Beatrycze Nowicka Opowiadania

Akwaforta (minirecenzja, E)

Miasto na krawędzi snu

K. J. Bishop, wyd. MAG

Beatrycze Nowicka: 8/10

Z twórczością K. J. Bishop spotkałam się kilka lat temu w wydaniu specjalnym „Fantastyki”, w którym umieszczono krótkie opowiadanie tej autorki pt. „Sztuka umierania”. Tekst zaintrygował mnie na tyle, bym wciągnęła „Akwafortę” na prywatną listę lektur, choć nie kwapiłam się zbytnio z realizacją swojego postanowienia. Gdy wreszcie debiutancka powieść australijskiej pisarki znalazła się w moich rękach, nie poczułam się zawiedziona.

„Akwaforta” ma w sobie niezwykły magnetyzm. Jako że jest to utwór o nieśpiesznej fabule, a dodatkowo jego bohaterowie nie budzą sympatii (dotyczy to zwłaszcza postaci, której poświęcono najwięcej miejsca, to jest Gwynna), chwilami aż dziwi, że potrafi wciągnąć. A jednak tak właśnie jest – czytelnik pochłania kolejne rozdziały, zagłębiając się w gąszcz uliczek miasta Ashamoil, gdzie zbytkowne aleje sąsiadują z dzielnicami nędzy, a najlepiej powodzi się szubrawcom. Kolejna dziwna rzecz – na stronach „Akwaforty” pojawia się od czasu do czasu starannie odmierzona makabra, ale choć zazwyczaj tego rodzaju rzeczy skutecznie odstręczają mnie od lektury, tym razem tak się nie stało.

Co decyduje o sile tej powieści? W znacznej mierze słusznie chwalone na okładkowej notce styl autorki i klimat całości. Ten pierwszy jest intrygujący, zazwyczaj subtelny, ale potrafiący pobudzić wyobraźnię. Wszelkie porównania i metafory są starannie dobierane tak, by stworzyć wrażenie niezwykłości, ale też uniknąć popadnięcia w nadmierną kwiecistość. Język nigdy nie ugina się pod ciężarem środków. Narracja prowadzona jest lekko, ale jednocześnie konsekwentnie. „Akwaforta” sprawia wrażenie utworu bardzo spójnego. Nie jest to jednak spójność kojarząca się z konspektami, detalami i notatkami, raczej ogólne poczucie czegoś, co przenika i spaja wszystkie elementy utworu. Niektórzy porównywali „Akwafortę” do snu (zresztą, sama autorka miejsce akcji „Sztuki umierania” nazywa „miastem ze snu”), mnie jednak sen kojarzy się ze znacznie większym chaosem zdarzeń, miejsc i ludzi – tymczasem powieść Bishop została starannie skomponowana. Zgodzę się jednak, że o ile w większości książek fantastycznych, z jakimi mam do czynienia, autorzy starają się uczynić świat przedstawiony jak najbardziej „realnym”, w przypadku „Akwaforty” wszystko jest ulotne i płynne, nie pozoruje „prawdy”. Może też dlatego krwawe opisy nie robią aż takiego wrażenia.

Jedna z bohaterek powieści jest artystką, tworzącą w duchu surrealizmu i symbolizmu. Te dwa terminy doskonale odnoszą się także do całej powieści, pełnej sugestywnych scen i obrazów. Najemny zabójca, regularnie spotykający się ze starzejącym się kapłanem, by dyskutować na temat istnienia boga, tajemnicza artystka, której pojawienie się dosłownie odmienia świat głównego bohatera, czy martwy krokodyl z głową dziecka to tylko kilka przykładów. Dla wszystkich tropicieli motywów, nawiązań i znaczeń „Akwaforta” z pewnością będzie prawdziwą ucztą. Bishop rozsnuwa swoją wizję, pozwala wydarzeniom wybrzmieć, po czym składa dekoracje, nie udzieliwszy jednoznacznych odpowiedzi, może poza (nieco naiwną, moim zdaniem) tezą o mocy sztuki. Pozostawia czytelnika z poczuciem obcowania z zagadką, a także z czymś wyjątkowym, a już na pewno odmiennym od bardziej tradycyjnej fantastyki.