Beatrycze Nowicka Opowiadania

Nigdziebądź (minirecenzja, E)

Wycieczka do Londynu Pod

Neil Gaiman, wyd. MAG

Beatrycze Nowicka: 6/10

Bardzo przyjemna w lekturze (wyjąwszy może opisy upodobań kulinarnych pana Vandemara) książka, która jednak nie odcisnęła wyraźnego śladu w mojej pamięci. Gdyby przyszło mi opisać powieść Gaimana jednym przymiotnikiem, określiłabym ją jako powierzchowną. Być może przyczyną jest to, że „Nigdziebądź” powstało na podstawie scenariusza miniserialu, chociaż niewykluczone, że angielski pisarz postawił przede wszystkim na akcję, co obyło się kosztem innych elementów utworu.

Fabuła powieści nie jest przesadnie skomplikowana, choć ze wstydem (bo poszlaki zostały umieszczone we właściwych miejscach) przyznaję, że nie odgadłam tożsamości głównego czarnego charakteru. Niewątpliwą zaletą jest wartka i wciągająca akcja. Na uznanie zasługuje też pomysł na Londyn Pod i jego mieszkańców – miejsca, ludzi i istoty, jak to ładnie ujął autor „zagubione w szczelinach świata”. Gaiman lekko, jakby od niechcenia kreuje kolejne lokacje i wprowadza na scenę rozmaite postaci. Z pewnością w czasie, gdy „Nigdziebądź” zostało wydane po raz pierwszy, wizja ta była świeższa i bardziej niezwykła. Teraz, choć już zbytnio nie dziwi, ani nie prezentuje się oryginalnie, wciąż ma w sobie posmak przygody, tajemnicy czającej się tuż za rogiem. Powieść Gaimana jest kolejną odpowiedzią na pragnienia niektórych ludzi, by poza normalną, szarą rzeczywistością istniała jakaś „druga strona lustra”. A że spośród takich właśnie marzycieli rekrutuje się wielu fanów fantastyki, nic dziwnego, że pisarz odniósł sukces. Wracając jednak do kreacji świata, szkoda, że magiczna podszewka Londynu i zamieszkujące ją niezwykłe istoty nie zostały opisane dokładniej.

Za największą wadę uważam jednak szkicowe i płytkie przedstawienie postaci. Główny bohater przypomina mi protagonistę powieści Toma Holta. Wiem, że „Nigdziebądź” ukazało się wcześniej, można zatem uznać, że to Holt wzorował się na Gaimanie. Choć z drugiej strony portret przeciętnego młodego Anglika pracującego w korporacji, a poza tym wiodącego zupełnie bezbarwne życie miał prawo wypaść podobnie pod piórami dwójki angielskich pisarzy. Niezależnie od tego, jak było, Richard budzi nieco sympatii, ale nie głębsze zainteresowanie. W przypadku pozostałych bohaterów czytelnik poznaje ich wyłącznie na podstawie dialogów i opisu zachowań. Z kolei demoniczna para morderców jest straszliwie przerysowana. Zdaję sobie sprawę, że ta groteska była zamierzona, co nie zmienia faktu, że Croup i Vandemar kompletnie mnie nie przekonali (choć niektóre ich dialogi były zabawne).

Styl Gaimana jest niemal przezroczysty, co sprawia, że „Nigdziebądź” czyta się błyskawicznie i bez zgrzytów. Od czasu do czasu zdarzają się nieco barwniejsze zdania, co nadaje powieści bardziej indywidualnego charakteru. Do tej pory znałam autora „Amerykańskich bogów” jedynie z paru opowiadań; „Nigdziebądź” nie zniechęciło mnie do dalszego poznawania jego twórczości, ale też nie sprawiło, bym żarliwie zapragnęła przeczytać jego inne powieści.