Beatrycze Nowicka Opowiadania

Na nocnej zmianie (recenzja, E)

Wstydu nie ma

Antologia polskich autorów, wyd. Fabryka Słów

Beatrycze Nowicka: 6/10

„Na nocnej zmianie” czyli antologia dziewiętnastu opowiadań – czternastu konkursowych oraz pięciu napisanych przez zaproszonych autorów, to dosyć różnorodny i całkiem przyjemny w lekturze zbiorek.

Lektura antologii okazała się dla mnie swego rodzaju nostalgiczną podróżą w przeszłość, gdyż przypomniała mi miesięcznik Science Fiction, swego czasu publikujący opowiadania młodych polskich autorów (oraz – choć rzadziej – utwory zagraniczne, głównie zza wschodniej lub południowej granicy). Podobnie jak w czasopiśmie, zawarte tutaj teksty są różnorodne pod względem tematyki i konwencji – od humorystycznej fantasy, przez steampunk, postapo, cyberpunk, aż po space operę. Na pochwałę zasługuje sam pomysł, czyli papierowe wydanie czternastu opowiadań wybranych spośród utworów nadesłanych na konkurs „Pióra Falkonu”, wzbogacone o dalsze pięć, powstałych na zaproszenie. W zamyśle bardziej znane nazwiska miały zachęcić czytelników do sięgnięcia po ten tomik.

Ja zainteresowałam się nim przede wszystkim ze względu na młodych autorów. Nie znalazłam tutaj jakiegoś większego powiewu świeżości, wiele pomysłów i fabuł zostało już dość mocno wyeksploatowane. Nie mogę też napisać, by któryś tekst znacząco wybijał się ponad inne. Z drugiej strony, warsztatowo jest nieźle, dzięki czemu lektura okazała się przyjemna. Większość utworów jest także dosyć krótka, dzięki czemu nawet jeśli coś niekoniecznie porywa, nie zdąży znudzić.

Konkurs wygrało „Na nocnej zmianie” Anny Szumacher, choć patrząc na pozostałe teksty, nie do końca rozumiem werdykt jury. Jest to lekkie humorystyczne opowiadanie fantastyczne, bawiące się motywem drzwi prowadzących do innego świata i dowcipami o naukowcu zatrudniającym się w markecie. Choć rozumiem zakończenie, mające być grą z konwencją, pozostawia ono czytelnika z uczuciem niedosytu. Brakuje mi też czegoś, co sprawiłoby, że ten tekst będzie się dłużej pamiętać.

Gdybym miała wskazać utwory, które najbardziej przypadły mi do gustu, byłyby to „Dziewiąty poziom” Justyny Lech, „Ku nieznanym lądom” Dagmary Adwentowskiej i „Prosto w słońce” Piotra Janasa. W „Dziewiątym poziomie” najlepszy jest pomysł na „nurków podświadomości”, choć wydaje się, że zasłużył on na bogatszą oprawę – aż chciałoby się poczytać o dziwacznych wizjach doznawanych przez bohaterkę zgłębiającą swój umysł. Dwa następne wymienione powyżej opowiadania ujmują klimatem. W „Ku nieznanym lądom” dość oszczędnie, ale wystarczająco odmalowano przeżycia osoby uwięzionej na niewielkiej wysepce (i tylko tych pingwinów żal). Z kolei „Prosto w słońce” może i bazuje na znanych motywach (jak choćby nowicjusz ratujący podupadającą firmę) i skojarzeniach, ale też porusza jakąś wrażliwą strunę, opowiadając o tęsknocie za „czymś więcej”. Uwagę zwracają rozrzucone tu i ówdzie nastrojowe frazy, a pomysł na szkołę latania, mieszczącą się na najwyższych kondygnacjach starego wieżowca, zasługuje na uznanie.

Na znanym schemacie oparli swoje opowiadania Adam Podlewski i Krzysztof Abramowski. Ten pierwszy w „Patrząc w jedną stronę” opisał świat przyszłości, w którym najbogatszych stać na teleportację do odległych kolonii. Tyle że owe kolonie… Czytelnik obeznany z SF raczej nie zdziwi się tak jak bohater, jednak przynajmniej opowiadanie budzi emocje. „Ampułkę” z kolei oparto na dość prostym pomyśle – w spustoszonym przez wojnę z robotami świecie ludzie potrzebują środków chemicznych, by zasnąć. Z poprzednim wymienionym utwór współdzieli postać młodego człowieka (tutaj jest to dziewczyna) odkrywającego prawdę. Uwagę zwraca zakończenie, chyba najrzadziej spotykane z trzech możliwych.

Przyjemny pomysł na astralkerów – czyli osoby zdolne opuszczać duchem swoje ciało – wysłanych z misją na dno oceanu, stanowi główny atut opowiadania Tomasza Sobiesieka. Choć już sam pomysł na intrygę wydaje się nazbyt wydumany. „Future Fame” Marcina Przybyłka o marketingu i literaturze okazało się całkiem zgrabne, jednak nie pojmę, dlaczego autor rozpoczyna je opisem fryzury bohaterki, porównując jej włosy do… „końcówek wieprzych penisów”. „Panicza z Ertel-Sega” Agnieszki Hałas czytało się lekko, lecz wciąż brakuje mi w najnowszych odsłonach przygód Krzyczącego w Ciemności dusznej atmosfery utworów z debiutanckiego tomu. Poza tym to kolejne opowiadanie o tym, jak to Brune przyjmuje zlecenie, mimo że ma co do niego wątpliwości.

W „Ekstrapolacji” Marcin Podlewski eksploatuje stary schemat – bohater chce cofnąć się w czasie, by ocalić ukochaną. Autor niezbyt płynnie wplótł w narrację wyjaśnienia naukowca, sam wehikuł czasu sprawia też wrażenie mocno retro, mimo „kwantowej” podbudowy. Wreszcie, zakłócenia rzeczywistości spowodowane naruszeniem jej struktury na poziomie subatomowym mogłyby zostać jakoś ciekawiej przedstawione, a nie jako zielonkawa śmierdząca pleśń.

Space opera jest konwencją, za którą nie przepadam, więc nie poruszyli mnie naziści w kosmosie przedstawieni w opowiadaniu „Czas martwy” Michała Gołkowskiego. Pamiętam, jak na którymś konwencie na jednej z prelekcji usłyszałam, że bitwy statków kosmicznych bardziej przypominałyby te pomiędzy łodziami podwodnymi, niż pomiędzy samolotami. Gołkowski tak właśnie przedstawił swoje kosmiczne starcie, dzięki czemu wypadło ono zdecydowanie oryginalniej i to w zasadzie jedyny atut tego tekstu.

Gdy poszukać jakiegoś wspólnego motywu dla zawartych zbiorze tekstów, okazuje się, że aż trzy z nich dotyczą – mniej lub bardziej dosłownie – nurkowania. O dwóch pisałam już wyżej, w trzecim – steampunkowym „Dnie morza” Tomasza Przyłuckiego, bohaterowie poszukują na dnie Bałtyku maszyny różnicowej. Czyta się to raczej gładko (jedynie w paru miejscach autor pozwala sobie na dosyć patetyczne sformułowania), ale poza nietypowym miejscem akcji w pamięci niewiele zostaje.

Nie postarał się Andrzej Pilipiuk, pisząc „Emeryta” – ledwie kilka stron mieszczących epizod z życia bohatera innych jego utworów raczej nie zainteresuje nikogo poza zagorzałymi fanami. „Wszczepiarz Link Overdose” Tomasza Graczykowskiego to dość niezrozumiała dla mnie próba wskrzeszania cyberpunku w estetyce z jego początków (opisy działania w sieci). W tekście pojawia się ledwie wzmianka, dlaczego ujawnienie pewnej informacji miałoby pomóc biednym i uciśnionym. Do tego autorowi zdarza się powtarzać lub wyjaśniać oczywistości.

Dorota Panecka w „Bohaterach” chciała zapewne trochę zagrać z konwencją, opisując podbój obcej planety, jednak opowiadanie nie budzi większych emocji [1]. Nie przekonuje „Chronowizor” Marka Pietrusewicza – wysłanie z taką misją lotu załogowego wydaje się kompletnie bez sensu. Szwankuje też konstrukcja tego utworu, gdzie fabuła poprzetykana została fragmentami publikacji ze stworzonego uniwersum, dość topornie wyjaśniającymi zarys koncepcji autora. Mało płynnie wypadła również patchworkowa narracja w „Wheatherby” Barbary Gawrońskiej Pettersson, opowiadającej o otrzymanym w spadku nawiedzonym dworze. Chwilami autorce udaje się wykrzesać nieco klimatu, jednak nie na tyle, by nadać wyrazisty rys całemu utworowi. Zastanawia mnie drobiazg – mianowicie akcja wydaje się mieć miejsce w Anglii, a w pewnym momencie jeden z bohaterów, przybywszy do posiadłości i nie zastawszy służby, stwierdza, że być może zajmują się oni porządkowaniem grobów na Wszystkich Świętych. Gdy wspominam angielskie cmentarze, które dane mi było odwiedzić, w mej pamięci pojawiają się jeno kamienne płyty wystające z trawnika, bez żadnych dodatkowych dekoracji. Więc to „sprzątanie grobów” wydaje mi się raczej bezrefleksyjnym przeniesieniem polskiej tradycji. Dziwi też postępowanie bohaterów na samym końcu.

Mało wiarygodne jest „Uwierz w szczura” Przemysława Hytrosia, gdzie tytułowy szczur dowiaduje się, że sztucznie podniesiono jego inteligencję, by wykorzystać go do niebezpiecznej misji. Natychmiast po tych wyjaśnieniach, bohater się do owej misji przekonuje i ogólnie nagle zaczyna pałać miłością do Polski. Co więcej, konstrukcja tekstu zawodzi – trzy fragmenty, choć powiązane występującą w nich postacią, są dość oderwane od siebie – tak, jakby autor chciał pokazać za dużo, będąc ograniczanym przez limit znaków (to niewykluczone, nie sprawdzałam regulaminu konkursu) i zdecydował się na kilka krótkich scen. Bardzo słabo wypadła też „Tarantela dla głupców” Alicji Janusz, opowiadanie fantasy o bardce egzorcystce. Sprawia wrażenie odkopanego gdzieś z szuflady, bo i styl miejscami zawodzi i dowcipy nie śmieszą.

Ogólnie jednak, nie ma w „Na nocnej zmianie” opowiadań naprawdę złych. Nie jest to książka, którą wspominać się będzie po latach, ale może spełnić taką rolę, jak niegdyś spełniało Science Fiction – dostarczyć pakiet utworów młodych polskich autorów.

[1] Przyznam też, że mam wręcz alergię na bohaterów chadzających bez skafandra po powierzchni obcej planety.