Beatrycze Nowicka Opowiadania

Hołd dla mroku (recenzja, E)

Finał iście ekspresowy

Adrian Czajkowski, wyd. Rebis

Czwarty tom cyklu „Cienie pojętnych”

Beatrycze Nowicka: 6/10

„Hołdu dla mroku” nie sposób nazwać gorszym od części poprzednich, sprawia jednak wrażenie, jakby autor starał się porozwiązywać pewne wątki nieco za szybko.

Zgodnie z zapowiedziami autora, „Hołd dla mroku” zamyka pewien rozdział. Można nawet przypuszczać, że pierwotnie Czajkowski rozplanował akcję na cztery tomy, uzależniając powstanie dalszych części cyklu od powodzenia pierwszych powieści. Pisarz zadbał o to, by wszystkie kluczowe wątki znalazły swoje rozwiązanie. Niewątpliwie należy tutaj docenić stopień panowania nad fabułą, czy swego rodzaju szacunek dla czytelnika, któremu nie każe się długo czekać na rozstrzygnięcie opisywanego konfliktu. Z drugiej strony, ujęty na około czterystu pięćdziesięciu stronach finał, chociaż nie można nazwać go chaotycznym, jest bardzo wyrywkowy.

Nie licząc pierwszych pięćdziesięciu stron, przez resztę powieści akcja gna na łeb na szyję. Uwaga narratora przeskakuje pomiędzy licznymi, rozrzuconymi na całej mapie świata miejscami. Mamy więc Kolegium, Sarn i okolice, wycinek ziem Wspólnoty wraz z miastem Suon Ren, na krótko Helleron i Astę, Tharn, Mynę, przedpola Felyalu i Seldisu, Solarno, Szar oraz Capitas. Postaci rozdzielają się i łączą, podobnie wiążące się z nimi wątki (tych strategicznie ważnych naliczyłam osiem). Owszem, można to wszystko ogarnąć bez większego trudu, jednak takie rozwiązanie sprawia, że Czajkowski ogranicza się w zasadzie tylko do istotnych wydarzeń, pozostawiając między nimi luki.

Te ostatnie zaś podkopują nieco wiarygodność fabuły. Jak Felise i Tynisie (tej drugiej zwłaszcza) udało się dotrzeć tak szybko i bez większych problemów do stolicy os, gdzie jak dotąd nie trafił żaden szpieg Makera, a i nieraz wspominano, że imperium to niemal państwo policyjne? Na czym dokładnie polegały przygotowania do rebelii w Solarno? Ponadto, w „Hołdzie dla mroku” czarno-złoci odnoszą porażki wręcz hurtowo, a te najmniej prawdopodobne wydarzają się dzięki stosowaniu magii. Dość dziwne wydają się także motywy Thalryka, choć były major Rekefu pozostaje chyba najbardziej wyrazistą postacią powieści. Bitwy opisywane są skrótowo, poszczególne postaci pojawiają się na krótką chwilę, by zaraz ustąpić miejsca następnym.

Pośpiech uniemożliwia też nadanie wydarzeniom odpowiedniego dramatyzmu. Czajkowski wyrzyna w tym tomie połowę swoich bohaterów, jednak zazwyczaj nie udaje mu się nadać ich śmierci odpowiedniej wagi. Raz, że trudno żałować postaci, której nie zdążyło się polubić, ale – ważniejsze nawet – bywa, że nagły zgon zostaje opisany w ledwie kilku akapitach, tak, że czasami z początku nie byłam pewna, że to już ostateczny koniec danego protagonisty. A przecież większość z nich ginie bohatersko, podejmując walkę z przeważającymi siłami wroga, i wręcz zasługuje na to, by ich ostatnie chwile zostały nakreślone z epickim zacięciem. Odrobinę owego zacięcia kilkakrotnie widać, jednak sądzę, że na bazie istniejących pomysłów można było stworzyć coś, co budziłoby znacznie intensywniejsze emocje. W poprzednich tomach ginęły jedynie postaci drugoplanowe, a nieraz zdarzało się, że protagoniści Czajkowskiego przeżywali wbrew wszelkiej logice. W „Hołdzie dla mroku” bywa za to na odwrót – już coś się prawie udaje, przybywa odsiecz, brawurowa akcja kończy się sukcesem, a tu nagle jakieś potknięcie, albo włócznia w plecy. Można tu podnieść argument realizmu wydarzeń, ale w świetle upartego ratowania niektórych bohaterów ze znacznie gorszych opałów takie tłumaczenie nie przekonuje. Wydaje się za to, że niektóre swoje postaci Czajkowski po prostu lubi, albo też miał pomysły na ich dalsze losy, co do innych zaś nie wiedział, co można by z nimi zrobić, ewentualnie potrzebował ich śmierci, żeby dać większe pole do działania ich pozostawionym przy życiu towarzyszom.

Przy całym powyższym utyskiwaniu, muszę jednak przyznać, że „Hołd dla mroku” pozostaje bardzo sprawnie napisaną fantastyką rozrywkową. Dotychczasowe tomy „Cieni pojętnych” wydają się także znakomitym materiałem na adaptacje filmowe – to w zasadzie gotowe scenariusze. Nie ma tam licznych retrospekcji czy monologów wewnętrznych, całość jest przede wszystkim opisem akcji obfitującej w bitwy wielotysięcznych armii (w tym potencjalnie najbardziej malownicze starcia w powietrzu), pojedynki i rozgrywki wywiadów. Żywi aktorzy mogliby z kolei tchnąć ducha w postaci Czajkowskiego. Gdyby za cykl wziął się ktoś, kto dysponowałby odpowiednim budżetem i podszedł do sprawy poważnie, mogłoby powstać naprawdę zapierające dech w piersiach widowisko.