Beatrycze Nowicka Opowiadania

Rakietowe dzieci (recenzja, E)

Obce dzieci

Antologia, wyd. Alfa

Beatrycze Nowicka: 6/10

Stare antologie fantastyczne mają swój urok – niepozbawiony go jest także zbiorek „Rakietowe dzieci” zawierający opowiadania SF, które łączy motyw dziecka właśnie.

Antologia nie jest przedrukiem wydania zagranicznego, wyboru dokonał polski tłumacz i wydawca Wiktor Bukato, który również opatrzył zbiorek krótkim, acz treściwym posłowiem. Znalazły się tu opowiadania takich autorów Złotej Ery SF jak Ray Bradbury, Poul Anderson, Frederik Pohl, Fritz Leiber czy Theodore Sturgeon. Część z nich zestarzała się już dość mocno, jednak można znaleźć tutaj ciekawe pomysły, bardziej opisowy styl pisania, jakiego brakuje mi w nowszych utworach, oraz kilka perełek.

Zbiór otwiera „Mały morderca” Raya Bradbury’ego. Przyznam, że wizja noworodka obdarzonego nadnaturalnymi zdolnościami i morderczymi zapędami raczej mnie śmieszyła, niż straszyła. Niemniej w tekście uwagę zwraca przedstawienie uczuć matki dziecka, które wydało mi się realistycznie opisanym przypadkiem depresji poporodowej.

Drugie opowiadanie to „Na wstędze Möbiusa” Marka Cliftona (w oryginale „Star bright”, co nawiązuje do imienia bohaterki). Utwór ma formę pamiętnika spisanego przez ojca genialnej dziewczynki. Tu dla odmiany w pamięć zapada próba pokazania, jak różnić się może postrzeganie świata przez osoby obdarzone wyższą niż przeciętna inteligencją. Przy okazji narrator snuje sarkastyczne rozważania o tym, że sekretem przetrwania w społeczeństwie jest udawanie głupszego, niż się jest, a także zastanawia się, jak nauczyć tego dziecko, aby miało szczęśliwe życie. Zatroskany ojciec jest również lekko przerażony możliwościami małej Star, jednak widać, że ją kocha, a sama dziewczynka nie jest z tych, które dałyby się stłamsić.

„Wiadro powietrza” Fritza Leibera zapada w pamięć humanistycznym przesłaniem. Świat przedstawiony może nie jest realistyczny, ale przemawia do wyobraźni. Tekst ten ma też jedno z lepszych zdań otwierających, na jakie się natknęłam: „tata posłał mnie po dodatkowe wiadro powietrza.” Spodobały mi się wypowiedzi ojca narratora, żyjącego ze swoją rodziną w zamarzniętym, spustoszonym świecie: „odwaga jest jak piłka (…) można ją zatrzymać tylko przez jakiś czas, a potem trzeba odrzucić komuś innemu. Kiedy piłka leci w twoją stronę, musisz ją złapać i mocno trzymać, mając jednak nadzieję, że będziesz mógł ją komuś odrzucić, gdy poczujesz się zmęczony odwagą” oraz „życie zawsze składało się z ciężkiej pracy i walki (…) Ziemia zawsze była osamotniona (…). I nieważne, jak długo miałaby żyć ludzkość, którejś nocy nadszedłby koniec. Te sprawy nie mają znaczenia. Liczy się to, że dobrze jest żyć. Życie ma cudowną strukturę (…). Dzięki temu wszystko staje się cenne. I jest jednakowo ważne zarówno dla ostatniego człowieka, jak i pierwszego. (….) Dlatego powiedziałem sobie (…) że będę trwał (…) zachowam wciąż żywą własną ciekawość nawet wobec zimnych, ciemnych i odległych gwiazd.” Może to idealistyczne, ale czasami trzeba takiego pocieszenia.

Oprócz opowiadania Leibera, najbardziej w pamięć zapadło mi „To w s p a n i a ł e życie” Jerome Bixby’ego. Tutaj powraca motyw dziecka potężnego i okrutnego, tym razem jednak zostało to tak opisane, że naprawdę budzi podskórny niepokój. Mały Tony to istota upiorna, dzikie bóstwo w ciele małego chłopca, które wyrwało dla siebie fragment rzeczywistości i włada nim niepodzielnie. Biada temu, na kogo Tony się zezłości, ale niewiele lepiej mają także ci, których bohater opowiadania polubił – ma on bowiem własne pomysły na uszczęśliwianie innych, które w istocie z uszczęśliwianiem nie mają wiele wspólnego. Autorowi udało się wykreować prawdziwie klaustrofobiczną atmosferę. Dorośli bohaterowie opowiadania starają się przetrwać, ale niewiele mogą zrobić uwięzieni z Tonym, który potrafi odczytywać ich myśli i zamiary, a jedynymi wytycznymi postępowania są dla niego własne zachcianki.

Smutny „Koniec poszukiwań” Poula Andersona jest, jak sądzę, przepisanym na SF komentarzem dotyczącym historii Stanów Zjednoczonych, a konkretnie losów rdzennej ludności. Wydaje się jednak, że autor nieco przesadził w zakończeniu. Paradoksalnie większe wrażenie by na mnie zrobiło, gdyby nie uczynił bohatera aż tak altruistycznie szlachetnym.

„Odrzutowiec Miaua” Theodore’a Sturgeona nieco bawi obrazem obcego, opisanego w starym stylu, ale poza tym jest całkiem ciepłą, zgrabnie spisaną i nie pozbawioną poczucia humoru historią pewnej rodziny. Główny bohater jest pisarzem – naturalnie brzmiące dialogi każą się zastanowić, czy nie były inspirowane rzeczywistymi scenkami z życia autora. Chwilami może nieco drażnić stereotypowy sposób przedstawiania żony Jacka. Ten czasami zdaje się traktować Iris z poczuciem wyższości intelektualnej, z drugiej jednak strony nieco się jej boi.

Mocno zestarzał się „Człowiek, który zjadł świat” Frederika Pohla. Zabawne jest to, że w tekście pojawiają się roboty zachowujące się jak ludzie, ale przebieg zebrań zapisują urodziwe stenografistki. Utwór pozwala dowiedzieć się, że bezsensowna konsumpcja martwiła już kilka dekad temu (szkoda, że obaw tych nie podzieliła większa część społeczeństwa), jednak całość została nakreślona bardzo grubą kreską.

Ostatnim tekstem antologii są „Łańcuchy morza” Gardnera Dozoisa. W opowiadaniu przeplatają się dwa wątki i zarazem plany – widziane z perspektywy ogólnej lądowanie obcych na Ziemi oraz życie pewnego chłopca. W tym pierwszym autor dość kąśliwie relacjonuje działania władz w sytuacji globalnego kryzysu (to się akurat nie zdezaktualizowało), jednak suchy ton narracji nie przydaje wątkowi uroku. Bardziej przemawia do czytelnika historia Tommy’ego, dzieciaka bystrego i obdarzonego wielką wyobraźnią, lecz przez to nie pasującego do otoczenia, prześladowanego w szkole i w domu. Dozoisowi udało się bardzo przekonująco opisać zarówno miejsce akcji, zajęcia bohatera, jak i jego strach przed nauczycielką, czy skorym do przemocy ojcem. Zaczęłam się zastanawiać, jak dużo autor włożył w ten tekst własnych wspomnień z dzieciństwa. Krótkie poszukiwania pozwoliły ustalić, że akcja toczy się w rodzinnych stronach Dozoisa. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że wątek przemocy domowej nie został zainspirowany faktycznymi przeżyciami pisarza… W każdym razie okazał się tak wiarygodny i wyrazisty, że czytelnik bardziej martwi się problemami Tommy’ego niż całego świata. I tutaj zabawnie wypada zestawienie pomysłów na zaawansowaną technologię (np. SI) z życiem codziennym prosto z Ameryki sprzed paru dekad (np. matka bohatera nałogowo oglądająca telewizję).

W zbiorku podobało mi się zwłaszcza przeplatanie pomysłów SF z bardziej osobistą perspektywą. Także styl i obrazowanie mają swój urok. Jeśli ktoś ma sentyment do starszych fantastycznych antologii, a trafiłaby się mu okazja, by „Rakietowe dzieci” przeczytać, nie powinien czuć się rozczarowany.