Beatrycze Nowicka Opowiadania

Miecz Shannary (minirecenzja, E)

Terry Brooks, wyd. Replika

Pierwszy tom trylogii „Shannara”

Beatrycze Nowicka: 4,5/10

Wydawcy postanowili przypomnieć czytelnikom pierwszy tom trylogii „Shannara”, w związku z czym postanowiłam podzielić się wspomnieniami z lektury tej powieści. Gdyby ktoś porównał ze sobą utwory fantasy nawiązujące do Tolkiena, a następnie wyłonił najczęściej powtarzające się motywy i wątki, z dużym prawdopodobieństwem odnalazłby je także w „Mieczu Shannary”. Główny bohater to młodzieniec żyjący sobie w położonej na uboczu wiosce. Już w pierwszym akapicie, w jakim się pojawia, autor oprócz opisu wyglądu zewnętrznego raczy czytelnika informacjami na temat wspaniałego charakteru swojej postaci. Cudowny, prawy i dzielny Shea Ohmsford jest oczywiście przeznaczony do wyższych celów, o czym dowiaduje się, kiedy do wioski przybywa tajemniczy czar… druid Allanon. Wkrótce potem bohater musi uciekać przed wysłannikami Złego Lorda. Nietrudno zgadnąć, że powstaje drużyna, która radośnie przemierza stworzoną na potrzeby powieści krainę. Choć – trzeba to przyznać – spodziewałam się, że autor zostawi sobie sporo niezbadanych obszarów na potrzeby dalszych części, a tymczasem postaci już w pierwszym tomie wędrują przez niemal całą mapę (na której można znaleźć tak „klimatyczne” nazwy, jak Moczary Mgieł oraz Góra Czaszki). Oczywiście na końcu wybrańcowi przyjdzie się zmierzyć z mrocznym, złym i niegodziwym Lordem Warlockiem, do czego niezbędny mu będzie tytułowy miecz, zwany także Mieczem Prawdy.

Niektórzy zwracają uwagę, że pewnym novum, jeśli chodzi o kreację świata, były wzmianki, wskazujące na to, że w zamierzchłej przeszłości poziom technologiczny był wysoki, później jednak nastąpiła zagłada cywilizacji, która w czasie akcji „Miecza Shannary” ponownie zaczęła się rozwijać. Choć, szczerze mówiąc, nie wpływa to znacznie na charakter samego uniwersum. Zaletą powieści Brooksa jest natomiast styl – mało którą książkę fantasy czytało mi się tak gładko i potoczyście. Drużyna podróżuje, ciągle coś się dzieje, nawet nie wiadomo kiedy przewraca się kolejne kartki i ani się człowiek obejrzy, a już bohaterowie (z jednym wyjątkiem, który końca nie dożył) świętują zwycięstwo nad złem.

Powstaje tylko pytanie, czy warto takie książki wznawiać? Dorosłemu i wyrobionemu czytelnikowi fantasy Brooks nie ma w zasadzie nic do zaoferowania, chyba, że ktoś jest wielbicielem klasycznych motywów. „Miecz Shannary” ma większe szanse spodobać się młodszemu czytelnikowi, zaczynającemu przygodę z fantastyką, tyle że wydaje mi się, iż w tego rodzaju literaturze panują obecnie inne mody. Długo zastanawiałam się nad oceną – 4/10 rezerwuję sobie zazwyczaj dla utworów, których lektura mnie męczyła i zniechęcała, a tak nie było. Niemniej, jest to naprawdę książka, którą można sobie darować.

Wydawniczy sukces pierwszej trylogii sprawił, że Brooks w pewnym momencie wziął się za taśmową produkcję cykli osadzonych w tym uniwersum. Część z tych książek została przetłumaczona na polski, jakoś jednak nie zapalałam nieodpartą chęcią zapoznania się z nimi.