Beatrycze Nowicka Opowiadania

Spadkobiercy ostrza (recenzja, E)

Cień ojca

Adrian Czajkowski, wyd. Rebis

Siódmy tom cyklu „Cienie pojętnych”

Beatrycze Nowicka: 7,5/10

W „Spadkobiercach ostrza” Czajkowski odnajduje złoty środek pomiędzy opisem świata, relacjonowaniem akcji i kreacją bohaterów. Siódmy tom „Cieni pojętnych” to solidna powieść i interesująca kontynuacja cyklu.

Chociaż z zamiarem sięgnięcia po „Cienie pojętnych” nosiłam się od dłuższego czasu, bodźcem, który ostatecznie mnie przekonał, była internetowa recenzja siódmego tomu. Z tego powodu wiele obiecywałam sobie po „Spadkobiercach ostrza”. I chociaż do cyklu o Wiedźminie powieściom Czajkowskiego daleko, nie mogę powiedzieć, by lektura części siódmej okazała się rozczarowaniem. Odniosłam wrażenie, że autorowi udało się wreszcie znaleźć idealne proporcje, pozwalające na wyraziste przedstawienie świata i postaci, bez znaczącego spowalniania akcji.

„Spadkobiercy ostrza” zamykają drugi podcykl w obrębie „Cieni…” i, podobnie jak dwie poprzednie powieści, przedstawiają losy wybranych bohaterów. Tym razem autor zdecydował się zabrać czytelnika do znajdującej się na północ od Nizin Wspólnoty ważek, dokąd Tynisa udała się po śmierci bliskich jej ludzi – ojca i kochanego przez nią bez wzajemności Salmy. Che wraz z Thalrykiem wyrusza na poszukiwania przybranej siostry. Równolegle przedstawione zostają poczynania cesarzowej Sedy, ponadto kilka rozdziałów dotyczących imperium koncentruje się na wątku wprowadzanych w ich armii unowocześnień.

Po egzotycznym Khanaphes i nakreślonych z rozmachem podwodnych miastach Wspólnota jawi się wręcz siermiężnie, co jednak jest zgodne z zamierzeniami autora. Na podstawie wzmianek w częściach poprzednich czytelnik mógł sobie już coś niecoś wyobrażać – jednak obraz państwa ważek z kart „Spadkobierców ostrza” jest zupełnie inny. Zresztą, Tynisa także była rozczarowana. Po traumatycznych przejściach, zagubiona i osamotniona bohaterka wybrała się do ojczyzny swojego ukochanego w poszukiwaniu ukojenia. Na miejscu zastała krainę wyniszczoną wieloletnią wojną, biedną, opustoszałą i zrujnowaną. Gigantyczne straty w ludziach, jakie ponieśli ważcy, doprowadziły do wyludnienia wielu regionów i praktycznego załamania struktury władzy. To z kolei spowodowało wzrost przestępczości – część mieszkańców, którzy po wojnie nie mieli do czego wrócić, a także ci, którzy poczuli się bezkarnie, zajęli się rozbojem.

Ale wojna to nie tylko fizyczne straty – krwawy konflikt z imperium odcisnął piętno na psychice ocalałych i Czajkowski o tym nie zapomina. Nie ogranicza się przy tym do jednej strony frontu – pośród postaci, których życie w ten czy inny sposób zwichnęła wojna, znajdują się także osowcy. Ważkowy książę Felipe Shah i generał Lowre Cean, którzy utracili swoje dzieci, Dal Arche, weteran Varmen, niegdyś członek elitarnej ciężkiej piechoty imperium, rozwiązanej po tym, jak nowa broń uczyniła tę formację niepotrzebną, czy znany z poprzednich tomów Gaved. Tym razem Czajkowskiemu udało się nakreślić przekonujących bohaterów, uwagę zwracają zwłaszcza Lowre Cean i Varmen. Zapamiętałam szczególnie dwie świetne i przejmujące sceny. W jednej generał ważców rozmawia z Tynisą o bezsensie wojny i poddaje w wątpliwość to, czy dla wolności warto było przelać tyle krwi, wytracić na polach bitew całe pokolenie. W drugiej Lowre spotyka się z Varmenem – nagle okazuje się, że dawniejsi wrogowie rozumieją się lepiej i są sobie bliżsi niż swoim rodakom.

W „Spadkobiercach ostrza” zwraca uwagę największa jak do tej pory niejednoznaczność moralna. I chociaż Czajkowski ma tendencję do lokowania niektórych bohaterów po określonych stronach barykady, na pewno odszedł już sporo od czarno-białego podejścia, kojarzącego się z fantasy z przeszłości. Zresztą, w jego uniwersum praktycznie nie ma religii (wyjąwszy kulty plemion modliszek i boską cześć, jaką darzą swoich mistrzów mieszkańcy Khanaphes). Poszczególne rasy i kultury mają swoje systemy wartości, co widać przede wszystkim w podejściu do zabijania. Imperium os nie jest już teraz przedstawiane jako państwo potworów. W „Spadkobiercach ostrza” Tynisa zostaje wplątana w konflikt pomiędzy szlacheckim rodem a bandą zbójców i każda z tych stron ma swoje racje. Chociaż herszt szajki, znakomity łucznik, siłą rzeczy wzbudza pewne skojarzenia, daleko mu do Robin Hooda, tak jak i księżna nie jest szlachetną opiekunką chłopów, a Tynisa mieczem jej sprawiedliwości.

A skoro już mowa o młodej fechmistrzyni – również jej portret został rozbudowany. Brak celu i motywacji, by zrobić cokolwiek ze swoim życiem, poczucie winy i nękające Tynisę koszmary zostały przedstawione przekonująco. Ciekawie rozegrany został także wątek nawiedzenia przez ducha ojca. Ogólnie koncepcja duchów zmarłych, odmienna niż w innych znanych mi książkach fantasy, a także inna od powszechnego rozumienia tego słowa, zasługuje na uznanie. Losy Tynisy, nękanej przez cień Tisamona, i rozwiązanie tego wątku można także odczytywać metaforycznie. Nie chcąc zdradzać fabuły, napiszę tylko, że skłaniają do głębszej refleksji.

Podczas lektury „Imperium Czerni i Złota” główni bohaterowie nieodparcie kojarzyli mi się z postaciami do RPGów – przede wszystkim, jeśli chodziło o skład „drużyny” i umiejętności poszczególnych postaci. Pogłębienie psychiki bohaterów nieco oddaliło to podobieństwo, jednak w niektórych kwestiach pozostaje ono boleśnie odczuwalne. Przede wszystkim realizm walk jest rodem z RPG. Tynisa kosi wrogów niczym dwunożny kombajn, przeważnie wychodząc z bitew bez większego uszczerbku na zdrowiu – a jeśli nawet, to poważne rany nie przeszkadzają jej podnieść rapiera po raz kolejny. W całych „Cieniach pojętnych” opisy pojedynków nieszczególnie mi się podobały – bywają one bardzo długie, ale nie potrafię sobie ich sensownie zwizualizować.

Drobne zastrzeżenia mam też do tłumaczenia, w którym zdarzają się kwiatki w rodzaju „samotnie pośród wrogów doszły ją wieści o jego śmierci”. Jest ich na szczęście bardzo niewiele.

Lektura „Cieni pojętnych” oznacza nie tylko śledzenie losów postaci, ale też obserwację postępów czynionych przez autora. Widać, że Czajkowski zmierza w dobrym kierunku. Mam szczerą nadzieję, że następne części okażą się przynajmniej równie udane, co „Spadkobiercy ostrza”.

PS. Na marginesie pozwolę sobie dodać, że bardzo spodobała mi się okładka, jest chyba najlepsza z dotychczasowych.