Beatrycze Nowicka Opowiadania

Mag bitewny (recenzja, E)

Demony i magowie albo jeźdźcy smoków z Furii

Peter A. Flannery, wyd. Fabryka Słów

Powieść w dwóch częściach

Beatrycze Nowicka: 6/10

Podzielony na dwie części z powodu znacznej objętości „Mag bitewny” Petera A. Flannery’ego powinien przypaść do gustu czytelnikom stęsknionym za klasycznym heroic fantasy.

Opis „Maga bitewnego” początkowo zniechęcał mnie do lektury, sugerował bowiem historię do bólu wtórną. W końcu jednak ciekawość zwyciężyła i zdecydowałam się zapoznać z losami tytułowego bohatera oraz jego przyjaciół.

Na początku trzeba zaznaczyć, że faktycznie powieść Flannery’ego stanowi powtórkę z rozrywki – świat to typowe quasi-średniowieczne fantasy z nacjami wzorowanymi na wybranych narodach Europejskich. W czasie, w którym rozgrywa się akcja „Maga bitewnego”, ludzkie królestwa uginają się pod naporem demonów i wiedzionych przez nie hord ożywieńców. Tymczasem, w pewnym małym miasteczku mieszkają sobie: chorowity sierota obdarzony magicznym talentem, jego przyjaciel – syn kowala – świetnie radzący sobie w walce bronią białą oraz młoda szlachcianka, a zarazem świetna łuczniczka, obiekt westchnień tego drugiego. Do miejscowości przybywają przedstawiciele królowej aby wybrać spośród lokalnej młodzieży tych, którzy będą kształcić się w stołecznej akademii wojskowej. Równocześnie w to miejsce zdąża jedna z demonicznych armii. Sądzę, że każdy czytelnik fantasy bez trudu dopowie sobie ciąg dalszy.

Historia znana, jednak Flannery ma tę iskrę talentu, która sprawia, że zamiast pomstować na wtórność, całość czyta się z poczuciem nostalgii. Brytyjski autor pisze całkiem zgrabnie – jako że lubię opisy, głównie takie fragmenty wybrałam do zacytowania: „blask zakreślił na pomarańczowo skalisty kontur góry i skłębioną fakturę wiszącego brzuszyska chmur”, „góry północnej Valencji (…) rysowały się na (…) tle [nieba] wyrazistym światłocieniem”, „stanął wyprostowany u wlotu jaskini, patrząc na ciemniejący ospale krajobraz”, „żyj długo i prawdziwie”. Flannery posiadł też kluczową dla pisarza fantasy (zwłaszcza w jej odmianie rozrywkowej) umiejętność kreowania postaci wzbudzających sympatię czytelnika. Dzięki temu losy Falka, Malakiego, Bryny oraz ich towarzyszy śledzi się z zaangażowaniem mimo przewidywalności fabuły. Dobrze wychodzi także autorowi wplatanie w narrację informacji dotyczących świata i magii.

Jeżeli chodzi o uniwersum, nie jest ono oryginalne, ale przynajmniej zostało dosyć spójnie nakreślone. System magiczny jest prosty – na kartach powieści pojawiają się dwa rodzaje magów, odpowiadający mniej więcej RPGowym typom „wizard” i „sorcerer”. Ci pierwsi, określani po prostu jako magowie, to uczeni, ślęczący nad księgami i przygotowujący swoje zaklęcia z wyprzedzeniem. Drudzy, o wiele rzadsi, to magowie bitewni, których moc jest instynktowna, a czary szybkie, niewymagające medytacji oraz studiów. Na polu walki z demonami są oni absolutnie niezbędni, ponieważ potrafią zneutralizować roztaczaną przez piekielne istoty aurę przerażenia. Ponadto, pomyślne zakończenie szkolenia oznacza, że świeżo upieczony mag bitewny może spróbować przyzwać sobie smoka. Jeśli przywołanie zakończy się sukcesem, magiczna istota będzie odtąd wiernym kompanem czarodzieja. Tym, czego zabrakło mi w obrazie świata, była religia – skoro jego mieszkańcy wiedzą na pewno, że mają dusze (demony właśnie na nie polują), tym bardziej powinni mieć jakieś koncepcje na to, co dzieje się z nimi po śmierci (tylko raz zostało wspomniane, iż mieszkańcy jednego z królestw wierzą w tutejszy odpowiednik Valhalli). Tymczasem główni bohaterowie nie modlą się do żadnych bóstw, ani nie zastanawiają, gdzie trafią dusze poległych, nie ma też żadnych kapłanów i świątyń, a ceremonie w rodzaju ślubów i pogrzebów są świeckie.

Akcja „Maga bitewnego” toczy się wartko, dzięki czemu lektura wciąga (pochwalę się, że pobiłam swój rekord czytelniczy, jednego dnia czytając pięćset stron części pierwszej, a następnego całą, liczącą sobie około sześćset pięćdziesiąt stron część drugą). Flannery’emu udało się także całkiem sporo scen heroicznych. Potrafią one odpowiednio wzruszyć, dzięki czemu książka dostarcza wrażeń, jakich od heroic fantasy się oczekuje. Zagadka związana z historią ojca Falka i czarnymi smokami dodatkowo pobudza zainteresowanie czytelnika.

Odnoszę jednak wrażenie, że Flannery zanadto uprościł świat i bohaterów. Demony oczywiście są do szczętu złe, więc trudno mówić tutaj o interesujących antagonistach. Niemal wszyscy ludzie są niezłomni i szlachetni. Poza kilkoma wyjątkami jak jeden mąż z dumą i odwagą stają przeciwko najeźdźcy. Opiekują się słabszymi, są bezwarunkowo lojalni wobec przyjaciół, walczą do ostatniej kropli krwi. Królowa jest szlachetna, piękna, dzielna i kocha swój lud nade wszystko (nie wyłączając władzy). Wspomniane wyżej heroiczne sceny miejscami pojawiają się zbyt często, co osłabia ich oddziaływanie – czytanie o kolejnym bohaterskim poświęceniu albo odsieczy w ostatniej chwili od pewnego momentu już nie wzrusza tak, jak powinno. Młodzi bohaterowie błyskawicznie czynią imponujące postępy w swoich dziedzinach, przewyższając umiejętnościami oraz walecznością doświadczonych wojowników i magów. O jednym z nich wspomniane zostaje „ten człowiek zrodził się z nieszczęścia i wiódł życie wypełnione wstydem, hańbą i cierpieniem. Był słabeuszem w świecie wojowników, ale pokonał (…) przeciwności.” Tyle że zamiast pokazać owo życie w cierpieniu, autor przedstawia tego bohatera w momencie, gdy jego los się odmienia, by potem relacjonować jego drogę ku mocy i chwale. Owszem, pojawia się kilka niezbędnych zawirowań i przeszkód, jednakże postać ta szybko zdrowieje, ujawnia nadzwyczajne talenty, a jakby tego było mało, w parę miesięcy przedzierzga się z kaszlącego chudzielca w umięśnionego wojownika. Do tego Flannery tylekroć raczy odbiorcę opisami niezłomnej woli swojego bohatera (jest to rzecz absolutnie niezbędna dla czarowania i opierania się demonicznym mocom), że stawianie przeciwko niemu coraz to potężniejszych wrogów nijak nie pomaga w budowaniu napięcia.

Skoro antagoniści są tu jedynie figurami do bicia, więcej emocji budzi obserwowanie, jak bohaterowie radzą sobie ze szkoleniem oraz śledzenie prób rozwikłania wspomnianej przeze mnie zagadki. Gdy mniej więcej w trzech czwartych powieści te wątki zostają rozwiązane, napięcie spada i finalna kampania przeciwko demonom nie niesie tylu wrażeń, ile powinna. Zwłaszcza, że stosowane strategie i opisy walki powtarzają się względem bitew i potyczek przedstawianych wcześniej, tyle że tym razem wrogów jest więcej, a ich demoniczni dowódcy są silniejsi.

Przy okazji warto nadmienić, że wydanie jest nader przyzwoite jeśli chodzi o tłumaczenie oraz korektę (znalazłam parę potknięć, ale raczej drobnych). Obie części ozdabiają także przyjemnie się prezentujące czarno białe ilustracje.

Zaletą, zwłaszcza w dobie wielotomowych, rozwleczonych cykli jest to, że „Mag bitewny” zawiera kompletną, samodzielną historię (choć nie można całkowicie wykluczyć, że autor powróci do tego świata). Jeżeli ktoś miałby ochotę przeczytać klasyczną w duchu opowieść o szlachetnych wojownikach stających przeciwko demonicznej inwazji, obsadzoną sympatycznymi bohaterami, może sobie ocenę podnieść i, jak sądzę, śmiało po „Maga bitewnego” sięgnąć. Jeśli jednak ktoś oczekuje od fantastyki powiewu świeżości, raczej nie znajdzie tu wiele dla siebie.