Beatrycze Nowicka Opowiadania

Kroki w nieznane 2006 (recenzja, E)

Rezonanse

Antologia, wyd. Solaris

Beatrycze Nowicka: 8/10

Drugi tom „reaktywowanej” serii antologii okazał się lekturą ciekawszą od swojego poprzednika.

Po lekturze dwóch antologii redagowanych przez Konrada Walewskiego mogę stwierdzić, że lubi on dobierać teksty tak, by korespondowały one ze sobą. Podobne motywy, pomysły, klimaty powtarzają się w kolejnych utworach (choć nie dotyczy to wszystkich). W „Krokach…” z 2005 w kilku miejscach odniosłam wrażenie, że z tego powodu wybrane zostały opowiadania zbyt zbliżone do siebie, ze szkodą dla różnorodności zbioru. W tomie z 2006 podobieństwa są subtelniejsze, nadają ton, pozwalają śledzić powracające motywy. Efekt końcowy zasługuje na uznanie. W przypadku tej antologii najszerzej reprezentowana jest tematyka związana ze sztuką.

Bohater otwierającego zbiór „Imperium lodów” jest dobrze zapowiadającym się kompozytorem. Cenię sobie Jeffreya Forda – za jego styl, wdzięk, z jakim snuje swe opowieści, umiejętność budowania klimatu i zwykle nienachalne, lecz sugestywne pomysły (tutaj jest to synestezja oraz jej fantastyczne implikacje). I tym razem się nie zawiodłam, do gustu przypadło mi także przewrotne, zaskakujące zakończenie.

Muzyką zajmuje się też jeden z bohaterów „Częściowego zaćmienia” Grahama Joyce’a. Na pochwałę zasługuje pomysł główny – nie chcąc zdradzać za wiele, napiszę tylko, że jest on związany z kreatywnością i snami. Co ważne, tekst nie jest tylko tego pomysłu prezentacją, ale przekonuje jako historia o ludziach.

Temat ludzkiej wyobraźni poruszony zostaje również w „Wodach Meriba” Tony’ego Ballantyne’a. To kolejny przykład fantastyki świata o zmienionej topologii – wygląda to tak, jakby autor wziął sobie za punkt wyjścia wyrażenie o wąskich horyzontach myślowych (wiem, że po angielsku nie brzmi to identycznie, ale sens jest zbliżony). Opowiadanie wzbudziło we mnie ambiwalentne odczucia (może ze względu na mocno surrealistyczną estetykę), ale zaintrygowało.

U Grega Egana w „Powodach do zadowolenia” jest z kolei mowa o gustach, ale nie tylko – pisarz opowiada historię człowieka, u którego nieprawidłowo funkcjonują ośrodki przyjemności. Jako że na neurobiologii się nie znam, rozważania na temat sensowności zastosowanych technologii mogłam odepchnąć na plan nieco dalszy i skupić się na samym pomyśle. „Powody…” spodobały mi się zdecydowanie bardziej niż „Moralność wirusologa” czy „Gloria”. Wielu autorów SF szukało ducha w maszynie, Egan jest odważniejszy – szuka maszyny w duchu.

Powracając zaś do wątków okołomuzycznych – bohaterami „Kamienia” Edwarda Bryanta są członkowie zespołu, którego występy łączą dźwięk, światło oraz technikę stymu, czyli przekazu emocji pomiędzy głównym wykonawcą a odbiorcami. Pierwszy podrozdział nie wypadł zachęcająco – jest nieco pretensjonalny i został nienajlepiej przetłumaczony. Potem, gdy na arenę wydarzeń wkraczają bohaterowie, robi się ciekawiej. A może po prostu mam słabość do opowieści o charyzmatycznych wokalistach, cierpiących na syndrom „żyj szybko, umrzyj młodo”. Warto porównać, „Kamień” z „TV Ciał0” Jeffa Noona, gdzie postawione zostaje to samo pytanie – jak bardzo artysta powinien odsłonić się przed publicznością, do jakiego stopnia „oddać” odbiorcom, i jaką ponosi za to cenę.

Odskocznią od tematyki „artystycznej” są „Koty Pawłowa” Olega Diwowa o naukowcach pracujących nad zmodyfikowanymi genetycznie i sterowanymi za pomocą cyberwszczepów zwierzętami. Poza pomysłami na owe zwierzęta, niejako przy okazji autor przedstawia życie uwikłanych w politykę bohaterów i wieńczy całość nieco przewrotnie.

Koty (choć pośrednio) pojawiają się także w „Antycznościach” Johna Crowleya. To opowiadanie z gatunku „historia o niezwykłych wydarzeniach snuta przez angielskiego dżentelmena w klubie” – czytałam już kilka takich i przyznam, że nie do końca rozumiem, dlaczego autorzy najwyraźniej lubią stosować tę konwencję, w moim odczuciu nieszczególnie żywotną. Może to wyraz sentymentu do młodzieńczych lektur? Opowiadanie Crowleya czyta się gładko, pomysł jest zabawny, ale nie jest to utwór, który zostaje z czytelnikiem na długo.

Do gustu przypadły mi natomiast „Lekcje latania”. Po zapoznaniu się z paroma przykładami zaczynam coraz bardziej lubić opowiadania Kelly Link. Mają swój charakter – gdybym miała szukać porównań, rzekłabym, że autorce bliżej do twórczości Jonathana Carrolla czy Terry’ego Bissona, niż do bardziej typowej fantastyki. W „Lekcjach…” Link inteligentnie i zgrabnie wprowadza motywy z mitologii greckiej do „naszego” świata. Udała jej się także kreacja bohaterów, kreślonych lekko i z przymrużeniem oka [1].

Dobre wrażenie zrobiła też „Przemiana Martina Lake’a” Jeffa VenderMeera, jedna z historii z miasta Ambergris. Tytułowy bohater jest malarzem. VanderMeer interesująco przedstawia jego losy – najpierw wyrywki z życia artystycznej bohemy, a potem dramatyczne wydarzenia, w które Lake zostaje wplątany. Zwraca uwagę styl i klimat opowiadania, ale najciekawszym pomysłem jest jego konstrukcja – „faktyczne” losy malarza zostają skonfrontowane z opisami i interpretacjami jego dzieł oraz domniemaniami biografów artysty. Czytelnik uśmiecha się z politowaniem, czytając te wstawki, tak bardzo krytycy mylą się w swoich próbach odgadnięcia inspiracji, ukrytych znaczeń, uczuć i myśli Lake’a. Zdecydowanie opowiadanie skłania do refleksji.

Konwencja, w jakiej napisano „I odjechał rycerz mój” Mariny i Siergieja Diaczenków, czyli fantasy z rekwizytami rodem z SF, zapewne nie każdemu przypadnie do gustu. Można się też szybko domyślić tożsamości głównej bohaterki. We mnie opowiadanie wzbudziło mieszane odczucia, ale potępiać go nie zamierzam. Niektóre sceny były mniej udane, jednak koncept, na jakim zostało oparte, jest niezły.

O „Audytorium” Jacka Womacka pisałam już przy okazji recenzowania „Wielkiej księgi fantasy”. Przeczytałam je ponownie i mogę stwierdzić, że zdecydowanie lepiej prezentuje się ono w „Krokach w nieznane”, bo tu wpasowuje się w nastrój i tematykę dominującą w antologii. Można by sądzić, że w tej sytuacji łatwiej „zniknie w tłumie”, ale efekt okazał się odwrotny. Zastosowane przez Womacka subtelne środki sprawiły, że tekst mógł lepiej „wybrzmieć” umieszczony w sieci wzajemnych skojarzeń.

.„Album ślubny” Davida Maruska miał spory potencjał, choć – moim zdaniem – autor przedobrzył, zapomniał, że czasem mniej znaczy więcej. Pomysł na tytułowy album i tworzenie „odbitek” był świetny i ośmielę się stwierdzić, że sceny przeglądania przez małżonków „zdjęć” weselnych wystarczyłyby w zupełności na całe opowiadanie. Tymczasem „przeciągnięcie” akcji w odległą przyszłość sprawia, że utwór staje się chaotyczny, a emocjonalne oddziaływanie tekstu słabnie.

Przyzwoicie prezentuje się „Zrozumieć człowieka”. Thomasowi M. Dishowi udało się przedstawić parę bohaterów w sposób niebanalny, na uwagę zasługuje też cierpka pointa. Motyw wyczyszczenia pamięci (tam akurat wybiórczego), jako sposobu na rozpoczęcie nowego życia i związanych z tym późniejszych wątpliwości pojawił się również u Jeffreya Thomasa w „Sezonie na skóry” ze zbioru opowiadań o Punktown.

Dosyć słabo natomiast wypadła „Absolutna nieokreśloność” Lucy Sussex. Tematyka, czyli Werner Heisenberg i jego udział w badaniach Rzeszy nad bombą atomową w czasie drugiej wojny światowej ma potencjał, jednak zawiodła realizacja. Miało być ambitnie, wyszło chaotycznie i nieprzekonująco. O krótkim „Co z nami będzie” Teda Chianga pisałam już wcześniej. Rzecz o implikacjach podróży w czasie – ani to złe, ani też szczególnie zapadające w pamięć.

Lekturę tego tomu kroków polecam ze zdecydowanie większym zapałem. Z drugiej strony ostrzegam, że czytelnik oczekujący klasycznego SF raczej nie znajdzie tu wiele dla siebie.

[1] Osobom mającym dostęp do starych numerów „Science fiction” polecam dla porównania lekturę dwóch dobrych opowiadań w podobny sposób wykorzystujących spuściznę starożytnych Greków: „Telemacha” Anny Borówko (która po interentowym researchu okazała się Anną Nieznaj) oraz „I precz przepędź wszystkie moje sny” Gintasa Iwanickasa.