Beatrycze Nowicka Opowiadania

Słodki srebrny blues (recenzja, E)

Ten typ tak ma

Glen Cook, wyd. Alfa-Wero

Pierwszy tom cyklu o detektywie Garretcie

Beatrycze Nowicka: 6/10

Garrett na tropie, czyli „Słodki srebrny blues”, pierwszy tom cyklu Glena Cooka o detektywie z TunFaire.

Cykl o detektywie Garretcie to kolejny przykład starań Glena Cooka, by wprowadzić do konwencji trochę świeżości, zamiast podążać utartymi szlakami heroic fantasy. Sądzę, że pod tym względem „Czarna kompania” okazała się większym sukcesem artystycznym. W porównaniu z nią, seria kryminałów fantasy jest lekturą znacznie lżejszą. Jeśli chodzi o sukces komercyjny, cykl detektywistyczny musiał spotkać się z życzliwym przyjęciem, skoro autor napisał aż czternaście tomów. Wywarł też wpływ na rozrywkową fantastykę, czego najlepszym dowodem są choćby cieszące się obecnie dużym powodzeniem, również wielotomowe „Akta Dresdena” Jima Butchera.

Cook nie był jedynym autorem, który zabawił się w mieszanie konwencji. W tym samym roku (1987), w którym ukazał się „Słodki srebrny blues”, premierę miało także „Na tropach jednorożca” Mike’a Resnicka. Obydwie powieści łączy typ głównego bohatera i oparcie fabuły na śledztwie. Różnica polega na koncepcji świata. Powieść Resnicka to klasyczne urban fantasy. Detektyw Mallory żyje we współczesnym Nowym Jorku, choć potem trafia do jego umagicznionego odpowiednika. Świat Garretta jest już całkowicie odrębnym uniwersum, dość typowym w swej konstrukcji – szlachta, czarodzieje i temu podobne motywy, choć zdecydowanie nie można tu mówić o quasi-średniowieczu. Wracając zaś do podobieństw, zaletami obu książek są potoczysty styl, humor, postaci i dialogi.

Jeśli o bohaterów chodzi, ci nie są może szczególnie oryginalni czy pogłębieni psychologicznie, ale zostali zgrabnie nakreśleni i poprowadzeni. Cook (i Resnick też, ale o nim pisałam już gdzie indziej) sprawnie tasuje zgrane karty. Odwołania do stereotypu stają się zaletą – po krótkim wprowadzeniu czytelnik wie, z kim ma do czynienia. Przy tym Garrett ma dość wyrazisty charakter. Owszem, tradycyjnie jest cyniczny, choć kieruje się swoim kodeksem zawodowo-moralnym, ma słabość do trunków oraz pięknych kobiet. Zwraca uwagę wygadaniem, tupetem, wręcz obcesowością. Co ciekawe, przy całym swoim braku złudzeń odnośnie świata i ludzi, Garrett jest osobą pozytywnie nastawioną do życia. Barwny pomysł miał Cook tworząc współpracownika detektywa – Truposza. Drobiazg, szczegół, ale cieszy. Dobrze wypada też Morley, zwłaszcza jego rozmowy z Garrettem bywają bardzo zabawne.

Styl, jak już wspomniałam, jest przyjemny w lekturze. Spostrzeżenia i uwagi Garretta nadają całości wyrazu. „Ranek jest zawsze zbyt trudną porą na wszystko, z wyjątkiem litowania się nad sobą, a nawet i to sprawia zbyt wiele kłopotu”, „kiedy się wreszcie zjawił, wiedziałem, że nie uciekał przed niczym – chyba, że przed samym sobą. Nie bał się niczego innego”. „Słodki srebrny blues” wydał mi się cokolwiek szowinistyczny, jednak wolę brak poprawności politycznej, niż równouprawnienie na siłę. Cytat na okrasę (odpowiedź Morleya na pytanie Garretta, o przyczynę powodzenia tego pierwszego u kobiet, pomimo złego ich traktowania): „One lubią, kiedy się je tak traktuje (…) Jeśli nie traktujesz ich jak szczury, zaczynają myśleć, że są odpowiedzialne za to, co robią. Znasz kobiety. One nigdy same nie przyznają, że dostały kopa w tyłek, bo rozrabiały”. Brutalne? Tak. Ale i ziarno prawdy też w tym jest.

Największe zastrzeżenia mam do fabuły. Jej część związana ze śledztwem wypada całkiem zgrabnie. Chwilami odrobinę się gubiłam (chodzi mi o powiązanie wątku poszukiwań Kayean z wątkami poczynań służb wywiadowczych), jednak zdecydowanie wolę sytuację, w której główny bohater, było nie było zdolny detektyw, kojarzy fakty, które pozostają nie do końca oczywiste dla czytelnika, od rozwiązania, gdzie odbiorca dawno już poskładał wszystkie elementy w całość, a protagonista błąka się po omacku. Natomiast zupełnie nie rozumiem, dlaczego w pewnym momencie Cook jakby zatęsknił do bardziej klasycznej fantasy i zafundował swojej drużynie typowy – proszę wybaczyć określenie z RPGowego slangu – dungeon crawl [1]. Wyprawa do gniazda potworów nie pasuje do reszty książki, co więcej, została opisana wyjątkowo nieprzekonująco. Postaci schodzą do jaskini i rzezają przeciwników dziesiątkami, co autor opisuje lakonicznie i mdło. Dodatkowo najpierw kilku wrogów stanowi problem, potem zaś setka naraz zgromadzona w swoim leżu nie okazuje się przeszkodą niemożliwą do przebycia.

Nieudany „epizod podziemny” sprawił, że chwilami zastanawiałam się nad niższą oceną. Gdyby „Słodki srebrny blues” został napisany później, byłabym bardziej surowa. Jednak w czasach, w których powstał, pierwszy tom cyklu o Garretcie był pozycją ciekawą na tle innych rozrywkowych powieści fantasy. A i teraz może zapewnić kilka godzin niezobowiązującej lektury.

[1] Czyli – bohaterowie schodzą do podziemi, gdzie pokonują całe mnóstwo potworów i zdobywają łupy.

W Stanach ukazało się czternaście tomów cyklu, na polski przetłumaczono pierwszych siedem. Choć lektura „Słodkiego srebrnego bluesa” była dość przyjemna, nie porwało mnie na tyle, bym szukała tomów kolejnych.