Beatrycze Nowicka Opowiadania

Kroki w nieznane 2013 (recenzja, E)

Pewna ścieżka

Antologia, wyd. Solaris

Beatrycze Nowicka: 6,5/10

Na etapie dziewiątego tomu „Kroków w nieznane”, czyli antologii z 2013 roku, seria wciąż trzyma przyzwoity poziom, choć z drugiej strony nie zaskakuje.

Gdybym miała ocenić średni poziom tekstów zaprezentowanych w tym tomie, byłby on najprawdopodobniej nieco niższy niż trzech części poprzednich. Znalazło się tu jednak kilka utworów, które zdecydowanie czynią „Kroki…” z 2013 roku książką wartą poznania. Odwrotnie, niż to miało miejsce w przypadku antologii z roku poprzedniego, tak się złożyło, że znalazłam tu kilka dłuższych opowiadań oraz mikropowieść, których lektura okazała się bardzo satysfakcjonująca.

Pierwszym tekstem zbioru są „Martwi” Michaela Swanwicka. Pomysł z komercyjnym zastosowaniem zombie jest dla mnie mało „SF”, choć rozważania dotyczące konsekwencji ekonomicznych są dość ciekawe. Tyle tylko, że na niemal identycznym koncepcie (martwi wykorzystywani w charakterze siły roboczej oraz obiektów seksualnych) Goeorge R.R. Martin oparł „Trupiarza”, opowiadanie nie tylko wcześniejsze, ale i ostrzejsze w wymowie. Ponadto Swanwick zastosował to samo rozwiązanie, co w opublikowanych w „Krokach…” z 2007 „Surowych umysłach” – pomysł jest prezentowany poprzez historię pary, w której kobieta pragnie przekonać mężczyznę do technologii rozwijanej w firmie, dla jakiej pracuje. Pisząc krótko – może źle nie jest, ale Swanwicka stać na więcej.

Lektura kilku recenzji internetowych pozwoliła stwierdzić, że „Zeznania Oli N.” Kira Bułyczowa często były wskazywane jako najsłabszy tekst antologii. Mnie jednak to opowiadanie poruszyło. Podoba mi się sposób narracji, a tytułowa bohaterka jest postacią bardzo wiarygodną. W „Zeznaniach…” nie chodzi o tajemnicze Ogniki i dokonywane przez nie spustoszenie, a o opis ludzkich reakcji wobec dziwacznego kataklizmu. Przyznam, że taki np. (nagrodzony zresztą) „Fermi i mróz” Frederika Pohla, którego większą część zajmował opis nuklearnej zagłady, wzbudził we mnie mniej emocji, niż np. „Ostatni kontakt” Baxtera, czy właśnie opowiadanie Bułyczowa, gdzie czytelnik obserwuje wydarzenia z perspektywy zwykłych ludzi, próbujących jakoś żyć, mimo tego że wszystko wokół pogrąża się w chaosie.

Bardzo przyjemnym zaskoczeniem okazało się nagrodzone World Fantasy Award „Mapy zostawmy innym” K. J. Parkera, o historyku, niezwykłych konsekwencjach jego konfliktu z kolegą naukowcem oraz wyprawie w poszukiwaniu zamorskich bogactw. Opowiadanie jest inteligentne i przewrotne, świetnie skomponowane i wciągające. Zwraca uwagę dobry, intrygujący początek, zgrabnie prowadzona narracja i celne refleksje głównego bohatera. Ot, choćby taka „historia, nauka; sztuka wydobywania prawdy z niewiarygodnych świadków. (…) Innych uczonych (…) przekona najbardziej prawdopodobnie brzmiący argument, najbardziej wiarygodna wersja. Dlatego tworzymy model przeszłości rządzący się zdrowym rozsądkiem, racjonalnym myśleniem, rozważnymi działaniami i uzasadnionymi motywami. A teraz pomyślcie o podejmowanych przez siebie decyzjach i o tym, co robiliście przez lata.”

„Mapy…” były jednym z jaśniejszych punktów antologii, niestety nie można tego powiedzieć o „Lotnym” Marca Laidlawa. Autor przedstawia zaledwie wycinek – epizod poświęcony tajemniczemu chłopcu o nadnaturalnych mocach i lekarzowi – nie wyjaśnia jednak nic na temat świata, nie przedstawia kontekstu, przyczyn i konsekwencji. Jest to opowiadanie obliczone na wywołanie emocji w czytelniku i albo się to uda, albo nie. W moim przypadku się nie udało. Bardzo podobnie było z dwoma innymi utworami – „Gołąbkiem” Julii Zonis i „Pustymi przestrzeniami” Grega Kurzawy. Pomysł Zonis na obóz pracy dla magicznych istot miał potencjał, tyle tylko, że niewiele z niego wynikło. Czytelnik poznaje fragment losów więźniów, lecz brakuje tu rozwinięcia fabuły i satysfakcjonującej kulminacji. Dla odmiany tekst Kurzawy to SF o poszukiwaczach pozostałości technologii obcej rasy. I znów – nie wiadomo dokąd tak naprawdę się oni wyprawiają, brakuje tła, a akcja urywa się bez jakiejś wyrazistej konkluzji.

Na całkiem niezłym pomyśle został oparty „Szczęśliwy Człowiek” Jonathana Lethema. Jest to jedno z tych opowiadań, które każe czytelnikowi szczerze irytować się ignorancją i brakiem spostrzegawczości postaci. Skupiony na sobie i swoim cierpieniu główny bohater uporczywie odrzuca oczywistą interpretację swojego stanu, za co przyjdzie zapłacić osobie szczególnie mu bliskiej.

W „Krokach w nieznane” z 2006 pojawiły się modyfikowane genetycznie koty bojowe z cyberwszczepami, teraz przyszła kolej na psy. W „Sierżancie Chipie” Bradley Denton czyni takiego ulepszonego psa narratorem całej historii. Ta „psia perspektywa” stanowi główny walor opowiadania.

Bardzo przypadła mi do gustu „Broń promieniowa – love story” Jamesa Alana Gardnera. Specyficzny styl autora z początku mnie drażnił, ale potem, gdy już się do niego przyzwyczaiłam, okazał się on głównym wyróżnikiem tekstu. Rzecz jest o dojrzewaniu i relacjach damsko-męskich. Podoba mi się prostota i celność obyczajowych obserwacji. Nieco przywodzi na myśl niektóre opowiadania Terry’ego Bissona.

O nagrodzonej Hugo „Nowej duszy cesarza” Brandona Sandersona nie będę się tutaj rozpisywać, ponieważ zamierzam recenzować samodzielne wydanie tej mikropowieści, które ma ukazać się już niebawem. Pozwolę sobie tylko nadmienić, że jest ona jednym z głównych powodów, dla których warto sięgnąć po ten tom „Kroków w nieznane”.

Przedstawiając Szwedkę Karen Tidbeck, redaktor cytuje słowa Ursuli K. Le Guin o „nordyckiej wyobraźni” autorki. Akurat w „Jagannath” tej „nordyckości” nie widzę. Opowiadanie odróżnia się na tle innych zaprezentowanych w „Krokach…”, choć nie jest ono aż tak oryginalne, jak mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka. Na identycznym szkielecie fabularnym Joël Houssin oparł swoją „Śliczną Dziewczynkę”. Z kolei „organiczne” technologie (m.in. żywe pojazdy przypominające dżdżownice), stosowane przez ludzi po upadku cywilizacji, jaką znamy, pojawiły się w „Podróży samotnej małpy” Sylvie Denis (oba wyżej wymienione opowiadania pochodzą z, moim zdaniem niesłusznie niedocenionej, antologii „Kierunek 3001”, przy okazji dodam, że to jeden z nielicznych zbiorów, gdzie można znaleźć utwory piszących fantastykę Francuzów).

Ostatnie dwa utwory nawiązują do klasyków – John Kessel w „Wielkim marzeniu” odwołuje się do życia i twórczości Raymonda Chandlera, zaś „Założyciel” Orsona Scotta Carda został napisany do antologii wydanej z okazji jubileuszu twórczości Isaaca Asimova. Trudno je czytać, jako samodzielne teksty.

Dla kogoś, kto nie będzie czerpał czytelniczej satysfakcji z dokonywania porównań, szukania nawiązań, dostrzegania „smaczków” (tymi mogą być np. wplecione w fabułę fakty z biografii Chandlera), „Wielki sen” będzie po prostu zgrabnie napisaną, acz pozbawioną wyrazistego zakończenia, kolejną historią z motywem „bohater odkrywa, że jest tworem cudzej wyobraźni”.

Jeśli natomiast chodzi o Carda, zgodzę się, że autor „wpisał się w styl Asimova”, ale też pozostał wierny sobie. Tyle że ani jedno, ani drugie mnie nie zachwyca. Owszem, cenię sobie „Grę Endera” i „Mówcę Umarłych”, jednak większość pozostałych znanych mi utworów Carda okazała się czytelniczym rozczarowaniem. Co do samej „Fundacji” zaś (bo to właśnie losy bohaterów z uniwersum tego cyklu przedstawia „Założyciel”), dla zasady przeczytałam tom pierwszy i wystarczy. Zniechęcił mnie głównie naiwny optymizm, cudowne i genialne prognozy, które pozwalają niezwykle dokładnie przewidywać przyszłość na stulecia w przód, triumf ludzkości oraz nauki. Card wpisuje się w ten trend. „Założyciel” jest wręcz mdląco słodki i pozytywny – wszyscy razem budujmy lepszą przyszłość i temu podobne (oczywiście zwerbowani dla tego celu, całymi setkami zresztą, ludzie są zdolni, inteligentni, twórczy, dobrze zorganizowani, umiejący pracować w zespole, chętni do budowania życzliwej atmosfery, lojalni i oddani sprawie). Do tego dochodzą relacje damsko-męskie, gdzie pojawiają się pewne perturbacje i nieporozumienia, ale tylko przejściowo. Card opisuje, jak to jego bohaterowie się kochają, i mimo że są już dość wiekowi, wciąż często i chętnie uprawiają satysfakcjonujący seks. Oprócz tego, autor raczy czytelnika „genialnymi” odkryciami i spostrzeżeniami swoich postaci (jak to, że opowieści są ważne dla ludzkości), przedstawianymi jako prawdy objawione. Ponadto, chwilami miałam wrażenie, jakbym czytała „Theresę 2. Po latach” [1]. „Założyciel” wydał mi się ostatecznie opowieścią o sekcie – ci wszyscy ciepli, akceptujący ludzie, przygarniający nareszcie szczęśliwego i pogodzonego z życiem bohatera do swojego grona, a przy tym manipulujący wydarzeniami tak, by wcielić w życie proroctwa swojego guru… znaczy przewidywania przywódcy (jego prognozy zakładają wystąpienie kryzysu politycznego, więc po co czekać – spowodujmy go sami). Człowiek, który stracił bardzo wiele, a na koniec dowiedział się, że był wykorzystywany i manipulowany także przez najbliższą osobę, zamiast się wściec, jest wniebowzięty, że oto jest częścią Wielkiego Planu. Naprawdę? Na koniec dwa cytaty urokliwe inaczej: „kiedy jego zaangażowanie i lojalność osiągną stabilny poziom, kiedy cele Drugiej Fundacji rozgoszczą się na dobre w jego sercu, kiedy zacznie je wcielać w życie, wtedy będziemy wiedzieli, że jest gotowy”, „pamiętał czasy, kiedy jej piersi były małe i jędrne, posadowione na jej klatce piersiowej jak małe pomniki na cześć jej potencjału.” Lektura „Założyciela” była doświadczeniem raczej przykrym.

Chociaż w antologii znalazło się kilka utworów średnich oraz mocno zniechęcający „Założyciel” (choć fani cyklu Asimova, bądź twórczości Carda mogą mieć inne zdanie na ten temat), można tu natrafić też na rzeczy bardzo dobre i warte poznania. Dziewiąte z nowych „Kroków…” wciąż zasługują na uwagę.

[1] „Theresa” to opowiadanie o tym, jak spotkali się rodzice Endera