Beatrycze Nowicka Opowiadania

Science Fiction (recenzja, E)

Antologia polskich autorów, wyd. Powergraph

Beatrycze Nowicka: 7/10

Polacy nie gęsi i swoje science fiction mają – jak się okazuje całkiem przyzwoite. Antologia Powergraphu jest jednym z najlepszych zbiorów opowiadań polskich autorów, jakie dane mi było czytać w ostatnich latach.

Solidny – to pierwsze słowo, które przyszło mi na myśl podczas lektury wydanego przez Powergraph zbioru. Zamieszczone w „Science Fiction” opowiadania prezentują wyrównany i dosyć wysoki poziom. Nie jest to może SF tak „hard”, jak chcieliby tego redaktorzy, niemniej wątki naukowe odgrywają istotną rolę w większości tekstów. Autorzy starali się też używać terminologii, zamiast nią epatować – choć trzeba powiedzieć, że czasami zdawali się zapominać o tym, że język nauki został wymyślony nie po to, aby naukowcy mogli napawać się poczuciem intelektualnej wyższości, a po to, by umożliwić jasny, konkretny i zwięzły opis zjawisk. Stosunkowo często, niestety, pomysły przedstawiane są w formie rozwlekłych dialogów, czy przemyśleń postaci. Tymczasem w najlepszych opowiadaniach tego rodzaju ich autorzy potrafili zgrabniej wpleść naukową myśl w fabułę, problematykę, ba – w najciekawszych przypadkach w samą mechanikę i formę utworu („Historia twojego życia” Chianga czy „Kociątko Schrödingera” Effingera).

Koncepcyjnie antologia jest dosyć spójna i można wskazać wiele motywów, łączących poszczególne teksty, od zagadnień powszechnie modnych w SF (postludzie, kopiowanie umysłu do komputera, narodziny inteligencji, człowieczeństwo cyfrowych bytów, kontrola nad społeczeństwem za pomocą najnowszej technologii), po drobniejsze tropy (podejrzewane o złe intencje SI o żeńskich imionach, muzyka, poszukiwanie ostatecznej prawdy, konstrukcja fabularna zakładająca powtórzenia i nagłe zwroty w końcówce). Chwilami miałam niestety wrażenie, jakby większość autorów za bardzo się starała napisać coś mądrego i istotnego, przez co w wielu miejscach teksty sprawiają wrażenie wysilonych.

Ze wszystkich dwunastu opowiadań najbardziej spodobało mi się pierwsze – „Smutek parseków” Zbierzchowskiego. Klimatyczny tekst oparty na zagadce, dysonansie. Trudno nazwać go horrorem, ale ma właśnie to, co dobry horror powinien mieć – budzi niepokój. Zbierzchowski wygrywa tu kilka lęków – przed technologią, która zwraca się przeciwko swemu twórcy, przed opuszczeniem znanej przestrzeni (na krawędziach starych map nie przypadkiem czaiły się potwory), przed światem, który nagle łamie zasady, wreszcie przed niemożnością oddzielenia rzeczywistości od iluzji.

Dobre wrażenie zrobiło też na mnie nieco cyberpunkowe „Ciśnienie ewolucyjne” – nietypowo jak na opowiadanie SF, kończy się ono dobrze. Wątki ekonomiczne są ciekawe, podoba mi się też podejście bohaterów bliższe chyba postawie współczesnych młodych ludzi (zamiast kontaktu z wyższym bytem itp. ich priorytetem jest zarobienie pieniędzy). Całość jest dynamiczna i potrafi wciągnąć. Zapamiętałam również stonowaną, a przecież dramatyczną „Godzinę nadawania” (miejscami opis życia na stacji jest zbyt rozwlekły, choć rozumiem, że miał on oddawać monotonię codzienności astronauty).

W tekście Kosika zwraca uwagę świat (kontrolowane przez komputery społeczeństwo) i opis wyprawy kolonistów, choć finał mógłby być mocniej zaakcentowany, a tak miałam wrażenie, że potencjał został nie w pełni wykorzystany. W „Pseudakach” podobały mi się pomysły, utwór ten doskonale pokazuje jednak, że postludzie to istoty kiepsko nadające się na bohaterów – po prostu nie potrafią wzbudzić w czytelniku głębszych uczuć (mówię tu przede wszystkim o Dzieciach, bo członkowie Rodu Kiri już budzą pewną sympatię). Choć za próbę przedstawienia tego, jak mogłyby myśleć istoty żyjące w wirtualnej rzeczywistości, należą się wyrazy uznania.

W „Otchłani ptaków” zapada w pamięć obraz świata i niektóre lekko surrealistyczne pomysły (np. inteligentne ptaki dyskutujące o religii, postludzie hodujący sobie dodatkowe mózgi, las wyrastający z morza), choć nie podobało mi się filozoficzne zadęcie i wątek z szukaniem Teorii Wszystkiego. Czym miałaby być taka teoria? „Królestwo myśli” to przede wszystkim interesujący pomysł wyjściowy. Najdziwniejsza rzecz w zbiorze – „Amnezjak” – chwilami mnie raził, ale też widać było, że wszystko jest tu celowe. Rozumiem też, że u podstawy poczucia tożsamości narodowej i zachowań kibiców stoi ten sam atawistyczny instynkt stadno-plemienny, dychotomia my/oni.

Za najsłabsze teksty uważam „Trzeciego Adama” Protasiuka – nie przypadły mi do gustu średnio sensowne pomysły i zachowania postaci oraz wielce kiczowate opisy uniesień bohatera (zwłaszcza scena seksu) oraz „Wymiar wewnętrzny” Przybyłka – forma do mnie nie trafia, a przesłanie jest z gatunku „Paulo Coelho podśpiewuje «cieszmy się z małych rzeczy»”. Nie porwał mnie także tekst Miszczaka – Żydzi i muzułmanie jako wykonawcy woli pasożyta z kosmosu? Tylko masonów brakuje (aż dziwne, wszak jeśli wywodzą swoją tradycję od budowniczych średniowiecznych katedr, aż się prosi, by także zetknęli się z trefnym kamieniem). Za bezsensowny uważam pomysł z werbowaniem lekarza – po co najpierw się z kimś spotykać, potem kasować mu pamięć, a następnie posyłać mailem (!) nagranie z rozmową? Zresztą, gdybym była rzeczonym doktorem (neurologiem) i dowiedziałabym się, że ktoś w celu zrobienia na mnie wrażenia uszkodził mi kawałek mózgu, raczej nie wzbudziłoby to we mnie chęci pomocy. Zastanawia mnie też, czemu główny bohater dziwi się, że został okłamany w drobnej sprawie, kiedy jest oczywiste, że jego rozmówca uczestniczy w tajnym rządowym projekcie. I czemu tak łatwo łyka gadkę o złowieszczym meteorycie i chmurach… Rozumiem, że jest roztrzęsiony po śmierci żony, ale żeby aż tak?

Wreszcie „Science fiction” Dukaja, które aż prosi się o podsumowanie cytatem z „Otchłani ptaków” – „Artysta żyje w lustrze, wśród odbić samego siebie” (literatura science fiction takoż, chciałoby się dodać), choć oczywiście nie tylko o tym jest ten tekst. Podobał mi się w szczególe – celne spostrzeżenia, genialne scenki (np. opis dojrzewania seksualnego Caldwella), natomiast jako całość do mnie nie trafił i nie zamierzam udawać, że było inaczej. Dla mnie ten utwór jest przeładowany – istny strumień pomysłów nierozegranych do końca. Rozdziały z powieści bohatera odrzucają mnie kompletnym surrealizmem, nieco śmieszy fetyszyzowanie matematyki. Z kolei koncepcja, by pisarz SF (artysta, a więc osoba kojarzona zazwyczaj z przeciwstawianiem się systemowi) był współtwórcą narzędzia służącego kontroli i ogłupianiu społeczeństwa, jest nieco niepokojąca i ciekawa. Interesujący jest również sposób zapętlenia historii.

Podsumowując, „Science Fiction” jest zbiorem ciekawym i pokazującym, że w polskiej fantastyce tkwi spory potencjał. Mam nadzieję, że zostanie on wykorzystany.