Beatrycze Nowicka Opowiadania

Daleka droga do małej gniewnej planety (recenzja, E)

Statek pluszowy

Becky Chambers, wyd. Zysk i S-ka

Pierwszy tom cyklu „Wędrowiec”

Beatrycze Nowicka: 4,5/10

„Daleka droga do małej gniewnej planety” Becky Chambers to pierwszy tom cyklu o załodze „Wędrowca”. Autorka napisała już kolejne trzy, jednak nie zamierzam po nie sięgać.

Przywykłam już do tego, by nie wierzyć okładkowym notkom, jednak mimo wszystko żałuję, że w „Długiej drodze do małej gniewnej planety” nie znalazłam „pełnej przygód kosmicznej wyprawy” oraz „niezwykłych zdarzeń w odległych zakątkach wszechświata”. Niebezpieczne sytuacje przytrafiają się bohaterom dwie (można doliczyć jeszcze trzecią, w której zagrożony był tylko jeden z członków załogi „Wędrowca”) i w dodatku tak je opisano, że czytelnik ani przez moment nie obawia się o życie postaci. Dominacja wątków obyczajowych nad całą resztą może i jest czymś mniej ogranym niż kosmiczne potyczki lub eksploracja nowych planet, jednak niestety nie zostały one poprowadzone na tyle interesująco, by z powodzeniem wypełnić pięćsetstronicową książkę. Autorka poświęciła wiele uwagi swoim bohaterom, niektórym przydając zabawne nawyki, ekscentryczne zachowania oraz barwny wygląd, ale jeśli o mnie chodzi, czegoś zabrakło, bym mogła przywiązać się do nich i przejąć ich losami. „Daleka droga…” pozostaje lekką książką rozrywkową – nie ma tu więc refleksji o kosmosie czy analizy życia niewielkiej grupki osób na ograniczonej przestrzeni. Bohaterowie urządzają sobie wieczorki zapoznawcze, jedzą posiłki, robią zakupy w kosmoporcie, odwiedzają krewnych i znajomych, prowadzą długie rozmowy oraz uprawiają seks. W kwestii tych długich rozmów, należy dodać, że często zawierają łopatologicznie wyrażone poglądy – domniemywam, że autorki, skoro wybrzmiewają one jednogłośnie, a kto uważa inaczej, ten zły.

Gdyby Jarosław Grzędowicz chciał mnie przekonać do swoich poglądów, zamiast „Helu-3”, powinien napisać coś w stylu „Dalekiej drogi…”. Tak bowiem mam, że nachalne próby nakłonienia mnie do podzielania czyjejś opinii zwykle wywołują mój sprzeciw. Powieść Chambers przepojona jest duchem politycznej poprawności. Można odnieść wrażenie, że poza wykonywaniem swojej pracy priorytetem jest utrzymywanie miłego nastroju i brońcie bogowie, żeby nikt nikogo nie uraził. Najpoważniejszą obelgą jest tutaj „gatunkista”, a wszyscy chlubią się swoją tolerancją tudzież poszanowaniem zwyczajów innych. Kapitan statku jest mięczakiem że aż żal, jak go biją, zastanawia się, czy właściwie robi, że czuje z tego powodu złość. Za to gniewem się unosi największym, gdy ktoś użyje w odniesieniu do gadziokształtnej pilotki określenia „jaszczurka” – jest to przewinienie na „Wędrowcu” największe. Pomyślałam sobie, że gdyby książkę opartą na identycznym pomyśle napisała Olga Gromyko, „jaszczurki”, „gadziny”, „łyse małpy” i temu podobne padałyby nieustannie, i wcale nie oznaczałoby to, że bohaterowie nie są przyjaciółmi. Za to wymiany złośliwych ripost przynajmniej ożywiałyby narrację i wprowadzały nieco humoru.

Podczas lektury przypomniał mi się pasek komiksowy z mężczyzną mówiącym coś w stylu „uważam, że kobiety są głupie i nadają się tylko do rodzenia dzieci”, na co rozmówczyni odpowiada „szowinista”, a on wyjaśnia, że jest muzułmaninem, co sprawia, że ona się mityguje i stwierdza, iż „szanuje jego poglądy religijne”. Opar absurdu się unosi. Z jednej strony swoboda seksualna i środki psychoaktywne niezła rzecz, a z drugiej pokładowy lekarz zabrania pić więcej niż trzy kubki herbaty dziennie. Nietypowe zwyczaje rozrodcze obcych nikogo nie dziwią, ale klonowanie jest karalne. Rozwiązanie wątków niektórych postaci wskazuje też, gdzie mimo deklaracji o tolerancji, poszanowaniu i równouprawnieniu, autorka nie była w stanie trzymać się ich do końca.

Obraz ludzkości w stworzonym przez Chambers uniwersum jest raczej smutny. Pomysł na to, że doprowadziliśmy naszą planetę do zagłady nie dziwi, nowy też nie jest. Potem jednak – wedle słów postaci – niedobitki Homo sapiens (w większości) chwalebnie nauczyły się pokory. Tyle że przesadnie. Absolutnie nie przeszkadza mi wizja ludzi nie będących liczącą się frakcją wśród innych gatunków inteligentnych. Jednak większość przedstawicieli naszego gatunku pojawiających się na kartach Chambers jest – przepraszam za kolokwializm – pozbawiona jaj.

Trzeba przyznać, że jest to inspiracja do rozważań, czy moglibyśmy tak się rozwinąć, by uniknąć samozagłady, ale też nie pozbawić się tego, co pcha nas do przodu i nie pozwala się poddać. Nie lubię obydwu skrajności. Jeśli chodzi o space-operowe sztafaże, nie podobają mi się wizje ludzkości podbijającej i podporządkowującej sobie inne gatunki, albo terraformującej i eksploatującej planety, na których już występuje życie. Ale to samo mogę powiedzieć o ugrzecznionych, układnych, wystrzegających się przemocy i nieustannie przekonujących o dobrych intencjach ludziach z powieści Chambers.

W „Dalekiej drodze…” znalazło się miejsce na przedstawianie kultur obcych ras, ale można było się posunąć dalej. Ursula K. LeGuin potrafiła wykorzystać „spojrzenie z zewnątrz”, by powiedzieć coś ciekawego o nas. Tu znalazłam właściwie jedną godną uwagi myśl – gdy pilotka zastanawia się nad tym, dlaczego ludzie cenią życie dzieci wyżej niż dorosłych, skoro to dorośli posiedli umiejętności i wiedzę, która pozwala im być bardziej przydatnymi dla społeczności. Zabrakło też wrażenia obcości, czy choćby egzotyki, wyjąwszy może wzmianki na temat zwyczajów seksualnych jednej z ras.

A skoro już o tym mowa, to należy ostrzec, że Becky Chambers, jakby to ująć, postanowiła mocno ubarwić swoim bohaterom i bohaterkom życie erotyczne (choć szczęśliwie raczej stroni od dokładnych opisów). Człowiek z człowiekiem – to by było za proste. Czemu nie iść do łóżka z kimś, kto ma łuski, pióra i ogon? Albo same łuski przynajmniej. Można też snuć ckliwe rozmowy z pokładową SI i przytulać się nago do kabli. Spośród obcych, Chambers najchętniej opisuje gatunek słynący z uprawiania nieskrępowanego seksu. Aż się zastanawiałam, czy nie nadać tej recenzji tytułu „make love and wormholes” (to drugie dlatego, że „Wędrowiec” buduje tunele podprzestrzenne), ale nie chciałam pisać po angielsku, a po polsku nie brzmiałoby to zgrabnie.

Powieść Chambers ma szansę spodobać się osobom podzielającym poglądy autorki oraz tym spośród czytelników, którzy polubią członków załogi „Wędrowca”. Mnie „Daleka droga…” przede wszystkim znudziła.

PS. Tłumaczenie nie jest może złe, ale też nie wyróżnia się na plus, a miejscami bywa nieco toporne. Z kwiatków zacytuję: „bułeczki mają dużo proteiny”.

W Stanach do tej pory wyszły cztery tomy cyklu, w Polsce – dwa. Sama nie zamierzam kontynuować lektury tej serii.