Beatrycze Nowicka Opowiadania

Gobelin z wampirem (recenzja, E)

Wampiry także cierpią na kryzys wieku średniego

Suzy McKee-Charnas, wyd. Rebis

Beatrycze Nowicka: 5/10

Pomysłem na „Gobelin z wampirem” była przede wszystkim postać głównego bohatera, którego podejrzewam o bycie duchowym ojcem Emiela Regisa. Wampir McKee-Charnas nie jest bowiem ożywieńcem, tylko przedstawicielem innego, choć podobnego z wyglądu do ludzi gatunku. Nie dysponuje nadnaturalnymi mocami, odznacza się jednak sporą siłą oraz zdolnością tolerowania ciężkich obrażeń. Na co dzień pracuje na wyższej uczelni, z tej okazji zresztą przedstawia wykład z antropologii, podczas którego zapytany o to, czy w legendach o wampirach i wilkołakach można znaleźć ziarno prawdy, wprost opowiada o sobie (choć oczywiście słuchacze sądzą, że bawi się tylko, fantazjując na temat tego, jak mógłby wyglądać i żyć pierwowzór mitycznego krwiopijcy). Scena ta skojarzyła mi się z rozmową, w jakiej Regis odpowiadał na pytania Geralta i reszty drużyny (tę spuentowaną uwagą Milvy, że zaczynają o poważnych tematach a „wżdy na dupie kończą”).

Trzeba tu powiedzieć, że Sapkowskiemu postać wampira udała się lepiej. W przypadku McKee-Charnas potencjał pomysłu nie został w pełni wykorzystany, poza tym czuć rozziew pomiędzy tym, kim autorka chciała uczynić swojego bohatera, a kim on faktycznie jest. Znałam kiedyś gracza w RPG, który umyślił sobie, że jego postać będzie bezwzględnym szlachcicem-intrygantem. Zwykł on często powtarzać, że jego bohater „jest zły”, co urosło do rangi swego rodzaju powiedzonka. Tyle że w praktyce, czyli w grze, owego zła widać nie było. Podobnie jest z doktorem Edwardem Weylandem. Autorka pisze, że wampiry to drapieżniki najwyższego rzędu, określa swojego bohatera epitetami w rodzaju sprytny, bezwzględny, przebiegły, okrutny (nie wiadomo czemu wielokrotnie też powtarza opis jego wyglądu). Tyle że są to raczej pobożne życzenia, bo z postępowania protagonisty wynika, że jest on raczej nieudacznikiem. Weyland popełnia niewybaczalne błędy. Zabija w bliskim sąsiedztwie swojego miejsca pracy, w biały dzień zaczepia kobietę w miejscu publicznym i oznajmia jej, że zaraz nasyci swój głód, czyni szczere wyznania przed psychoterapeutką, w antrakcie przedstawienia zabija człowieka ot tak, by rozładować napięcie wywołane spektaklem. Przykłady można by mnożyć. To, że jako drapieżnik jest samotnikiem, którego męczy udawanie człowieka i wchodzenie w interakcje społeczne, uważam za dobry pomysł. Mam jednak wrażenie, że na tej bazie dałoby się stworzyć o wiele ciekawszą postać. Tymczasem Weylandowi brakuje nie tylko rozsądku, ale też drapieżności i charyzmy. To właśnie on powinien być najlepiej nakreśloną postacią książki, a niestety nią nie jest.

Pozostali bohaterowie wypadają o wiele lepiej. Tytuł „Gobelin z wampirem” jest trafny, gdyż Weyland stanowi jedynie element obrazu. W książce sporo jest wątków obyczajowych – autorka przedstawia migawki z życia środowiska akademickiego, psychologów, artystów. To akurat wyszło całkiem nieźle i stanowi walor książki. Wzmianki na temat uczelnianych intryg czy plotki o pacjentach wypadają wiarygodnie. Przyznam, że owo tło mi się spodobało. Sytuacja nieco się pogarsza, gdy dochodzi do interakcji z wampirem – jakoś trudno mi uwierzyć we właściciela hurtowni (zamieszanego w szemrane interesy, to prawda), zadającego sobie trud, by trzymać w mieszkaniu (w którym pomieszkuje też jego nastoletni bratanek) rannego wampira. Albo w psychoterapeutkę wierzącą pacjentowi opowiadającemu jej, że jest wampirem, i marzącą o zaciągnięciu go do łóżka (dodać warto, że w rozmowach z nią krwiopijca o ludziach wyraża się zazwyczaj per „bydło”). Ujmując to krótko – mam wrażenie, że „wpasowanie” Weylanda w „normalny” świat nie do końca się udało. Jako że serial „Czysta krew” do pewnego momentu oglądałam z zainteresowaniem, sądzę, że jest to bardziej kwestia samego ujęcia tego rodzaju motywów – trzeba to zrobić na tyle przekonująco, by odbiorca zechciał zawiesić niewiarę. W tym przypadku jednak się nie udało.

„Gobelin…” jest bardziej zbiorem mikropowieści połączonych osobą głównego bohatera, niż samodzielną powieścią. Stąd fabuła ma charakter kilku powiązanych epizodów. Nie można tu mówić o wartkiej akcji, całość raczej skupia się na postaciach i ich interakcjach. Styl McKee-Charnas jest poprawny, więc całość czyta się dość lekko. Jeśli chodzi o tłumaczenie i redakcję zdarzają się literówki, nie rozumiem też, czemu „hypothermia” zamiast „hipotermia” i dlaczego po dr nader często pojawiają się kropki. Na koniec dwie rzeczy, które mnie rozbawiły. Pierwsza to scenka, gdy podczas terapii psycholożka każe wampirowi, jak by to ująć… wypowiadać się w imieniu własnych rąk (co ten zresztą czyni: „Jesteśmy do siebie podobne, chcemy być razem, bo jest nam dobrze ze sobą”). Gdybym poszła do terapeuty i usłyszała takie polecenie, chyba uciekłabym z gabinetu, nie chcąc się leczyć u czubka… Druga to zdanie „Edward uważa, że jego organizm syntetyzuje witaminy, minerały i nawet białko”. Kuriozalność tego dorównuje prawie słynnemu w niektórych kręgach „nie będę jadł DNA” (chcę wierzyć, że to wyraz ignorancji wampira a nie autorki).

Nie nazwę utworu Charnas złym, da się go czytać, ale też specjalnie nie porywa ani nie zostaje w pamięci.