niej opowiadanie Daniela Grepsa pt. „Głóg”, które wprawdzie niezbyt mi się spodobało (głównie ze względu na pomysł wyjściowy, który wydał mi się, brutalnie mówiąc, głupi [1]), ale zapamiętałam z niego porównanie wyrazu oczu do targanych wiatrem liści. Gdy więc ostatnio w tej samej księgarni zobaczyłam debiutancką powieść tegoż autora, sięgnęłam po nią, ciekawa, jak poradzi on sobie w dłuższej formie. Po lekturze stwierdzić mogę, że poradził sobie nieźle, choć mam wrażenie, że to dopiero początek jego pisarskiej drogi.

Bohaterem „Objawienia” jest postać bliska nam wszystkim, wręcz archetypowa, ostatnimi czasy zaś najszerzej znana z „Dnia Świra” – Polak-nieudacznik. Wiktor Kot, bo tak ma na imię protagonista, podobnie jak Adaś Miauczyński z filmu Koterskiego jest nauczycielem, podziela także sporo cech swojego filmowego odpowiednika. Poznajemy go w chwili, gdy po kilku latach znajomości odeszła od niego dziewczyna. W dodatku zaczynają się wakacje, Wiktor ma więc stanowczo za dużo wolnego czasu. Bohater spędza go przesiadując w opustoszałym mieszkaniu, obserwując z balkonu sąsiadów i przemyśliwując o swoim zmarnowanym życiu. Odnawia też kontakty z kolegami i daje się im wyciągać na wieczorne nasiadówy w knajpach. Wkrótce przekonuje się, że życie nie wyczerpało swojego zapasu przykrych niespodzianek. Zaczyna się niewinnie – od dziwnego SMSa głoszącego, że „nic nie jest takie, jak ci się wydaje”. Potem pojawia się dziewczyna, której nikt poza Wiktorem nie pamięta (co jednak nadmiernie nie dziwi, zważywszy na fakt, że nieznajoma dosiadła się do towarzystwa w trakcie sobotniej popijawy). Kolejne dni niosą dalsze anomalie stopniowo wpędzające bohatera w paranoję.

Motyw przewodni powieści wykorzystywany był wielokrotnie z mniejszym lub większym powodzeniem. W takich razach wiele zależy od sposobu opowiedzenia historii. Daniel Greps podzielił swoją książkę na trzy części. Najbardziej podoba mi się pierwsza, gdy fabuła dopiero się rozkręca. Zarówno główny bohater, jak i jego otoczenie – zlokalizowane gdzieś na Podbeskidziu fikcyjne miasteczko Smutno oraz jego mieszkańcy – prezentują się bardzo wiarygodnie [2]. Grepsowi daleko jeszcze do drapieżnego realizmu Orbitowskiego, z drugiej strony atmosfera ma być inna – nie tyle zło nasze powszednie, co dotykająca niektórych powszednia beznadzieja, „martwa perspektywa”. Codzienna udręka głównego bohatera, jego rozmyślania, zdawkowe dialogi, zjadliwe komentarze na temat innych, podszyta nieuświadomioną zazdrością i uświadomionym poczuciem wyższości intelektualnej niechęć do tych, którym do szczęścia niewiele potrzeba – wszystko to oddano wyraziście i z wyczuciem. Szczególnie zapadła mi w pamięć scenka, gdzie Wiktor doprasza się od Boga wyjaśnienia, czemu rzuciła go dziewczyna, skoro „nawet chodzę do kościoła, kurwa jego mać. Co niedzielę.”

Na uznanie zasługuje także sposób, w jaki Greps „zakłóca” powieściową rzeczywistość i opisuje reakcje bohatera. Pierwszą część „Objawienia” czyta się jako opis rodzącego się szaleństwa. Narracja jest wprawdzie trzecioosobowa, ale prowadzona z punktu widzenia bohatera. Czytelnik ma okazję poznać myśli Wiktora i obserwować coraz bardziej absurdalne ciągi jego rozumowań. Najważniejsze, że wszystko to zostaje przedstawione płynnie. Zaczyna się od zwykłego zdziwienia i prób racjonalizowania sytuacji. Wydarzenia dziwne i niewytłumaczone mieszają się z równie dziwnymi, jednak szybko znajdującymi swoje wyjaśnienie. Potem konsekwentnie wprowadzane są kolejne elementy, aż czytelnik dociera do momentu, w którym Wiktor jest święcie przekonany, że w jednym z położonych niedaleko jego osiedla ogródków działkowych (a konkretniej w znajdującym się tamże wychodku) mieści się portal do świata fruwających zamków strzeżony przez tajemniczych, prześladujących bohatera „nich”.

Część druga, w której Wiktor Kot odlatuje coraz bardziej, jest już miejscami nieco przeszarżowana (choćby scena narkotycznej wizji wydaje się wyrwana z innej, w dodatku gorszej, bajki). O ile początek wywoływał we mnie uczucie podskórnego niepokoju swoimi niedopowiedzeniami, tutaj sytuacja klaruje się coraz bardziej, a sama historia traci sporo klimatu.

Wreszcie, część trzecia i ostatnia, moim zdaniem wręcz zarzynająca książkę. Sądzę, że w przypadku podjętej przez Grepsa tematyki kluczem jest równowaga pomiędzy interpretacjami: czy bohater oszalał, czy może naprawdę z jego światem jest coś nie tak? Dzięki temu napięcie utrzymuje się do samego końca, a czytelnik może wybrać [3]. Autor „Objawienia” zdecydował się jednak przeważyć szalę w jedną stronę, w dodatku umieścił na końcu powieści łopatologiczne wyjaśnienia wygłaszane ustami jednego z bohaterów. Ostatnie rozdziały nie brzmią już tak dobrze [4]. Pojawia się tutaj sporo patosu (chodzi głównie o pochwały wiktorowego zmagania się z losem), zaś dialog „tłumaczący” pomysł autora wypada przeraźliwie sztucznie.

Podobnie ambiwalentne uczucia wzbudzał we mnie styl. Widać, że Daniel Greps chce wypracować sobie własny, co mu się chwali, wydaje mi się jednak, że proces ten jest daleki od ukończenia. W „Objawieniu” znajduje się sporo wstawek, nazwijmy je „poetyckimi”, które wychodzą raz lepiej, raz gorzej. „Ozdobny” język jest wyzwaniem – słowa trzeba dawkować bardzo ostrożnie, pamiętając, że czytelnik też ma swoją wyobraźnię, a milczenie jest także środkiem wyrazu. Łatwo jest przedobrzyć i popaść w grafomanię: „każdy szczegół był wyrazisty, niczym tandetna dekoracja w dziecięcym teatrzyku. Szachownica trawnika, koląca boleśnie wzrok jaskrawą, kiczowato optymistyczną zielenią. Odrapana ściana szarego gmaszyska, toporną kreską zarysowana na tle rozpalonego nieba wiszącego tuż nad ich głowami, jakby lada chwila miało ich zgnieść pod swym ciężarem. Nieba ostemplowanego piekielną pieczęcią słońca, wysysającą zachłannie każdą kroplę potu. Oczy niemych obserwatorów w ciemnych oczodołach okien. Niewidoczne, bacznie śledzące każdy ruch. Czuł te spojrzenia”. Dla odmiany kilka zdań, które mi się spodobały: „z głośników popłynął senny, przerywany monolog, który odbił się echem od betonowych ścian dworca i uleciał potargany w przestrzeń ponad miastem”, „w takie dni jak ten masz wrażenie, że słoneczny żar spada na miasto z okolicznych wzgórz z impetem, którego nie powstydziłby się wodospad – skręcając się jak górski potok, sycząc wściekle i pieniąc”, „wokół świerszcze dawały głośny koncert, zmieniając wzgórze w gigantyczną grzechotkę”.

Mimo tych wszystkich wad „Objawienie” nie pozostawiło mnie obojętną, choć nie potrafię ocenić, na ile wynika to z talentu autora, a na ile z pewnych podobieństw we wrażliwości, które sprawiały, że dane fragmenty do mnie przemawiały. Mam wrażenie, iż Daniel Greps włożył w swoją książkę bardzo dużo siebie. Pojawia się teraz pytanie – czy będzie umiał opowiedzieć coś jeszcze?

[1] Bohaterem był mieszkający w małej mieścinie dentysta, który w zamian za wyleczenie zęba tajemniczemu jegomościowi otrzymuje… kobietę.

[2] No, może dziwi aż taka ilość knajp oraz fakt, że Wiktor uczy muzyki – za moich czasów tym przedmiotem „dopychali” sobie etaty nauczyciele matematyki, fizyki itp. (co skutkowało dzieciakami okładającymi się plastikowymi fletami prostymi, rzucaniem zapalonych zapałek po klasie oraz petard za okno). Wracając zaś do Smutna, sama niejednokrotnie jeździłam do tego typu miejscowości na wakacje i powiem, że klimat lokalny został oddany odpowiednio.

[3] Uważam, że dobrze to rozegrał Aronofsky w „Pi”.

[4] Dodać też należy, że pojawiające się tam opisy innego świata wypadają – o dziwo – gorzej niż opis miasteczka. Brakuje im polotu, poza tym dosyć dziwi, czemu Wiktor tak bardzo chciałby się tam dostać (zwłaszcza po nieszczególnie smacznej – w zamierzeniu chyba groteskowej – scenie z pajęczą siecią).