Beatrycze Nowicka Opowiadania

Cienie pojętnych (artykuł, E)

Niesłusznie w cieniu

Adrian Czajkowski, wyd. Rebis

Beatrycze Nowicka

Spotkałam się z opiniami – z którymi całkowicie się zgadzam – że „Cienie pojętnych” to jeden z najbardziej niedocenianych i najoryginalniejszych cykli, jakie ukazały się w ostatnich latach. Ośmielę się na więcej i powiem, że to najbardziej nowatorski wielotomowy cykl fantasy, spośród tych, które miały okazję dotrzeć do szerszego grona odbiorców w ostatnim ćwierćwieczu. Lecz istotnie, nie zdobył on większej popularności – na rozmaitych listach, rankingach, czy w artykułach o charakterze podsumowującym wymieniany jest (jeśli w ogóle tam się pojawia) w charakterze ciekawostki, podczas gdy wysokie miejsca zajmuje „Miecz Prawdy” Terry’ego Goodkinda, kolejne tomy Shannary, czy przygód Drizzta (tu przypomina mi się anegdotka, wedle której R. A. Salvatore spytany podczas udzielania wywiadu, nie pamiętał, ile już napisał książek poświęconych losom najbardziej znanego Drowa [1]). Dlaczego tak się stało?

Fantastyka a wyobraźnia albo teoria i praktyka

Zapytany o przyczynę, dla której czyta fantastykę, niejeden fan odpowie, że lubi podziwiać wytwory wyobraźni autorów. Wydawać by się więc mogło, że im oryginalniejsza wizja, tym lepiej. Truizmem jest jednak stwierdzenie, że – zwłaszcza jeśli chodzi o rozrywkową fantasy – najlepiej sprzedają się sprawdzone rozwiązania. A już, gdy w planach jest cała seria, nikt nie chce nadmiernie ryzykować. W ostatnich latach pojawiła się moda na zmiany, jednak autorzy wprowadzają je drobnymi kroczkami.

Uniwersum standardowego cyklu fantasy to jakaś epoka historyczna, przeniesiona do never-landu i wzbogacona o elementy magiczne. Przez dziesięciolecia królowało quasi-średniowiecze, choć niedawno sukces odniosły książki o światach wzorowanych na XVIII i XIX wieku. Czasem autorzy sięgają po nowe, oryginalne systemy magii. Zwykle jednak w takich przypadkach zachowany zostaje tradycyjny schemat fabularny.

Czajkowski zagrał odważnie, bo nie tylko zaproponował własne, bardzo oryginalne uniwersum, to jeszcze niejako przerzucił punkt ciężkości narracji z losów poszczególnych postaci (to akurat widać bardziej w dalszych tomach) na historię całego kontynentu.

Świat stworzony na potrzeby „Cieni pojętnych” nie jest prostą kalką. Z uwagi na podział jego mieszkańców na rasy posługujące się magią i technologią, stanowi on mozaikę krain i miast zdominowanych przez niepojętnych, gdzie hołduje się starym tradycjom, wierzy w przepowiednie, rzuca zaklęcia i rozmawia z duchami, oraz państw pojętnych, gdzie dokonuje się właśnie gwałtowny postęp – powstają fabryki i uniwersytety, rozbudowywana jest kolej i system transportu powietrznego. Taka koncepcja stwarza wiele możliwości fabularnych – cykl pomieści zarówno losy maga, jak i zdolnego inżyniera. Co ciekawe, Czajkowskiemu udało się sprawić, że światy pojętnych i niepojętnych, choć zasadniczo rozłączne, tworzą wspólnie jeden interesujący obraz. Wizja ta, tak odmienna od najczęściej spotykanych, wprawia niektórych w konsternację – i tak np. spotkałam się z określeniem „Cieni pojętnych” jako steampunku, co wydaje mi się nietrafne. Magii jest tu na tyle dużo, że ma się poczucie czytania fantasy, z drugiej strony technologia wprowadza mnóstwo nowych możliwości. Ta druga zresztą wydaje się przeważać – Czajkowski poświęca rozmaitym wynalazkom i machinom sporo miejsca. Czas akcji „Cieni pojętnych” jest czasem przełomu, skoku cywilizacyjnego. Przed mieszkańcami tego świata otwierają się nowe możliwości, ale też pojawiają się nowe zagrożenia. Brutalnie i realistycznie – to wojna staje się głównym motorem postępu.

Uniwersum Czajkowskiego pozostaje w dynamicznej równowadze, w ruchu. Ilość krain i ludów naprawdę robi wrażenie, sądzę, że można by było napisać drugie dziesięć tomów i jeszcze nie wyczerpać potencjału tego świata. Z drugiej strony, Czajkowski często opisuje je dosyć pobieżnie i całe to bogactwo jedynie miga czytelnikowi przed oczami, jakby oglądał to wszystko z okien pędzącego pociągu.

Ogromną zaletą, przynajmniej dla mnie, są wymyślone przez autora rasy, powiązane ze swoimi zwierzęcymi totemami, z których czerpią pewne umiejętności i cechy. Taki „klucz” do ich tworzenia jest kolejnym źródłem wielkiej różnorodności. To, że tymi zwierzętami są głównie stawonogi (plus trochę mięczaków i paru przedstawicieli innych grup systematycznych), z jednej strony przydaje oryginalności i egzotyki całej wizji, z drugiej jest o tyle ryzykowne, że większość ludzi wyżej wzmiankowanych stworzeń się brzydzi. Być może to sprawiło, że muszcy, żukowcy oraz modliszki nie budzą tyle sympatii, co elfy, krasnoludy, czy nawet wilkołaki i perspektywa czytania o nich nie kusi aż tak bardzo. Ponadto zacięcie autora (który studiował biologię) w wymyślaniu multum ras opartych na mniej znanych stworzeniach, czy grupowanych wedle występowania ich pierwowzorów, może ucieszyć osobę o podobnych zainteresowaniach (która doceni np. pomysł, by szkarłupniowcy stanowili zagrożenie dla podwodnych kolonii), natomiast kogoś nie obeznanego w temacie może mocno skonfundować i wręcz zniechęcić.

Kolejną interesującą koncepcją jest fabuła inspirowana drugą wojną światową. Słyszałam o niejednej powieści fantastycznej, będącej historią alternatywną, albo utworach toczących się w „naszej” rzeczywistości wzbogaconej o pierwiastek nadnaturalny. Czajkowski zrobił coś innego, niejako „przełożył” fragmenty historii XX wieku na swoje uniwersum fantasy, nie czyniąc tego jednak na tyle dokładnie, by losy jego świata były dokładną analogią. Do tego wymieszał je z wątkami typowo magicznymi. To akurat wypada nieco gorzej, te Szkatuły Cienia i Pieczęcie Robaka, z drugiej strony stanowi immanentny element fabuły.

Jest w „Cieniach Pojętnych” pewnego rodzaju niezdecydowanie – klasyczne dla fantasy motywy i rozwiązania sąsiadują z oryginalnymi pomysłami i (miejscami) bardziej realistycznym, „historycznym” podejściem. Nie jest to typowy, komercyjny cykl o przygodach magicznego wybrańca, ale to nadal fantasy rozrywkowa, skupiona na akcji. Choć od czasu do czasu pojawiają się poważniejsze przemyślenia, nie dominują one nad całością.

Pamiętam recenzję pewnego Amerykanina, skarżącego się na to, że „cykl nie zakończył się sprawiedliwie, bo «źli» nie dostali odpowiedniego łupnia”, widać więc, że przeciętnemu czytelnikowi fantasy może jednak zabraknąć „heroicznego” podejścia. Dodać też muszę, że od pewnego momentu osowców nie da się postrzegać, jako „tych złych do pokonania.” Z drugiej strony nagminne ratowanie pewnych bohaterów, czy samo zakończenie, zdecydowanie bardziej optymistyczne i – użyjmy już tego słowa, skoro wcześniej padło – sprawiedliwe, niż była historia, raczej nie skusi czytelników, będących wielbicielami ponurego realizmu.

Po tym jak zaczyna?

Gdybym sporządziła ranking przeczytanych przeze mnie cykli fantasy, wyciągając średnią ocenę z ocen wszystkich części, „Cienie pojętnych” znalazłyby się na najwyższym miejscu. To jedyna znana mi seria, która jest coraz lepsza z tomu na tom, gdzie widać, że autor czyni postępy i gdzie akcja nie zwalnia ani na moment.

Okazuje się jednak, że marketingowo lepszym podejściem jest włożyć najwięcej wysiłku w tom pierwszy. Potem, jeśli świat i bohaterowie „chwycą”, można się jeszcze postarać przez jeden, dwa następne, by wreszcie osiągnąć etap, na którym można swobodnie lać wodę a fani i tak to kupią.

Tymczasem u Czajkowskiego tom pierwszy istotnie nie powala – to, że świat jest ciekawy, już widać, jednak przedstawianie tego chwilami wypada dość sztywno i sztucznie (ach, te długie wyjaśnienia bohaterów). Z początku też wszystko zapowiada typową fabułę fantasy ze złym Imperium (na wschodzie tym razem) i przeciwstawiającą się mu dzielną drużyną, która w dodatku nie budzi szczególnej sympatii czytelnika. Prawdziwą urodę cyklu dostrzega się dopiero po lekturze kilku tomów, gdy można docenić pracę koncepcyjną włożoną w świat i fabułę, kiedy Czajkowski nabiera płynności w kreowaniu kolejnych bohaterów i wplataniu ich losów w ogólny obraz. Pytanie tylko, ilu czytelników dotrze do tego etapu?

Pochwalę jeszcze raz akcję – niezwykłe jest to, jak Czajkowski utrzymuje jej tempo. Wiąże się z tym wyjątkowa „gęstość” wydarzeń. To ogromny atut, ale też „Cienie pojętnych” wymagają uważnej lektury, śledzenia wielu wątków jednocześnie, zapamiętywania postaci i szczegółów. Tam, gdzie jeden doceni intelekt autora, inny czytelnik może się pogubić, zwłaszcza, jeśli czytałby kolejne tomy w miarę ich ukazywania się a nie jednym cięgiem.

A skoro o ukazywaniu się, na pochwałę zasługuje też niezwykła dyscyplina autora, który nie dość, że pisał dobrze, to jeszcze nie kazał czytelnikom za długo czekać na kolejne części. Jest to tym bardziej godne szacunku, że Czajkowski nie utrzymuje się z pisania. Całe „Cienie pojętnych” powstały po godzinach jego pracy (pamiętam uwagę, że duże fragmenty „Podniebnej wojny” powstały w pociągach). Pamiętam też wypowiedź o tym, jak napisał pierwsze cztery tomy i w tej formie zaproponował wydawcy. Czajkowski zdecydował się na takie rozwiązanie, ponieważ obawiał się, że odrzucenie części pierwszej mogłoby go na tyle zniechęcić, iż zarzuciłby pomysł. A on chciał te książki ukończyć.

Nie zaprzeczę, portret, jaki wytworzyłam sobie na podstawie wywiadów, czy innych wypowiedzi w internecie, budzi moją sympatię dla autora. Pisarz jawi mi się jako człowiek skromny i z pasją. W odróżnieniu od kilku popularniejszych odeń autorów, słowo „sprzedać” nie pojawia się u niego jak mantra. Chętnie chwali swoich kolegów po piórze, o niektórych pisze nawet, że sam nie dorasta im do pięt (choć ja wymieniłabym rzeczy, które Czajkowskiemu wychodzą lepiej, niż owym osobom). Wreszcie, czyż można nie lubić kogoś, kto na pytanie, co go przeraża, odpowiada, że Justin Bieber i kreacjoniści?

Bohaterowie

Chociaż, jak wspomniałam, Czajkowski wyrabia się w trakcie pisania cyklu, bohaterowie nie są jego mocną stroną. Owszem, miewa nośne pomysły, od pewnego momentu bardzo dobrze wypadają mu też postaci dalszych planów. Jednak osoby, które zasługują na miano protagonistów cyklu, często prezentują się blado. Albo też są prowadzone nierówno – w niektórych tomach konkretni bohaterowie są bardziej pełni życia i przekonujący, trafiają się im ciekawe sceny i niezłe dialogi, w innych zaś albo przewijają się gdzieś na obrzeżach fabuły, albo niby wiele się dzieje z ich udziałem, ale wszystko to jest mechaniczne, teoretycznie wypływa ze znanych czytelnikowi motywacji, a mimo to nie przekonuje.

A przecież większość wielotomowych cykli opiera się na bohaterach właśnie. Pozytywne uczucia, jakie wzbudzają w czytelnikach, są bardzo ważnym bodźcem, by sięgnąć po kolejną część.

Są w cyklu tomy, gdzie autor skupia się na ogólnym obrazie wojny, składa go z losów mniej znacznych postaci – i to wychodzi mu dobrze, choć zapewne nie każdemu przypadnie do gustu takie podejście. Ale są też takie, gdzie kilka postaci zostaje zdecydowanie wyeksponowane i choć czasem pisarzowi udaje się to zrobić dobrze (np. w „Spadkobiercach ostrza”), to w wielu przypadkach czegoś jednak brakuje i nie zyskują one sympatii czytelnika. Zresztą, pal licho sympatię, oni po prostu za często nie mają charyzmy. Szczególnie miałko, oczywiście w moim odczuciu, wypada Che Maker – nie pamiętam drugiej równie bezbarwnej i pozbawionej zdecydowania postaci, której decyzje mają wpłynąć na losy świata (wyjąwszy jakieś szybko zapomniane marne książki).

Doceniam też panujące w większości krain równouprawnienie, wielką liczbę kobiet żołnierzy, pilotów, agentek, pań polityk. Z drugiej strony, niestety, jeśli chodzi o psychikę – kobiety i mężczyźni u Czajkowskiego wcale się nie różnią. W zdecydowanej większości przypadków można by zamienić imiona oraz końcówki gramatyczne i czytelnik nie odczułby różnicy.

Intelekt a emocje

Czytając „Cienie pojętnych” podziwiam potencjał świata przedstawionego, postaci i wydarzeń, rozmaite pomysły i smaczki, konsekwencję autora, a także jego zdolność zapanowania nad tak złożoną wizją. Z drugiej strony, choć zdarzają się sceny budzące głębsze uczucia i zapadające w pamięć, nader często brakuje tym powieściom emocjonalnego oddziaływania.

Tak, jak Gemmell potrafił w prostą, raczej schematyczną fabułę tchnąć ducha, tak Czajkowski odwrotnie – skomplikowaną i ciekawą fabułę często przedstawia dość sucho. Relacjonuje wydarzenia, prezentuje kolejne elementy swojego świata, ale czyni to w taki sposób, że odbiera się je „na chłodno.” To już niestety istotna wada (choć z drugiej strony to rzecz subiektywna i zapewne znajdą się osoby, których jednak „Cienie pojętnych” poruszały).

Jeszcze o tłumaczeniu słów kilka

Na naszym rynku Czajkowski szczęścia nie miał i porządnych przekładów się nie doczekał. Irytujący (i zaciemniający odbiór) chaos w nazewnictwie, kalki z angielskiego i niefortunnie (albo wręcz błędnie) tłumaczone zdania nie służą „Cieniom pojętnych”. Nie mogę powiedzieć, żeby tłumacze całkowicie pokpili sprawę, jednak na pewno dałoby się to zrobić lepiej. Natomiast, skoro już o tych kwestiach, podoba mi się wydanie: koncepcja graficzna, ale też dobry papier (w 2022, gdy większość moich książek fantasy sprzed lat kilku już zżółkła, ta seria wciąż pozostaje bielutka).

Co by było gdyby…

Przyznam, że jestem bardzo ciekawa, czy „Cienie pojętnych” z czasem zdobędą uznanie (może, kiedy jeszcze bardziej znudzą się tradycyjne rozwiązania), czy też przepadną wśród setek innych pozycji. Sądzę, że cykl mógłby wytyczyć kierunek dla fantasy XXI wieku (nie jedyny, oczywiście).

Dla mnie wizja Czajkowskiego ma potencjał, który wykracza poza literaturę. Lubię sobie wyobrażać, jakie filmy mogłyby zostać nakręcone na podstawie tych książek. Gdyby zabrał się za to ktoś z wyczuciem w kwestii wysokobudżetowego fantasy i odpowiednim zmysłem estetycznym, mogłaby powstać prawdziwa uczta dla oka.

Sam świat powstał jako autorski system RPG i zdecydowanie nadaje się do wykorzystania nie tylko przez kolegów Czajkowskiego ze studenckich lat. Przede wszystkim to uniwersum niezwykle pojemne, nadające się do prowadzenia bardzo szerokiego wachlarza przygód – od przysłowiowego ratowania wieśniaków, czy pływania po morzu pirackim statkiem, przez rozgrywki szpiegowskie i polityczne, aż po wątki eksploratorskie. Mistrz gry może zabrać swoich graczy do przepastnych kniei nawiedzanych przez duchy, kapitalistycznego miasta, gdzie rywalizują ze sobą kupieckie rody i przestępcze organizacje, na pełen intryg dwór pajęczego arystokraty, do stolicy totalitarnego państwa, czy nawet na dno morza, gdzie ludzie mieszkają w ukrytych pod kopułami miastach i kontaktują się telepatycznie z krakenami. Może kazać im prowadzić śledztwo w sprawie śmierci polityka, który zabawiał się okultyzmem, myszkować wśród tysiącletnich zabytków Khanaphes, albo wykradać tajemnice któregoś z genialnych inżynierów na zlecenie konkurencji. System ras i ich umiejętności wydaje się wygodny i przede wszystkim grywalny. Jeszcze tylko (tylko…) dobra mechanika i ładne wydanie (przy odpowiedniej reklamie), i to mógłby być naprawdę dobry system.

Poza RPG, uniwersum pojętnych i niepojętnych nadawałoby się także na podstawę dla gry komputerowej (np. strategii), planszówki, czy karcianki. Ale to też kwestia przypadku oraz marketingu – czy dana kreacja stanie się na tyle popularna, by zostać wykorzystana w innych mediach. Nie widzę na to wielkich szans, niestety, choć przyjemnie było sobie pofantazjować.

Są za to szanse, że autor kiedyś wróci do tego świata. Przyznam, że nie pogardziłabym też zbiorkiem opowiadań (autor regularnie zamieszcza je na swoim blogu), wydanym w tej samej szacie graficznej, co cykl.

[1] Swoją drogą, jest w tym pewna ironia, że twórcy uniwersum Forgotten Realms wymyślili rasę elfów, u której panuje matriarchat, a najbardziej rozpoznawalnym jej przedstawicielem został mężczyzna.