Beatrycze Nowicka Opowiadania

Brama Ivrel (minirecenzja, E)

Ona była piękna a on wierny jak pies

C. J. Cherryh, wyd. Rebis

Pierwszy tom cyklu „Morgaine”

Beatrycze Nowicka: 4,5/10

„Brama Ivrel” C. J. Cherryh, okazała się dla mnie kolejnym przykładem książki, którą czyta się bez szczególnych emocji a potem zapomina. Ot, przykład rozrywkowej fantastyki sprzed dekad. Zapewne w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku rzecz wydawała się bardziej świeża i interesująca, jednak nie oparła się próbie czasu.

W posłowiu Andre Norton chwali koleżankę po fachu za opis zwyczajów przedstawianych ludów oraz niezwykle żywotnych bohaterów. Nie uświadczyłam ani jednego, ani drugiego. W porównaniu z pracą koncepcyjną dzisiejszych autorów cykli, wzmianki Cherryh na temat honorowego postępowania, kodeksu illina, uważania przedstawicieli pewnej rasy za nieczystych, opisy kłaniania się oraz – uwaga – pomysł, by przynależność do klanu determinowała cechy osobowości, wyglądają ubogo, a miejscami śmiesznie.

Stworzoną na potrzeby książki krainę przemierza w tę i we w tę para głównych bohaterów, którzy przeważnie przed kimś uciekają. Aż dziw bierze, że koniom i ludziom (dodać należy, że ci ostatni przeważnie są ranni, wyczerpani, często męczy ich też gorączka) starcza sił – zwłaszcza, że podróż swoją odbywają podczas zimy.

Najbardziej kuriozalne zaś jest postępowanie postaci. Główny bohater, niejaki Vanye, przypadkiem spotyka kobietę z legend, którą obarcza się winą za doprowadzenie do śmierci kilku tysięcy jego rodaków. Okoliczności sprawiają, że wstępuje do niej na służbę i od tego czasu wiernie za nią podąża. Mimo tego, iż nieraz oznajmia mu ona, że gdy będzie trzeba, poświęci go bez wahania, nie chce wyjawić szczegółów swojej misji (w sumie nie wiadomo czemu), co i rusz powtarza też, że z pewnością wkrótce oboje zginą, młodzieniec nie waha się stanąć przeciwko swoim krewnym i rodakom, odrzuca możliwości ułożenia sobie życia, a każdy objaw życzliwości ze strony kobiety traktuje z niemal nabożną czcią. Rozumiem, że bohaterka jest zjawiskowo piękna, jednak wedle lokalnych wierzeń religijnych jest czymś w rodzaju półdemona. Zapomniałabym dodać, że tajemnicza pani, choć przeskoczyła w czasie o sto lat, teraz nie chce stracić ani jednego dnia. Niestety, autorka nie pofatygowała się, by wyjaśnić czytelnikowi, dlaczego pośpiech robi różnicę. Jedynym jaśniejszym puntem jest ciekawa scena rozmowy Vanyego z przyrodnim bratem, który zdradza jakieś (choć niespecjalnie rozwinięte) predyspozycje do bycia ciekawą postacią.

Czy ktokolwiek miał wątpliwości, że dzielni bohaterowie samowtór pokonają złego czarnoksiężnika (choć tak naprawdę jest on mężczyzną władającym zaawansowaną techniką, bo wszystko dzieje się na planecie, gdzie starsza rasa pozostawiła część ze swych wynalazków; swoją drogą zamieszczony w prologu opis zgubnych skutków manipulacji czasem sprawia, że czytelnik nieledwie pragnie skowytać z rozpaczy i zażenowania)? Nic to, że ów poprzednio bez większego problemu niszczył całe armie. A jak to uczynią? Ano przyjadą i tak jakoś samo wyjdzie. Cieszmy się. Ale raczej nie z lektury.

W porównaniu z opartym na zbliżonym pomyśle, powstałym dekadę wcześniej „Świecie Rocannona” Le Guin, „Brama Ivrel” wypada po prostu biednie.

W Polsce ukazał się cały czterotomowy cykl, nie byłam jednak zainteresowana kontynuacją jego lektury.