Beatrycze Nowicka Opowiadania

Zemsta najlepiej smakuje na zimno (recenzja, E)

Pod krwawym słońcem i ciemną gwiazdą

Joe Abercrombie, wyd. MAG

Samodzielna powieść ze świata „Pierwszego prawa”

Beatrycze Nowicka: 7/10

„Zemsta najlepiej smakuje na zimno” Joe Abercrombiego to świetnie napisana, dynamiczna powieść fantasy osadzona w brutalnym świecie i obsadzona równie bezwzględnymi bohaterami.

Pierwszy raz o Abercrombiem przeczytałam na pewnym anglojęzycznym blogu, którego autor pomstował na wypaczanie fantasy, które miast traktować o heroicznych czynach i świata ratowaniu, eksponuje ciemną stronę tegoż świata i ludzkiej natury. Później zetknęłam się z twórczością angielskiego autora podczas lektury antologii „Miecze i mroczna magia” – opowiadanie „Parszywa robota” zwracało uwagę dobrym warsztatem, byłam więc ciekawa, jak Abercrombie poradzi sobie w dłuższej formie.

Już po lekturze „Zemsty…” mogę stwierdzić, że poradził sobie bardzo dobrze. Gdy myślę o tej powieści, jawi mi się ona jako przykład świetnie opanowanego pisarskiego rzemiosła. I nie ma to być krytyka – lepsze dobre rzemiosło niż kulawa sztuka. Abercrombie znakomicie panuje nad materią literacką – ma się wrażenie, że wszystko, co znalazło się w powieści, brzmi tak, jak autor sobie zamierzył. Zwraca uwagę staranna kompozycja fabuły, kreacja bohaterów i podporządkowanie stylu charakterowi całości. „Zemsta…” nie wygląda na utwór, gdzie niektóre wątki czy postaci zostały „puszczone na żywioł”. Wydaje się raczej, że autor zaczął od sporządzenia konspektu, a później konsekwentnie go realizował, począwszy od głównego wątku, poprzez rozplanowanie kolejnych części, ilości miejsca poświęconego danemu protagoniście, aż po zdanie rozpoczynające i zamykające powieść.

Abercrombie precyzyjnie dawkuje też informacje o bohaterach. Potrafi rozbudzić ciekawość czytelnika, skłonić go do snucia własnych przypuszczeń, a potem nierzadko zupełnie zaskoczyć (vide kwestia brata Dreszcza). Szczególnie ciekawy efekt osiąga, gdy kolejne fragmenty układanki diametralnie zmieniają wyobrażenie o danej postaci: ofiara okazuje się katem, kat – niewinnym przypisywanej mu rzezi, a oszukany – zdrajcą. Okrutne czyny w świetle nowych faktów są uzasadnione, a te z pozoru szlachetne wcale nie wynikają z nagłego przypływu wyższych uczuć. Dobrze widać to zwłaszcza w pojawiających się na początku każdej części retrospekcjach, które znakomicie dopełniają portret głównej bohaterki i tłumaczą, co uczyniło ją tym, kim jest. Dotyczy to także wielu drobnych uwag i strzępków informacji, tylko pozornie rozrzuconych, a w rzeczywistości stanowiących elementy przemyślanej całości.

Pisząc o Abercrombiem, nie sposób nie wspomnieć o przyjętej przez niego konwencji i ogólnym obrazie świata, będącego miejscem parszywym, gdzie „racja jest po stronie ludzi najbardziej bezwzględnych, zdradzieckich i krwawych”, a za dobre czyny szybko się płaci. Główni bohaterowie „Zemsty…” to cyniczni, egoistyczni łajdacy, psychopaci, albo jedno i drugie, a drugoplanowi niewiele im pod tym względem ustępują. Owszem, są ciekawi, lecz – jak to ujął jeden z protagonistów: „To zawsze przykre, gdy zdrada dotyka uczciwych ludzi. Jednakże, kiedy dotyka zdrajców, nie można się pozbyć uczucia… kosmicznej sprawiedliwości”. Z tego względu samą fabułę śledzi się z zainteresowaniem, ale właśnie „na zimno”. Można rozumieć motywację Monzy, ba, czeka się nawet na każdy kolejny akt jej prywatnej wendetty, ale trudno jej współczuć.

Jednym z największych atutów „Zemsty…” są dialogi – cięte, inteligentne, pełne czarnego humoru i gorzkich refleksji, czasami wręcz aforystyczne, znakomicie współtworzące klimat świata i oddające napięcia pomiędzy postaciami. Już dawno nie czytałam książki, w której wzajemne relacje bohaterów były tak wyraziste, gdzie nie tyle służyły one dookreślaniu postaci, ale stanowiły osobną jakość.

Abercrombie ma talent do trafnych – choć oczywiście adekwatnie cynicznych i pozbawionych złudzeń, a w najlepszym razie niewesołych spostrzeżeń: „[Bohater -] tak się nazywa człowieka, który zabił tak wielu ludzi, że słowo «morderca» przestaje wystarczać”, „Ludzie wolą przywódcę, który sprawia wrażenie wielkiego, od tego, który jest taki w istocie”, „Zachowanie nadziei nie jest łatwe. To wysiłek, który nie przynosi zysków”, „Strach i gniew to dwie strony tej samej monety”, „Ludzie wszędzie są tak samo zmienni (…) Mają wiele kategorycznych poglądów, które okazują się bardzo niewygodne, gdy muszą je zastosować w życiu. Niewielu ludzi pozwala, by moralność krzyżowała ich plany. Albo nawet ograniczała wygodę”, „To jest wojna. Tutaj nie ma właściwej strony”, „To dziwne, że niezależnie od tego, jak twarda staje się nasza skóra w późniejszym życiu, rany młodości nigdy się nie zabliźniają”, „A niby co po sobie pozostawiamy poza niedokończonymi sprawami i niewypowiedzianymi słowami? Puste ubrania, puste pokoje, pustkę w ludziach, którzy nas znali? Nie popełnione błędy i nadzieje obrócone w pył”, „Nasza chwała blednie (…) i zmienia się w nudne anegdoty, równie nieprzekonujące jak kłamstwa innych drani. Natomiast porażki, rozczarowania i wyrzuty sumienia cały czas pozostają świeże. (…) Takie paskudne chwile czynią nas tym, kim jesteśmy”, „[Idee] to tylko wymówki. Nikt nie postępuje tak bezmyślnie, brutalnie i z takim bezinteresownym okrucieństwem jak ludzie inspirowani sprawiedliwymi ideami”.

W odniesieniu do prozy Abercrombiego często używa się terminu „realistyczne fantasy”, jednak nie zgadzam się z tym. Główne postaci są przerysowane, sceny spektakularnych rzezi (zwłaszcza w wykonaniu Shenkta) wypadają filmowo – zresztą cała „Zemsta…” jest niemal gotowym scenariuszem. Może nie pod film hollywoodzki, ale taki miniserial HBO na pewno prezentowałby się nieźle.

Akcja powieści biegnie szybko i pomimo znacznej ilości stron lektura nie nuży. Odbywa się to niestety kosztem przedstawiania świata, który zostaje zarysowany pobieżnie, często też czytelnik musi się zadowolić ledwie strzępkami informacji. Wprawdzie „Zemsta…” dzieje się w tym samym uniwersum, co trylogia „Pierwsze prawo”, niemniej chodzi nie tylko o wiadomości polityczno-historyczno-geograficzne, ale o samą wyrazistość scenerii. Opisy miejsc są dosyć skąpe i możliwie skondensowane. Zdania w rodzaju „połamane wzory słonecznego blasku tańczyły na opadłych liściach wraz z zapadaniem wieczoru” zdarzają się niezmiernie rzadko – zdecydowanie częściej autor raczy czytelnika starannie odmierzoną brzydotą, stanowiącą jeden z elementów, dzięki któremu „Zemsta…” uzyskuje spójność.

Powieść Abercrombiego zapewne nie przypadnie do gustu każdemu z uwagi na obraną estetykę i ponury wydźwięk, jednak zasługuje na uwagę i uznanie, jako dzieło pisarza przemawiającego własnym, osobnym głosem. Na tle fali wtórnej „produkcji literackiej” angielski pisarz zdecydowanie wnosi powiew świeżości.