Beatrycze Nowicka Opowiadania

Asystent czarodziejki, Utracona Bretania (recenzja, E)

Gdy zamiast habilitacji odkrywasz w sobie moc

Aleksandra Janusz, wyd. Nasza Księgarnia

Pierwsze dwa tomy „Kronik Rozdartego Świata”

Beatrycze Nowicka: t1 6/10 ; t2 5/10

„Asystent czarodziejki” okazał się całkiem przyjemną w lekturze, okraszoną odrobiną humoru, lekką fantasy z gromadką sympatycznych bohaterów oraz wartką akcją. Aleksandrze Janusz bardzo naturalnie i wdzięcznie wychodzi kreacja postaci. Mimo tego, że autorka nie wprowadza rozbudowanych charakterystyk i wręcz skąpi informacji na temat przeszłości bohaterów, wypadają oni przekonująco. Chce się śledzić ich losy i kibicować im w pokonywaniu kolejnych przeciwności. Jedyna uwaga, jaką mam, to ta, że spośród sześciu głównych postaci tylko tytułowy asystent jest mężczyzną – a że w dodatku Vince ma usposobienie raczej ugodowe, zostaje zdominowany przez kobiety.

Warto pochwalić zgrabnie prowadzoną narrację oraz przyzwoity styl. Świat przedstawiony został opisany dość pobieżnie, choć należy zauważyć, że to dopiero pierwszy tom cyklu. Niezależnie od tego widać jednak, że nie jest to typ fantasy nastawiony na drobiazgową kreację uniwersum, a raczej na obfitującą w przygody fabułę. Janusz miesza elementy typowego sztafażu fantasy ze współczesnością – w jej świecie istnieją fabryki, turystyczne kurorty, czy zasilane magią sprzęty AGD, zaś czarodzieje mają do swojej dyspozycji takie cudeńka jak automagiczne wielofunkcyjne laski bojowe z włókna węglowego. Nieźle prezentuje się koncepcja magii opartej na obliczeniach i nauce. Zresztą akademickie „tło” (autorka jest neurobiologiem) jest wyraźnie widoczne w opisach funkcjonowania Gildii Magów, że wspomnę choćby o pisaniu grantów na wyprawy, czy użeraniu się z biurokracją, wymagającą dokumentów w trzech kopiach z podpisami wszystkich świętych ze szczególnym uwzględnieniem osób akurat nieuchwytnych (śmiejcie się, o wy, którzy nie borykacie się z takimi rzeczami na co dzień).

Autorka sięgnęła po motywy już znane, że wymienię starożytną wojnę magów, która doprowadziła do Rozdarcia, utraconą wiedzę magiczną, Pustkę i wypełzające z niej stwory, bohatera odkrywającego w sobie moc niezbędną dla ratowania świata, złych nekromantów, czy Wyrocznię. Zostało to podane z pewnym mrugnięciem oka do czytelnika, choć póki co trudno mówić o szczególnie twórczym podejściu do wspominanych wyżej kwestii. Dlatego wiele zależy od nastawienia czytelnika – ci, którzy szukają zgrabnie napisanej, poprawiającej humor rozrywki, mogą sobie śmiało ocenę podnieść. Choć zaznaczam, że „Asystent czarodziejki” nie stanowi zamkniętej fabularnie całości, a akcja urywa się w emocjonującym momencie. Pozostaje zatem czekać na kontynuację zapowiedzianą na wrzesień.

„Asystent czarodziejki” oraz „Utracona Bretania” sprawiają wrażenie jednej długiej powieści podzielonej na dwie części, dopiero razem wzięte stanowią fabularną całość. Bywa, że w kolejnych tomach cykli autorzy starają się wprowadzać nowe elementy, by podtrzymać zainteresowanie czytelnika – „cząstkowy” charakter „Utraconej Bretanii” sprawia, że zawiera ona jedynie bezpośrednią kontynuację „Asystenta czarodziejki”, bez rozbudowywania uniwersum i pogłębiania portretów psychologicznych postaci. Ta druga kwestia jest rozczarowująca. Owszem, okoliczności się zmieniają, ale bohaterowie nie rozwijają się zbytnio, może poza tym, że wszyscy zyskują okazje, by pokazać, jacy potrafią być twardzi.

Tom pierwszy utrzymany był w tonie humorystycznej fantasy przygodowej, drugi natomiast zbliża się do heroic fantasy, czego nie uważam za dobre rozwiązanie. Raz, że zdecydowanie mniej tu humoru, za to pogłębia się wrażenie wtórności (choćby postać głównego antagonisty i jego mroczne plany wypadają sztampowo). Bohaterowie zaczynają drażnić swoją jednoznacznością – główne postaci pozytywne są szlachetne, zdeterminowane i dzielne, zaś ich wróg jest szalonym megalomanem i do tego mizoginem. Kobiety natomiast są wspaniałe – narzeczona Vince’a, z zawodu malarka, objawia talenty w dziedzinach strategii, logistyki i dyplomacji, mistrzowsko włada też wypożyczoną jej laską bojową, którą nieraz wykorzystuje do walki, czy to w mniejszych potyczkach, czy w walnej bitwie. Kathryn i Liliana, było nie było nastolatka i dziecko, również znakomicie radzą sobie ze wszystkimi przeciwnościami. Kiedy w jakiejś scenie pojawia się generał Theresa, zazwyczaj towarzyszą temu zachwyty nad jej kompetencją i charyzmą.

Kolejną kwestią jest to, że wydarzenia nabierają rozmachu, jednak niewiele z tego zostało opisane na kartach książki. Pisząc brutalnie, Janusz to nie Robert Wegner. Parę opisów bitew się znalazło, jednak większość kampanii wojennej została jedynie streszczona narracją w stylu „później nazwano tę bitwę największą w historii Bretanii”, a o samej bitwie trzy strony czegoś, co bardziej zasługuje na miano podsumowania. Uważam, że jeśli autor nie czuje się pewnie w jakimś temacie, lepiej żeby unikał szczegółowych opisów. Niemniej powstaje pytanie, czy warto było planować fabułę na taką skalę, zamiast skupić się na konfliktach magów? Zdarzali się autorzy, którzy wprowadzali wydarzenia w rodzaju kampanii wojennych czy pojedynków, unikając jednocześnie dokładnego ich opisywania, i nie wzbudzali we mnie uczucia niedosytu. Ale to dlatego, że oferowali coś w zamian, na przykład ciekawe postaci, które dominowały nad całością, skupiały na sobie uwagę. Niestety, bohaterowie „Utraconej Bretanii” nie są na tyle charyzmatyczni, by udźwignąć powieść.

Wrażenie luk wypływa też z narracji – główne postaci zostały rozdzielone a ich losy przedstawiono w osobnych rozdziałach (te na temat Vince’a napisano w narracji pierwszoosobowej, pozostałe w trzecioosobowej). Wątki przeplatają się ze sobą, jednak nie ma ciągłości – kiedy bohaterka wraca do danej grupki postaci, zazwyczaj okazuje się, że w międzyczasie minęło parę tygodni i doszło do istotnych wydarzeń. Jakby nie dowierzając inteligencji czytelnika, pod koniec powieści Janusz raz jeszcze podsumowuje chronologię wydarzeń, co wypada dosyć sztucznie. „Utraconą Bretanię” czyta się bardzo lekko, łatwo i przyjemnie, ale odnosi się też wrażenie powierzchowności. Jej lektura to niezobowiązująca rozrywka w klimatach tradycyjnego fantasy, jednak – dla mnie – zabrakło „czegoś więcej”, co sprawiłoby, że na dłużej odciśnie się w pamięci.

Jeśli o mnie chodzi, nie wciągnęło mnie na tyle, bym sięgnęła po tom trzeci. Tych, którzy zainteresowali się losami Vince’a i jego szefowej (oraz, jak sądzę samą autorkę), spotkała bardzo niemiła niespodzianka, mianowicie Nasza Księgarnia przerwała wydawanie cyklu i jak do tej pory część czwarta się nie ukazała.