Beatrycze Nowicka Opowiadania

Pieśni Umierającej Ziemi (recenzja, E)

Świat niebezpieczeństw, cudów i zachwytu

Antologia, wyd. Solaris

Beatrycze Nowicka: 8/10

Okładkowe wyrazy zachwytu zazwyczaj bywają mocno przesadzone, jednak w przypadku „Pieśni Umierącej Ziemi” są one uzasadnione – dostajemy do rąk bardzo udaną antologię, która powinna szczególnie przypaść do gustu fanom tradycyjnego fantasy.

Nieczęsto zdarza się, by do książki przyciągnęła mnie piękna okładka, jednak w tym przypadku tak właśnie było. Zapoznanie się z listą autorów, którzy napisali opowiadania osadzone w stworzonym przez Jacka Vance’a świecie Umierającej Ziemi, tym bardziej zachęcało do zakupu antologii. Dodać do tego należy, że „Pieśni Umierającej Ziemi” mieszczą aż dwadzieścia dwa teksty. Jedyną rzeczą, która mnie powstrzymywała, był fakt, że nie znałam pierwowzoru. Niemniej postanowiłam spróbować, wychodząc z założenia, że dobre opowiadania powinny robić wrażenie nawet pozbawione kontekstu. Zostałam bardzo przyjemnie zaskoczona – zdecydowana większość zaprezentowanych utworów jest naprawdę udana.

Wedle słów redaktorów „Pieśni Umierającej Ziemi” mają być swego rodzaju hołdem złożonym Jackowi Vance’owi. Poza opowiadaniami każdy z autorów napisał także krótkie posłowie, w którym zazwyczaj wyjaśniał, w jakich okolicznościach zetknął się z twórczością Vance’a i jakie ona miała znaczenie dla niego. Warto zauważyć, że niemal wszyscy pisarze twierdzili tam, iż „Umierająca Ziemia” była jedną z najważniejszych książek ich dzieciństwa oraz w znacznym stopniu wpłynęła na ich własną twórczość. Niezależnie od tego, na ile było to szczere, teksty antologii wyglądają na pisane z wielkim entuzjazmem i radością. Czytając je, istotnie ma się wrażenie, że dla ich autorów „przyjemnością było zanurzenie się w tym świecie choćby na chwilę” [1] – szczęśliwie dla nas, owa przyjemność udziela się także czytelnikowi.

Wielkim i niezaprzeczalnym atutem, będącym oczywiście zasługą samego Vance’a, jest świat przedstawiony – bajecznie kolorowy, pełen magii, bogaty i pojemny. Już od pierwszej strony porywa – jest miejscem o tysiącu odcieni, gdzie wszystko może się zdarzyć, prawdziwym fajerwerkiem cudów. Rozległe krainy pod gasnącym słońcem, z których można dostawać się na inne płaszczyzny, stanowią nie tylko tło kolejnych opowieści, ale stają się jednym z ich głównych bohaterów. Co więcej – odniosłam wrażenie, że stworzony przez Vance’a świat uskrzydlił wyobraźnię autorów. Efektem są utwory barwne [2] i różnorodne. W żadnym z przypadków nie miałam wrażenia „wyrobnictwa” (które to wrażenie towarzyszyło mi np. podczas lektury „Czarnoksiężników” – wspominam o tym także dlatego, że obie antologie łączy osoba jednego z redaktorów, Gardnera Dozois, oraz kilku autorów [3]) i pisania „na siłę”.

Sięgając po antologię, obawiałam się, że spora część opowiadań będzie po prostu epizodami osadzonymi w świecie Umierającej Ziemi albo tekstami na zasadzie „ten oto miły staruszek, hodujący z róże w ogródku, okazuje się jednym z najlepszych skrytobójców na emeryturze”. Jednak tak nie było – choć kilka utworów miało istotnie charakter epizodyczny (nawet one zazwyczaj broniły się klimatem), większość autorów zdecydowała się stworzyć bardziej skomplikowane, zgrabne i przemyślane fabuły.

Pisarze zgodnie chwalili styl Vance’a i najwyraźniej czuli się zobligowani, by samemu dołożyć w tej kwestii wszelkich starań. W posłowiach wielokrotnie wspominane były specyficzne kurtuazyjne rozmowy, prowadzone przez bohaterów oryginału – tutaj tego rodzaju dialogi zwracają uwagę w ośmiu tekstach. Wyszukane konwersacje pomiędzy potworem a jego ofiarą, panem a sługą itp. brzmią nieco sztucznie, zwłaszcza na początku, gdzie nieco „wybijają” ze świata, wymuszając pewien ironiczny dystans [4]. Jednak gdy się już do nich przywyknie, nie sposób odmówić im uroku i humoru.

Nawiązaniem do Vance’a jest także częstokroć konstrukcja bohaterów (w posłowiach powtarzało się określenie „amoralni”), kierujących się wyłącznie własnym interesem lub kaprysem – choć nie wszyscy szli tym tropem i nie braknie kilku porządnych postaci. Wiele fabuł opisywało wyczyny osób radzących sobie w tarapatach za pomocą sprytu. Wszechobecna była też magia, niejednokrotnie będąca katalizatorem zaskakujących zwrotów akcji.

Co ponadto – oczywiście wszystkie teksty mają ze sobą wiele wspólnego, jednak prezentują one własny odbiór, a zarazem wkład poszczególnych autorów w uniwersum Umierającej Ziemi. Są więc opowiadania ponure, przesycone aurą upadku i zepsucia moralnego, są ciepłe teksty z pozytywnym przesłaniem, czy wreszcie lekkie i pełne humoru. Są utwory opisujące losy bohaterów stworzonych przez Vance’a, jak też i postaci zupełnie nowych – od potężnych, długowiecznych czarnoksiężników po dzieci. W siedmiu tekstach nacisk położony został na zbliżający się koniec Ziemi (ba, w jednym faktycznie do niego dochodzi, a w dwóch innych niewiele brakuje), w innych zaś mało kto martwi się gasnącym słońcem. Mam wrażenie, że niektórzy starali się możliwie zbliżać do oryginału [5], inni z kolei odciskali swoje piętno (do tych zaliczyłabym Roberta Silverberga, Jeffa VanderMeera, Luciusa Sheparda, Elizabeth Hand i Dana Simmonsa).

Z opowiadań, które spodobały mi się bardziej, powinnam wymienić aż kilkanaście tekstów. Antologię otwiera opowiadanie Silverberga o pewnym koneserze win i poecie, obdarzonym nader melancholijnym usposobieniem – tekst może i mniej skomplikowany fabularnie od innych, ale znakomicie wprowadzający w świat. Po nim trafiamy do domu na odludziu, niegdyś należącego do maga opętanego wizją stworzenia portalu do jednego z nadświatów, gdzie przypadkiem trafia drobny złodziej i oszust. „Grolion z Almerii” spodobał mi się ze względu na pomysły od mandali usypywanej z łusek strzepywanych z motylich skrzydeł, przez mięsożerną roślinkę, po „nóż na jaloryba”. Kolejne opowiadanie opisuje perypetie maga, cierpiącego z powodu klątwy wypaczającej jego zaklęcia – „Młodnikowe drzwi” mnie przynajmniej urzekły lekkością, humorem i bogactwem wyobraźni. Do dalszych tekstów, które mi się podobały, zaliczyć mogę „Abrizonde”, gdzie młody architekt dysponujący pewną znajomością magii oraz własnym dżinnem trafia w środek konfliktu zbrojnego. W „Tradycjach Karzhu” z kolei inny młodzian zmuszony jest do nader szybkiej nauki magii i na swojej drodze spotyka lekko szalonego maga pustelnika.

„Ostatnia wyprawa czarnoksiężnika Sarnoda” VanderMeera jest dziwne nawet jak na standardy Umierającej Ziemi. Może aż za bardzo – trochę odstaje od całości, ale też pozostaje w pamięci. „Zielony ptak” bawi, natomiast „Ostatnia złota nić” ze swoim pozytywnym wydźwiękiem stanowi miły przerywnik – są tutaj bohaterowie, których można polubić, w przeciwieństwie do królujących w wielu opowiadaniach poprzednich bezwzględnych cwaniaczków.

„Proklamacja Sylgarma” Sheparda bywa nieco surrealistyczna, ale robi wrażenie klimatem, ponadto autorowi udało się stworzyć ciekawe postaci i zarysować relacje pomiędzy nimi. Tad Williams serwuje smakowitą stylistycznie historię wędrownego kuglarza obdarzonego nadmierną ambicją, który zostaje związany zaklęciem z potworem ludojadem. Dan Simmons pozostaje sobą – jego tekst, najdłuższy w całej antologii, nie tylko urzeka malowniczością scenerii, ale też przedstawia losy sympatycznych i porządnych bohaterów, którym przyjdzie odkryć, że „każdy dzień jest dobry na życie” (podobnie jak Shepard, Simmmons postanowił „zaopiekować się” Derwe Coreme, niegdyś wykorzystaną niecnie i skrzywdzoną przez Cugela Sprytnego). Niestety, Martin niespecjalnie się popisał – jego ponury i ciężki tekst ze szczątkową fabułą [6] nie zrobił na mnie dobrego wrażenia.

Na koniec warto pochwalić bardzo ładne wydanie, choć już z kolei tłumaczenie, moim zdaniem, mogłoby być lepsze (vide błędy w: „Las (…) wyglądał jak (…) katedra. Gigantyczne drzewa piętrzyły się w cieniu rzucanym przez kopułę liści, przypominającą unoszącą się w powietrzu przyporę” [7], zwracają też uwagę powtórzenia, których można by uniknąć, albo pisanie raz „twk-ludzie” a raz „twk-człeki”). Niemniej praca tłumaczek z pewnością nie była łatwa, choćby z uwagi na liczne neologizmy.

„Pieśni Umierającej Ziemi” są bardzo udaną antologią, jedną z najlepszych, jakie dane mi było czytać, i którą mogę szczerze polecić.

[1] Z posłowia Roberta Silverberga.

[2] Także dosłownie – wszelkie opisy obfitują w nazwy dziesiątek odcieni kolorów od leśnej zieleni po „ostry róż chłodnego poranka”. Co za tym idzie, „Pieśni Umierającej Ziemi” powinny spodobać się osobom, które lubią sobie wizualizować opisywane obiekty. Z drugiej strony tym, dla których „śliwka to owoc, nie kolor”, opisy mogą wydać się dosyć męczące.

[3] I tak np. teksty Kage Baker i Tanith Lee z „Czarnoksiężników” były moim zdaniem kiepskie, w „Pieśniach Umierającej Ziemi” obie panie spisały się natomiast bardzo przyzwoicie. Podobnie opowiadanie Terrego Dowlinga osadzone w świecie Umierającej Ziemi, moim zdaniem jest wielokrotnie lepsze od „Magyków”.

[4] Trudno np. traktować serio monolog wygłaszany przez złodzieja do sparaliżowanego właściciela właśnie rabowanych dóbr.

[5] Choć, jak już wspomniałam, nie czytałam opowiadań i powieści Vance’a, na podstawie samych porównań pomiędzy tekstami antologii oraz wypowiedzi autorów ośmielę się wytypować jako najbardziej udane pod tym względem utwory Mathew Hughesa, Terry’ego Dowlinga, Waltera Jona Williamsa, Paulę Volsky i Tada Williamsa.

[6] Niemniej Martinowi należą się brawa za redakcję całości – choć zastanawiam się, jak w takim razie ma się ta antologia do deklarowanej przez pisarza niechęci, ba – wręcz nienawiści do fanfików… Być może, jak mawia moja matka, jak nie wiadomo, o co chodzi, chodzi o pieniądze.

[7] Nie trzeba znać oryginału, by je dostrzec, ale że tekst Sheparda jest dostępny online: „The forest known as the Great Erm had the feeling and aspect of an immense cathedral in ruins. Enormous trees swept up into the darkness of the canopy like flying buttresses”. To zresztą nie pierwszy przypadek, gdy brak wiedzy ogólnej, albo chociaż chęci poszukania dodatkowych informacji w sytuacji, gdy przełożone zdanie wygląda dziwnie, pogrąża tłumacza. A kto ciekaw, może zerknąć na wikpedię na hasło “system przyporowy”.

PS. Za tytuł posłużyły mi w tym przypadku słowa Phyllis Eisenstein, odnoszące się do uniwersum Umierającej Ziemi.