Beatrycze Nowicka Opowiadania

Klęska ważki (recenzja, E)

Imperium atakuje

Adrian Czajkowski, wyd. Rebis

Drugi tom cyklu „Cienie pojętnych”

Beatrycze Nowicka: 6,5/10

Wszyscy ci, których zainteresowało „Imperium Czerni i Złota”, nie powinni poczuć się rozczarowani „Klęską ważki”.

O ile tom pierwszy „Cieni pojętnych” stanowił rozbudowane preludium, służące przedstawieniu koncepcji świata i sytuacji politycznej, wprowadzeniu bohaterów oraz zapoczątkowaniu najważniejszych wątków, w „Klęsce ważki” wydarzenia nabierają rozmachu. Zniszczenie przez Stenwolda i jego sojuszników prototypowej lokomotywy uniemożliwiło osom przeprowadzenie ataku zgodnie ze strategią wojny błyskawicznej, jednak to tylko spowolniło marsz czarno-złotych na zachód. Druga część cyklu Czajkowskiego koncentruje się przede wszystkim na opisie zakrojonych na szeroką skalę działań wojennych.

Trzeba tu powiedzieć, że w miarę rozwoju akcji sceny batalistyczne wydają się coraz lepsze. Autor przedstawia dwa oblężenia miast, jedną dużą bitwę oraz szereg pomniejszych potyczek. Jest to okazja ku temu, by rozwinąć rozmaite pomysły. Uwagę zwracają opisy działań mrówczych armii, których żołnierze połączeni są mentalną więzią, co pozwala na natychmiastową łączność – wielotysięczne oddziały wojsk walczą w sposób ściśle skoordynowany i umierają w milczeniu. Pojawia się także jeszcze więcej urządzeń, rodzajów broni i pojazdów. Walki toczone są przy użyciu wszelkich dostępnych środków od posyłania oddziałów złożonych z przedstawicieli podbitych narodów w charakterze mięsa armatniego, przez stosowanie napalmu, wszelkiego rodzaju machin miotających, aż po zaklęcia osłabiające morale wroga. Wojna Czajkowskiego jest wojną nowoczesną. Przyznam, że pomimo tego, iż nie gustuję w scenach batalistycznych, opisywane wydarzenia naprawdę mnie wciągnęły. Autorowi udało się także w kilku miejscach opisać bohaterskie poświęcenia tak, by nie popaść w przesadę prowadzącą do zobojętnienia czytelnika. Nie są to sceny na miarę Wegnera, tym niemniej są dynamiczne, plastyczne i od czasu do czasu potrafią wzbudzić emocje.

W „Klęsce ważki” autor rozwija wątki zapoczątkowane w tomie poprzednim, wprowadza też szereg nowych, z czym wiąże się pojawienie wielu postaci. Owszem, Czajkowski panuje nad tym wszystkim [1], jednak po raz pierwszy zdarzyło mi się pomyśleć, że jego narracja jest nazbyt zwięzła. Podczas gdy bolączką wielotomowych cykli bywają dłużyzny, tutaj każda scena, opis, czy dialog jest podporządkowany fabule. Dzięki temu powieść czyta się naprawdę gładko, jednak cierpią na tym bohaterowie. Przy takiej ich ilości, niemal wszystkim poświęcono bardzo niewiele miejsca. Z tego powodu nadal pozostawiają oni czytelnika obojętnym, a w przypadku niektórych można wręcz powiedzieć o kroku wstecz (dotyczy to przede wszystkim Thalryka, Che i Acheosa).

W „Imperium Czerni i Złota” brakowało mi większej ilości rozdziałów przedstawiających poczynania i punkt widzenia os. „Klęska ważki” pozwala czytelnikowi zajrzeć poza linię frontu i nieco bliżej poznać wybranych czarno-złotych. Potencjalnie ciekawym wątkiem zmarnowanym przez pośpiech jest historia Imperatora i jego siostry. Mogę sobie tylko wyobrażać, jak ten sam motyw rozwinąłby Martin. Czajkowski ogranicza się jedynie do kilku spotkań i podania kluczowych informacji. Podobnie jest z historią ważki-mścicielki, przedstawioną w paru scenach rozrzuconych po całej powieści, podczas gdy „potencjał dramatyczny” tego wątku pozwoliłby uczynić z niego jeden z ważniejszych w książce. Wreszcie, przemiana jednego z bohaterów wydaje się umotywowana, jednak stworzenie wrażenia „rozciągnięcia w czasie” przydałoby jej wiarygodności, a tak, odnosi się wrażenie, jakby przewartościowanie własnych poglądów nastąpiło w tempie ekspresowym.

Pojawiający się wątek tajemniczego i niebezpiecznego artefaktu – Szkatuły Cienia (brrr, szkoda że nie Starożytnej Złowieszczej Szkatuły Mroku), tudzież mrocznego, wampirycznego czarnoksiężnika, niespecjalnie przypadł mi do gustu. Sama wojna wydaje się być wystarczająco skomplikowana, by zapełnić jej opisem kolejne tomy. A tak, mam wrażenie, że autor szykuje sobie magiczne rozwiązanie kwestii os (górujących nad większością sąsiadów pod względem militarnym).

Jeśli porównać „Klęskę ważki” z tomem pierwszym, istotnie jest „więcej, szybciej i mocniej”. Nie zawsze wychodzi to na dobre, ale autor podtrzymuje zainteresowanie czytelnika. Nie uważam części drugiej ani za gorszą, ani za lepszą od poprzedniczki.

[1] Jedynie w dwóch przypadkach znalazłam fragmenty, gdzie dana postać dwa razy dowiadywała się o tym samym.